Выбрать главу

Gdy dojechał na miejsce, zamiast na izbę chorych trafił do izolatki, gdzie przykuto go kajdankami do ramy łóżka. Potem do celi weszło ośmiu strażników w pełnym rynsztunku bojowym. Siergiej zażądał, aby ich dowódca skontaktował się z jego adwokatem i prokuratorem.

— Znalazłem się tutaj, ponieważ ujawniłem kradzież pięciu miliardów czterystu milionów rubli, której dokonali funkcjonariusze organów ścigania — powiedział.

Ale strażnicy nie przyszli mu pomóc. Przyszli go pobić. Zaczęli go wściekle okładać gumowymi pałkami.

Godzinę i osiemnaście minut później przybył na miejsce cywilny lekarz, który znalazł leżące na podłodze zwłoki Siergieja Magnitskiego.

Żona Siergieja miała już nigdy nie usłyszeć jego głosu. Jego matka miała już nigdy nie zobaczyć spokojnego uśmiechu na twarzy syna. Jego dzieci miały już nigdy nie poczuć łagodnego uścisku ojcowskich rąk.

„Przetrzymywanie mnie w areszcie nie ma nic wspólnego z przewidzianym w prawie przeznaczeniem tego środka zapobiegawczego — pisał Siergiej w swoim więziennym dzienniku. — Jest to kara, którą wymierzono mi za to, że broniłem interesów mojego klienta, jak również państwa rosyjskiego”.

Siergiej Magnitski oddał życie za swoje ideały. Zginął, ponieważ wierzył w prawo. Zginął, bo kochał ludzi i Rosję. Miał trzydzieści siedem lat.

Rozdział 31

Kłamstwo katyńskie

W kwietniu 1940 roku, na początku II wojny światowej, stacjonujący na Białorusi oficer NKWD, Wasilij Michajłowicz Błochin, otrzymał rozkaz stracenia jak największej liczby polskich jeńców wojennych. Miał to przeprowadzić sprawnie i nie dopuścić, by Polacy zorientowali się, jaki los ich czeka. Na terenie obozu jenieckiego Błochin kazał zbudować specjalną szopę. Miała ona dwa wejścia i ze wszystkich stron była otoczona workami z piaskiem. Każdy z jeńców, których wprowadzano do środka pojedynczo, musiał uklęknąć, a wtedy Błochin zabijał go strzałem w tył głowy. Ciała wynoszono drugimi drzwiami i ładowano na ciężarówkę. Gdy ciężarówka była pełna, wywoziła zwłoki do lasu, gdzie zrzucano je do zbiorowego grobu.

Błochin spisywał się doskonale. Ożywiał się w nocy i pracował niezmordowanie od zmierzchu do świtu. Początkowo używał będącego w standardowym wyposażeniu armii radzieckiej rewolweru, ale potem zamienił go na niemieckiego walthera PPK. Pistolet ten miał słabszy odrzut, dzięki czemu tak bardzo nie bolała go ręka. W ciągu dwudziestu ośmiu dni, pozwalając sobie tylko na jedną przerwę z okazji majowego Święta Pracy, Błochin zamordował około siedmiu tysięcy polskich jeńców. Niemniej ten niezwykle wydajny kat był zaledwie jednym z wykonawców zorganizowanej przez reżim stalinowski wielkiej masakry, w efekcie której straciły życie dwadzieścia dwa tysiące polskich żołnierzy i oficerów. Większość z nich została pochowana w lesie katyńskim.

Gdy wojna dobiegła końca i odkryto masowe groby, władze sowieckie ogłosiły, że za tę zbrodnię odpowiadają Niemcy. Świat wiedział o wszystkich niewyobrażalnych potwornościach, jakich naziści dopuścili się podczas wojny, więc takie kłamstwo brzmiało całkiem przekonująco. Aby je uwiarygodnić, Rosjanie spreparowali dowody, opublikowali oficjalne raporty i powtarzali swoje insynuacje tak często i przy tak wielu okazjach, ze słynnym procesem norymberskim włącznie, że ich wersja wydarzeń stała się niepodważalna. Dopiero po wielu dziesięcioleciach, na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy Związek Radziecki znajdował się na krawędzi rozpadu i nie miał już sił, by dłużej podtrzymywać tę mistyfikację, Rosjanie ujawnili, co tak naprawdę wydarzyło się w lesie katyńskim.

Mogłoby się wydawać, że kiedy Rosja wkroczyła w XXI wiek, jej rząd zaprzestał tego rodzaju praktyk. Ale kiedy Władimir Putin doszedł do władzy w 2000 roku, zamiast zlikwidować tę machinę kłamstw i fałszerstwa, zmodyfikował ją i uczynił jeszcze potężniejszą.

Morderstwo Siergieja Magnitskiego stało się typowym przykładem tego podejścia, a my mieliśmy niepowtarzalną okazję, by zobaczyć, jak funkcjonują wszystkie tryby i tłoki tej machiny.

Wczesnym rankiem 17 listopada, kilka godzin przed wschodem słońca, matka Siergieja, Natalia, jak co tydzień wybrała się do aresztu w Butyrkach, by dostarczyć synowi paczkę z jedzeniem i lekarstwami. O 5.30 ustawiła się pod bocznym wejściem wraz z członkami rodzin innych więźniów. Wszyscy przychodzili wcześnie, gdyż przesyłki dla więźniów przyjmowano tylko między 9.00 a 11.00 we czwartki. Gdyby Natalia nie zdążyła w tym terminie, musiałaby czekać przez cały następny tydzień. Ponieważ większość aresztowanych nie mogłaby przetrwać bez tych paczek, matka Siergieja nigdy się nie spóźniała.

Tego ranka kolejka poruszała się wolno. Natalia tłoczyła się wraz z pięćdziesięcioma innymi oczekującymi w wąskim korytarzu prowadzącym do kantorka, w którym dwoje strażników więziennych przyjmowało paczki. Gdy w końcu o 9.40 przyszła kolej na nią, wręczyła strażniczce listę przedmiotów, które przyniosła.

Kobieta spojrzała na formularz i energicznie pokręciła głową.

— Ten więzień nie przebywa już w naszym zakładzie — oświadczyła. — Wczoraj wieczorem został przewieziony do Matrosskiej Tiszyny.

— Do tamtejszego szpitala? — zapytała niespokojnie Natalia.

Mając w pamięci mizerny wygląd Siergieja podczas rozprawy sądowej przed kilkoma dniami, martwiła się o zdrowie syna i miała nadzieję, że nie doszło do jakiejś krytycznej sytuacji.

— Nie wiem — odparła funkcjonariuszka surowym tonem.

Natalia wzięła paczkę pod pachę i w pośpiechu wyszła na zewnątrz. Udała się do metra i dojechała do Matrosskiej Tiszyny na 10.30. Na szczęście w kolejce do przyjmowania paczek czekały tylko trzy osoby.

— Powiedziano mi, że przebywa tutaj mój syn, Siergiej Magnitski — odezwała się, gdy przyszła na nią kolej.

Strażniczka nie zajrzała nawet do dziennika ani nie wpisała nazwiska do systemu komputerowego.

— Tak, został tutaj przewieziony wczoraj w bardzo złym stanie.

Natalię zaczęła ogarniać panika.

— Co się z nim stało? Czy nic mu nie jest?

Kobieta milczała przez kilka sekund.

— Obawiam się, że nie — odpowiedziała wreszcie. — Zmarł wczoraj o dziewiątej wieczorem.

Matka Siergieja krzyknęła z przerażenia.

— Co? Co takiego?

— Zmarł na skutek martwiczego zapalenia trzustki, przepukliny przewodu pokarmowego i wstrząsu toksycznego — wyjaśniła funkcjonariuszka beznamiętnym tonem. — Bardzo mi przykro z powodu pani straty.

Natalia zaczęła dygotać. Nie mogła ruszyć się z miejsca. Wiadomość o śmierci syna była dla niej tak silnym wstrząsem, że musiała oprzeć się o biurko, aby nie upaść. W oczach wzbierały jej łzy.

— Niechże pani się odsunie, bo muszę obsłużyć następną osobę — chłodno powiedziała strażniczka.

Matka Siergieja nawet na nią nie spojrzała.

— Musi pani odejść na bok — powtórzyła kobieta i wskazała na plastikowe krzesło stojące pod ścianą.

Natalia powiodła wzrokiem za jej palcem i powłócząc nogami, ruszyła w tamtą stronę. Inni ludzie stojący w kolejce przyglądali się jej, ale nikt nie wiedział, jak się zachować.

Opadłszy ciężko na twarde plastikowe krzesło, Natalia wybuchła płaczem. Po kilku minutach zdołała opanować się na tyle, by zadzwonić do adwokata Siergieja, Dmitrija, który miał w okolicy swoje biuro. Gdy kwadrans później Dmitrij przybył na miejsce, Natalia nie była już w stanie wydobyć z siebie ani słowa. Adwokat wziął sprawy w swoje ręce i zażądał widzenia z lekarzem dyżurnym. Po kilku minutach zjawił się jakiś mężczyzna w białym kitlu. Potwierdził informację na temat przyczyny śmierci i oświadczył, że ciało Siergieja zostało przewiezione do kostnicy nr 11, gdzie można dowiedzieć się czegoś więcej.