Ale kiedy opuszczaliśmy restaurację, znów zadzwonił Władimir.
— Przyszła nowa wiadomość.
— Co tym razem?
— Cytat z Ojca chrzestnego. „Jeżeli historia nas czegoś uczy, to tego, że każdego można zabić”.
— O kurwa — wykrztusiłem po chwili milczenia, a ręce zaczęły mi drżeć.
Byłem przerażony. Rankiem następnego dnia skopiowałem trzy wiadomości ze smartfona Władimira i zgłosiłem sprawę SO15, wydziałowi antyterrorystycznemu Scotland Yardu. Policjanci z grupy dochodzeniowej przesłuchali mnie i Władimira, a technicy zajęli się identyfikacją nadawcy. Każda wiadomość została wysłana z niezarejestrowanego numeru, co było rzeczą niezwykłą. Steven Beck, nasz specjalista od ochrony, powiedział nam później, że jedynymi ludźmi w Rosji, którzy mają dostęp do niezarejestrowanych numerów, są członkowie FSB.
W czwartek 12 listopada Siergiej miał się stawić w sądzie na kolejnej rozprawie. Dojazd do sądu nigdy nie był prosty. Wszystko zaczynało się o 5 nad ranem, kiedy strażnicy wywlekali więźniów z cel i prowadzili do więziennej furgonetki. Około dwudziestu mężczyzn musiało się zmieścić w samochodzie przeznaczonym do przewozu o połowę mniejszej liczby osób, który potem kilka godzin stał na parkingu, podczas gdy jakiś urzędnik w biurze aresztu wypełniał papierki. Siergiej oraz inni więźniowie stali stłoczeni w furgonetce i czekali. Nie mieli dostępu do wody i świeżego powietrza ani możliwości skorzystania z toalety. Ta sama procedura powtarzała się po całym dniu spędzonym w sądzie i więźniowie wracali do swoich cel dopiero po północy. W ciągu dnia nie dostawali żadnych posiłków i często musieli przetrwać bez jedzenia nawet do trzydziestu sześciu godzin. W gruncie rzeczy taka wyprawa do sądu była sama w sobie formą tortury, która miała na celu pognębić więźniów i złamać ich morale, by całkiem utracili i tak już nikłą nadzieję na uniewinnienie.
Tego dnia Siergiej przyjechał do sądu późnym rankiem. Został wprowadzony do korytarza i przykuty do kaloryfera. Kiedy siedział, przeglądając petycje, których przygotowanie zajęło mu ostatnie dwa tygodnie, podszedł do niego major Silczenko i oznajmił z drwiącym uśmieszkiem:
— Przekazałem sądowi dokumenty, o które prosiłeś.
Od sześciu tygodni Siergiej domagał się różnych dokumentów związanych ze sprawą. Potrzebował ich, by należycie przygotować się do obrony, ale teraz, na dziesięć minut przed rozpoczęciem rozprawy, kiedy Silczenko załączył je wreszcie do akt, Siergiej nie miał czasu, by się z nimi zapoznać. Zanim to do niego dotarło, strażnicy odpięli go od kaloryfera, wprowadzili do sali rozpraw i zamknęli w klatce dla oskarżonych.
Wchodząc do sali, Siergiej zauważył swoją matkę i ciotkę, które siedziały w pierwszym rzędzie ławek dla publiczności. Pomachał do nich ukradkiem, starając się przybrać odważną minę.
Sędzia Jelena Staszina zaczęła rozprawę. Na początku Siergiej odczytał swoją skargę, w której zaznaczył fakt, że nie zapewniono mu w areszcie odpowiedniej opieki medycznej. Sędzia Staszina ją oddaliła. Wtedy Siergiej odczytał skargę na sfabrykowanie dowodów w aktach sprawy, jednak ta również została oddalona. Kiedy zaczął się skarżyć na bezprawne aresztowanie, sędzia przerwała mu w pół zdania i tę skargę też oddaliła. W sumie Staszina oddaliła kilkanaście wniosków, które chciał złożyć. Gdy Siergiej poprosił o więcej czasu, aby mógł się zapoznać z nowymi materiałami, które dostarczył Silczenko, sędzia kazała mu milczeć.
Ale Siergiej nie zamierzał siedzieć cicho. Podniósł się z ławy oskarżonych i stojąc w klatce, donośnym głosem, który nie przystawał do jego stanu zdrowia, oskarżył Staszinę o naruszenie przepisów i pogwałcenie jego praw. Swoją przemowę zakończył słowami:
— Odmawiam udziału w dzisiejszej rozprawie, ponieważ wszystkie petycje, w których domagam się poszanowania moich praw, zostały najzwyczajniej zignorowane przez sąd.
To powiedziawszy, usiadł i odwrócił się od sędzi, a rozprawa toczyła się dalej bez jego udziału. Staszina pozostała niewzruszona. Omówiła kilka kwestii technicznych, a następnie bez zmrużenia oka zarządziła przedłużenie aresztu. Rozprawa dobiegła końca. Siergiej nie miał nawet siły, by uśmiechnąć się do swoich bliskich, kiedy strażnicy wyprowadzali go z klatki.
Posadzono go znów na korytarzu i przykuto do tego samego kaloryfera. Ani jego adwokat, ani rodzina nie mogli zobaczyć się z nim przez całą resztę wieczoru. Matka i ciotka Siergieja marzły przez wiele godzin, czekając przed sądem na furgonetkę, która miała go zawieźć z powrotem do Butyrek, aby do niego pomachać i powiedzieć mu, że go kochają. Minęła jednak 21.00, a samochód wciąż się nie pokazywał. Zimno, rozpacz i smutek doskwierały im coraz bardziej. W końcu dały za wygraną i wróciły do domu.
Dowiedziałem się o tym wszystkim następnego dnia rano. Kiedy przekazałem tę relację Elenie, poważnie się zaniepokoiła.
— To mi się nie podoba, Bill. Nie podoba mi się to ani trochę.
Przyznałem jej rację.
— Trzeba kogoś wysłać do Butyrek — nalegała Elena. — Ktoś musi dzisiaj zobaczyć się z Siergiejem.
Ale nikt nie mógł tego zrobić. Jego adwokat, jedyna osoba uprawniona do odwiedzania go w areszcie, wyjechał z miasta i miał wrócić dopiero w poniedziałek.
Kwadrans po północy zawibrował sygnał poczty głosowej w moim blackberrym. Nikt nie dzwonił do mnie nigdy na ten telefon. Nikt nie znał nawet tego numeru. Spojrzałem na Elenę i odsłuchałem pocztę głosową. Była tylko jedna wiadomość.
Pośród odgłosów brutalnych uderzeń usłyszałem przeraźliwe krzyki i błagania jakiegoś mężczyzny. Nagranie trwało około dwóch minut i urywało się w połowie pełnego bólu zawodzenia. Odtworzyłem je jeszcze raz dla Eleny. Potem siedzieliśmy na łóżku, nie mogąc zasnąć, i rozważaliśmy wszelkiego rodzaju makabryczne scenariusze.
Kiedy tylko wzeszło słońce, zacząłem wydzwaniać do wszystkich, których znałem. Wszyscy czuli się dobrze. Jedyną osobą, do której nie mogłem zadzwonić, był Siergiej.
W poniedziałek 16 listopada 2009 roku adwokat Siergieja, Dmitrij, przyjechał do Butyrek, aby się z nim zobaczyć. Został jednak poinformowany, że nie można przyprowadzić Siergieja na widzenie, ponieważ jest „zbyt niedysponowany, by opuścić celę”. Kiedy Dmitrij zażądał zaświadczenia lekarskiego o stanie zdrowia Siergieja, kazano mu się zwrócić do Silczenki. Zadzwonił do niego i poprosił o kopię tego dokumentu, ale major oznajmił, że jest to „wewnętrzna sprawa śledztwa” i odmówił podania jakichkolwiek szczegółów.
Celowo starano się spławić Dmitrija. Siergiej był w znacznie poważniejszym stanie niż zwykła „niedyspozycja”. Nieleczone od miesięcy zapalenie trzustki, kamica żółciowa i zapalenie pęcherzyka żółciowego sprawiły, że organizm w końcu się poddał i stan Siergieja okazał się krytyczny. Chociaż administracja aresztu w Butyrkach dotychczas odrzucała jego liczne prośby o zapewnienie opieki medycznej, tego dnia został wreszcie przewieziony do ambulatorium w Matrosskoj Tiszynie, gdzie miał otrzymać pomoc.