Rozmowa zaczęła się od najbardziej standardowego pytania:
— Dlaczego chcesz pracować w JP Morgan?
Rozważałem odpowiedź: „Bo mnie tu zaprosiliście, a ja potrzebuję jakiejś pracy na lato”, ale zdawałem sobie sprawę, że nie powinienem tego mówić. Zamiast tego rzekłem:
— Ponieważ JP Morgan łączy w sobie najlepsze cechy banku inwestycyjnego i komercyjnego, co moim zdaniem stanowi niezawodną receptę na sukces na Wall Street.
Czy ja naprawdę to powiedziałem? — pomyślałem. Co to, do cholery, w ogóle znaczy?
Chipowi i Winthropowi moje wyjaśnienie nie przypadło do gustu. Zadali mi jeszcze kilka równie standardowych pytań, a ja udzielałem im równie niestrawnych odpowiedzi. Na koniec Winthrop, chcąc mi ułatwić nawiązanie porozumienia, wkroczył na bardziej neutralny grunt.
— A możesz mi powiedzieć, Bill, jakie sporty uprawiałeś na studiach? — zapytał.
Odpowiedź była prosta — nie uprawiałem żadnych sportów. Byłem takim kujonem, że ledwie znajdowałem czas, żeby coś zjeść i pójść do łazienki, nie mówiąc już o sporcie.
— Cóż, tak naprawdę żadnych… Ale lubię narty i piesze wycieczki — odparłem beznamiętnie, licząc, że takie formy aktywności fizycznej spodobają się moim rozmówcom.
Przeliczyłem się. Żaden z nich nie odezwał się już słowem ani nawet nie zadał sobie trudu, by unieść wzrok znad sterty życiorysów. Rozmowa była skończona.
Wychodząc na ulicę, zdałem sobie sprawę, że tych facetów nie obchodziło to, co mówię. Chcieli jedynie sprawdzić, czy „pasuję” do środowiska JP Morgan. Najwyraźniej nie pasowałem.
Zażenowany i zniechęcony skierowałem kroki w stronę bufetu. Stanąłem w kolejce, wybrałem posiłek, po czym zająłem miejsce przy stoliku i w roztargnieniu zacząłem jeść. Przełykając ostatni kęs kanapki, zauważyłem, że do baru wszedł mój serdeczny przyjaciel, Ken Hersh. Miał na sobie garnitur, co oznaczało, że też był na jakiejś rozmowie kwalifikacyjnej.
— Cześć, Ken — zagadnąłem. — Gdzie byłeś?
Mój przyjaciel odsunął krzesło i przysiadł się do mnie.
— Właśnie wracam z rozmowy z JP Morgan.
— Naprawdę? Też poznałeś Chipa i Winthropa? Jak ci poszło?
Ken roześmiał się, słysząc te przezwiska, po czym wzruszył ramionami.
— Nie jestem pewien. Układało się raczej niespecjalnie, dopóki nie powiedziałem Chipowi, że tego lata może korzystać z moich koni do polo w klubie w Hamptons. Od tej pory zrobiło się całkiem miło. — Ken uśmiechnął się. Był niewysokim facetem żydowskiego pochodzenia, wywodził się z klasy średniej, a jego rodzina mieszkała w Dallas w Teksasie. Z końmi do gry w polo najwięcej miał w życiu do czynienia, gdy zobaczył logo sklepu Ralpha Laurena w galerii handlowej w Dallas. — A tobie jak?[1]
— A więc będziemy pracować razem! Wiedziałem, że dostanę tę robotę, kiedy tylko obiecałem Winthropowi, że zabiorę go na rejs moim jachtem, który trzymam w klubie Kennebunkport.
Żadnemu z nas nie zaoferowano wtedy pracy, ale od tamtej pory Ken nazywał mnie Chipem, a ja jego Winthropem.
Po doświadczeniu z JP Morgan bez ustanku zachodziłem w głowę, czemu naraziłem się na odrzucenie ze strony wszystkich Chipów i Winthropów świata. Nie byłem do nich podobny i nie chciałem dla nich pracować. Wybór drogi życiowej, jakiego dokonałem, był reakcją na moich rodziców i wychowanie, jakie odebrałem, ale nie zmieniało to faktu, że wciąż pozostawałem jednym z Browderów.
Od tamtej pory zacząłem szukać pracy, która bardziej odpowiadała mojej osobowości. Poszedłem na odczyt, który wygłaszał przewodniczący związków zawodowych przemysłu metalurgicznego, i ogarnął mnie zachwyt. Miałem wrażenie, że słyszę głos mojego dziadka, siwowłosego wąsatego mężczyzny, którego z rozrzewnieniem wspominałem, jak siedział w swoim gabinecie pełnym książek, roztaczając dookoła słodkawą woń dymu fajkowego. Odczyt tak mnie zainspirował, że po wszystkim podszedłem do prelegenta i zapytałem go, czy nie zechciałby mnie zatrudnić, abym pomagał związkom zawodowym negocjować z korporacjami, które wyzyskują pracowników. Przewodniczący podziękował mi za zainteresowanie, wyjaśnił jednak, że dla związków pracują tylko ludzie z branży metalurgicznej.
Nie ulegając zniechęceniu, przyglądałem się innym aspektom biografii mojego dziadka, które mogłyby posłużyć mi za drogowskaz, i wtedy pomyślałem o Europie Wschodniej. Znaczącym okresem w jego życiu był pobyt w krajach bloku sowieckiego, a doświadczenia, które tam zdobył, wywindowały go na pozycję o światowym znaczeniu. Skoro właśnie tam znalazł dla siebie odpowiednie miejsce, to może i mnie by się udało.
Pochłonięty takimi refleksjami zacząłem również przeglądać realne oferty pracy na wypadek, gdyby moje poszukiwania utopii spełzły na niczym. Jedna z ofert, którą złożyła spółka Boston Consulting Group, dotyczyła zatrudnienia w siedzibie jej oddziału na Środkowym Wschodzie, mieszczącej się w Chicago. Pochodziłem z tego miasta, a w Bain zajmowałem się doradztwem, co oznaczało, że spełniam wszystkie kryteria stawiane nowym kandydatom.
Tylko że ja nie miałem ochoty wracać do Chicago. Chciałem gdzieś wyjechać i poznawać daleki świat, a co więcej, chciałem pracować w tym dalekim świecie. Tak naprawdę chciałem być jak Mel Gibson w Roku niebezpiecznego życia, moim ulubionym filmie. Aby nakłonić mnie do przyjęcia oferty, Boston Consulting Group zafundowała mi przelot do Chicago, gdzie dołączyłem do pozostałych kandydatów. Młodzi konsultanci z rocznym i dwuletnim stażem jeden po drugim raczyli nas opowieściami o swoim ekscytującym życiu w BCG. Było to sympatyczne, ale nie trafiało mi do przekonania.
Zwieńczeniem całego procesu było spotkanie z szefem oddziału, Carlem Sternem. W tym kulminacyjnym momencie, jak się spodziewano, miałem uścisnąć dłoń tego rosłego mężczyzny, podziękować mu wylewnie i powiedzieć „tak”.
— No i co o tym sądzisz, Bill? — odezwał się Stern życzliwym tonem, kiedy wszedłem do jego gabinetu. — Będziesz z nami pracował? Wszystkim tutaj naprawdę bardzo przypadłeś do gustu.
Czułem się mile połechtany, ale nie mogłem przystać na tę propozycję.
— Niezmiernie mi przykro — odparłem. — Pańscy ludzie przyjęli mnie bardzo serdecznie, ale prawda jest taka, że nie potrafię sobie wyobrazić, abym miał mieszkać i pracować w Chicago.
Stern był nieco zmieszany, gdyż w trakcie rozmów kwalifikacyjnych nie wyraziłem żadnych zastrzeżeń co do Chicago.
— Zatem to nie w BCG tkwi problem?
— Nie, w żadnym wypadku.
Dyrektor pochylił się nad biurkiem.
— W takim razie powiedz mi, proszę, gdzie chciałbyś pracować?
I o to mi chodziło. Skoro faktycznie mógłbym pracować w dowolnym miejscu, nic nie stało na przeszkodzie, abym powiedział mu o swoich planach.
— W Europie Wschodniej.
— Och. — Stern był wyraźnie zaskoczony. Nigdy wcześniej nie słyszał czegoś takiego. Opadł z powrotem na oparcie fotela i spojrzał na sufit. — Niech pomyślę… Tak… Jak ci zapewne wiadomo, nie mamy żadnych oddziałów w Europie Wschodniej, ale w naszym londyńskim biurze pracuje ktoś, kto specjalizuje się w tym regionie. Nazywa się John Lindquist. Moglibyśmy poznać was ze sobą, jeśli sądzisz, że to wpłynie na zmianę twojej decyzji.
1
To ten sam Ken Hersh, który później kierował Natural Gas Partners, jednym z najbardziej wydajnych inwestorów kapitałowych na rynku surowców energetycznych.