Chociaż inni mogliby to uznać za wielki sukces, w naszym przypadku tak nie było. Parę punktów w amerykańskim raporcie rządowym na temat praw człowieka nie robiło na rosyjskich władzach żadnego wrażenia. Rosjanie starali się zatuszować przestępstwo na wielką skalę i mogliby się jedynie przejąć realnymi konsekwencjami swych czynów.
Kyle Scott przyglądał mi się, oczekując jakiejś reakcji.
— Mogę przeczytać, co tu jest napisane?
Wręczył mi kartkę. Treść raportu brzmiała całkiem dobitnie, ale były to tylko słowa.
Uniosłem wzrok na Scotta i zwróciłem się do niego uprzejmym tonem:
— To wygląda naprawdę świetnie. Bardzo panu dziękuję. Ale chciałbym pana poprosić o coś jeszcze.
Scott poruszył się niespokojnie na fotelu, a jego asystentka zerknęła na mnie znad swoich notatek.
— Oczywiście. Mianowicie o co?
— Panie Scott, dowiedziałem się o pewnym amerykańskim przepisie, który sprawdziłby się doskonale w przypadku sprawy Magnitskiego. Mam na myśli restrykcję 7750, którą stosuje się, by zakazać wstępu na terytorium Stanów Zjednoczonych skorumpowanym zagranicznym urzędnikom.
Scott wyprężył się i usiadł prosto.
— Znam ten przepis. Ale jakie miałby zastosowanie w tej sytuacji? — zapytał, przyjmując postawę obronną.
— Miałby zastosowanie, gdyż powszechnie wiadomo, że ludzie odpowiedzialni za śmierć Siergieja są skorumpowani i dlatego podlegają tej restrykcji. Sekretarz stanu powinien zakazać im wstępu na terytorium Stanów Zjednoczonych.
Asystentka notowała gorączkowo, jakbym zaczął mówić trzy razy szybciej. Nie spodziewali się, że spotkanie przybierze taki obrót.
Nie było to coś, co chcieli usłyszeć, ponieważ od 2009 roku, kiedy Barack Obama został prezydentem, polityka rządu amerykańskiego wobec Rosji uległa wyraźnemu złagodzeniu. Na określenie tych stosunków administracja wprowadziła nawet nowe słowo — „wyzerowanie”. Chodziło o to, by zbudować od podstaw relacje, które uległy zepsuciu, ale w praktyce taka polityka oznaczała, że Stany Zjednoczone nie będą poruszać nieprzyjemnych kwestii dotyczących spraw wewnętrznych Rosji, dopóki Rosja będzie sumiennie przestrzegać zasad wymiany handlowej, rozbrojenia nuklearnego i wielu innych zagadnień. Oczywiście rząd amerykański mógłby wskazać w raporcie kilka punktów, by „wyrazić zaniepokojenie” przypadkami łamania praw człowieka, ale zgodnie z podstawową linią polityczną Stany Zjednoczone nie zamierzały robić absolutnie nic w tej sprawie.
Domagałem się czegoś, co było całkowicie sprzeczne z taką doktryną, i nagle Scott znalazł się na grząskim gruncie.
— Przykro mi, panie Browder, ale wciąż nie rozumiem, jak 7750 odnosi się do sprawy Magnitskiego — powiedział wymijająco.
Zdawałem sobie sprawę, że szef sekcji rosyjskiej Departamentu Stanu znalazł się w bardzo niezręcznej sytuacji, ale zamiast się wycofać, postanowiłem zaatakować ze zdwojoną siłą.
— Jak pan może tak mówić? Ci ludzie ukradli dwieście trzydzieści milionów dolarów należących do rosyjskich obywateli, a następnie zamordowali człowieka, który ich zdemaskował. Wyprali wszystkie brudne pieniądze, a teraz rosyjskie władze prowadzą wielką kampanię, żeby ukryć prawdę. Ta restrykcja jest wręcz stworzona do takich spraw jak ta.
— Ale, panie Browder, ja nie… Nie sposób byłoby udowodnić, że którykolwiek z tych urzędników dopuścił się rzeczy, o których pan mówi — powiedział stanowczo Scott.
Starałem się zachować spokój, ale przychodziło mi to z coraz większym trudem.
— W raporcie, który właśnie pan mi pokazał, pojawia się kilka nazwisk tych ludzi — odparłem dobitnie.
— Ja… ja…
Mój głos zaczął przybierać na sile.
— Panie Scott, jest to najlepiej udokumentowany przypadek naruszenia praw człowieka od czasu upadku Związku Radzieckiego. Wiadomo z niezależnych źródeł, że kilku rosyjskich urzędników jest zamieszanych w śmierć Siergieja. Z przyjemnością wtajemniczę pana w tę kwestię.
Spotkanie potoczyło się w zupełnie innym kierunku, niż przewidywał Scott, który teraz chciał je jak najszybciej zakończyć. Dał znak asystentce, która przestała notować, po czym podniósł się z fotela. Ja również wstałem.
— Pan wybaczy, panie Browder, ale spieszę się na następne spotkanie — powiedział, odprowadzając mnie do drzwi. — Chętnie porozmawiam o tym z panem innym razem, ale w tej chwili po prostu nie mogę. Jeszcze raz dziękuję, że pan przyszedł.
Uścisnąłem jego dłoń, w pełni zdając sobie sprawę, że nieprędko wrócę do tego gabinetu. Asystentka Scotta bez słowa odprowadziła mnie do wyjścia z budynku.
Opuściłem Departament Stanu sfrustrowany i poirytowany. Niebo miało ciemnopopielatą barwę, gdy szedłem na wschód, w kierunku Kapitolu, w którego pobliżu miałem odbyć kolejne spotkanie. Krocząc wzdłuż National Mall zauważyłem dwóch mężczyzn około dwudziestki ubranych w niebieskie marynarki z mosiężnymi guzikami i beżowe spodnie, którzy zbliżali się z naprzeciwka, dyskutując o czymś z ożywieniem. Mieli jeszcze pryszcze na twarzach, ale pracowali w Waszyngtonie i bawili się w rządzenie krajem. To nie był mój świat. Za kogo się uważałem, myśląc, że uda mi się tutaj coś wskórać? Rozmowa z Jonathanem uzmysłowiła mi, jak słabo jestem zorientowany, co potwierdziło się tylko podczas tego nieprzyjemnego spotkania z Kyle’em Scottem.
Tego dnia miałem w planach jeszcze kilka rozmów, ale przebrnąłem przez nie jak zamroczony, toteż żadna z nich nie przyniosła żadnych wymiernych rezultatów. Umiałem się skupić jedynie na powrocie do Londynu.
Przed opuszczeniem Waszyngtonu udałem się na ostatnie spotkanie, tym razem z Kyle’em Parkerem z Komitetu Helsińskiego. Był to ten sam człowiek, który nie zgodził się na umieszczenie sprawy Siergieja w grafiku prezydenta Obamy, kiedy Siergiej jeszcze żył, więc nie spodziewałem się ciepłego przyjęcia. Nie odwołałem tego spotkania tylko dlatego, że Jonathan Winer uznał je za tak ważne.
Zapamiętałem Kyle’a Parkera jako mężczyznę po trzydziestce, którego zmęczone oczy zdawały się widzieć więcej, niż sugerowałby jego wiek. Mówił biegle po rosyjsku i miał doskonałe rozeznanie we wszystkim, co działo się w Rosji. Równie dobrze mógłby pracować dla CIA, a nie jakiejś mało znanej komisji kongresowej zajmującej się obroną praw człowieka.
Skierowałem kroki do Ford House Office Building przy D Street, który zaledwie jedna przecznica dzieliła od torów kolejowych i autostrady. Ten brzydki szary gmach całkowicie pozbawiony architektonicznego uroku stał z dala od Wzgórza Kapitolińskiego, prawdopodobnie w jednej z najmniej atrakcyjnych części kompleksu budynków rządowych. Wchodząc do środka, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że w takich miejscach upycha się wszystkie drugorzędne organizacje kongresowe, które nie należą do dominujących kręgów władzy.
Kyle Parker powitał mnie przy bramce kontroli bezpieczeństwa i zaprowadził do kiepsko ogrzanej sali konferencyjnej, w której na półkach stały najrozmaitsze pamiątki po Związku Radzieckim. W milczeniu zasiadł u szczytu długiego stołu. Zaczerpnąłem powietrza, by przerwać tę niezręczną ciszę, ale mnie ubiegł.
— Chciałbym powiedzieć, jak bardzo ubolewam, że w zeszłym roku nie zrobiliśmy nic więcej, aby pomóc Siergiejowi. Trudno zliczyć, jak często o nim myślałem od czasu jego śmierci.
Nie spodziewałem się takich słów, więc upłynęło trochę czasu, zanim odpowiedziałem: