Szykownie wystrojeni członkowie personelu, którzy rozproszyli się po całej sali, byli mniej poruszeni. Brali oni już udział w wielu takich przesłuchaniach i znali wszystkie te historie. Wpatrzeni w wyświetlacze telefonów, które trzymali w złożonych dłoniach, wodząc kciukami po klawiaturach, nawet nie zauważyli, że pierwsze wystąpienie dobiegło końca i zaczęło się następne.
W końcu przyszła kolej na mnie. Nie miałem żadnych danych statystycznych, żadnych zestawień ani notatek. Skrępowany stanąłem przed komisją, skubiąc nerwowo rękawy marynarki, i zacząłem mówić. Przedstawiłem się w kilku słowach, a potem opowiedziałem ponurą i wzruszającą historię Siergieja Magnitskiego. Patrzyłem McGovernowi prosto w oczy, a on nie unikał mojego wzroku. Szczegółowo zrelacjonowałem jemu oraz pozostałym członkom komisji, jak Siergiej wpadł na trop przestępstwa, jak został aresztowany po złożeniu doniesienia, jak bestialsko był maltretowany w więzieniu i w końcu, jak został zamordowany.
Mówiąc, zauważyłem, że wszyscy członkowie personelu przestali stukać w klawiatury swoich telefonów. Na koniec wystąpienia poprosiłem komisję o poparcie dla skierowanej do Departamentu Stanu prośby senatora Cardina o nałożenie sankcji wizowych na zabójców Siergieja.
— Ta sprawa dotyczy jednego człowieka, ale są tysiące podobnych spraw — oświadczyłem w podsumowaniu. — A ludzie, którzy robią takie rzeczy, nadal będą je robić, jeżeli nie znajdzie się jakiś sposób, by ich powstrzymać i pokazać im, że nie są bezkarni.
Siadając, spojrzałem na zegarek. Moje wystąpienie trwało osiem minut. Oparłem ręce na blacie i rozejrzałem się wokół. Kilka osób, z obrońcami praw człowieka włącznie, miało łzy w oczach. Czekałem, aż ktoś się odezwie, ale w sali panowała cisza.
W końcu po blisko dwudziestu sekundach McGovern splótł palce dłoni i pochylił się do przodu.
— Mam zaszczyt współprzewodniczyć tej komisji prawie dwa lata i słyszałem bardzo dużo. Jesteśmy zasypywani tak ogromną liczbą danych statystycznych i faktów, że czasem tracimy ludzką zdolność ich przeżywania. Dlatego jestem panu wdzięczny, panie Browder, że zjawił się pan tutaj, by opowiedzieć o sprawie Siergieja Magnitskiego. Doprawdy, to tragiczna historia. Sądzę, że ludzie, którzy dopuścili się takiej zbrodni, nie powinni mieć prawa przyjeżdżać tutaj i prowadzić interesów. Musi być jakaś sprawiedliwość. Dlatego nie chciałbym poprzestawać na liście do Hillary Clinton. Powinniśmy przedłożyć projekt ustawy, uzyskać oficjalną rekomendację Kongresu i przekazać go wyżej, administracji prezydenckiej. To jest sprawiedliwość. Należy to zrobić, w przeciwnym razie nie będzie żadnych efektów. Ma pan moje słowo, że tym się zajmiemy.
Gdy przesłuchanie się skończyło, ja i Kyle wyszliśmy z sali w całkowitym milczeniu. Czyżby senator McGovern właśnie obiecał wprowadzenie ustawy wymierzonej w zabójców Siergieja? Owszem. Tak dalece wykraczało to poza moje najbardziej optymistyczne oczekiwania, że wydawało się wręcz niewiarygodne.
— Kyle, czy myślisz, że Cardin byłby skłonny zrobić to samo w senacie? — zapytałem, gdy zeszliśmy na dół.
Kyle Parker przystanął.
— Zważywszy na to, co właśnie się stało, nie wyobrażam sobie, aby mógł postąpić inaczej.
Tego samego dnia po południu Kyle zadzwonił do mnie, żeby potwierdzić, że Cardin z przyjemnością zostanie jednym ze współautorów ustawy i przeforsuje ją w senacie. Nagle pojawiła się niewielka, lecz realna szansa, że Stany Zjednoczone przyjmą akt prawny, który na cześć Siergieja zostanie nazwany Ustawą Magnitskiego.
Potrzeba było jednak wiele pracy, by urzeczywistnić tę ideę. Przede wszystkim należało opracować dokument, który Cardin i McGovern przedstawią Kongresowi. Gotowy projekt będzie musiał zyskać aprobatę komisji legislacyjnych powołanych przez senat oraz Izbę Reprezentantów. Następnie zostanie przegłosowany przez Kongres. Jeżeli obie izby przyjmą projekt ustawy, pozostanie jeszcze zatwierdzenie go przez prezydenta.
Co roku przez Kongres przewijają się tysiące takich projektów i zaledwie kilkadziesiąt z nich staje się obowiązującym prawem. Dlatego należało zadbać, aby dokument, który Cardin i McGovern zaprezentują swoim współpracownikom, był odporny na potencjalną krytykę. Kyle pracował nad projektem ustawy przez całe lato i w tym okresie blisko się ze sobą zaprzyjaźniliśmy. Każdego dnia rozmawialiśmy, czasami dwa razy dziennie, i obaj staraliśmy się dowiedzieć jak najwięcej na temat amerykańskiego prawa cywilnego.
Na początku września projekt ustawy był gotowy.
— Na kiedy Cardin może wyznaczyć termin głosowania w senacie? — zapytałem Kyle’a, gdy przesłał mi efekt swojej pracy.
Kyle roześmiał się.
— To nie jest takie proste, Bill. Żeby w Waszyngtonie przeszedł projekt ustawy, potrzebne jest wsparcie ze strony obydwu partii. Będziemy potrzebowali zasłużonego i wpływowego senatora z Partii Republikańskiej, który pomoże nam ruszyć z miejsca. Dopiero wtedy będziemy mogli zacząć działać.
— Czy Cardin znajdzie kogoś takiego?
— Możliwe, ale jeżeli chcesz to przyspieszyć, sam również możesz spróbować. Twoja historia o Siergieju jest bardzo przekonująca.
Nie chciałem niczego pozostawiać przypadkowi, więc po rozmowie z Kyle’em zacząłem przeglądać listę republikańskich senatorów, którzy mogliby wesprzeć nasz projekt, i rzuciło mi się w oczy jedno nazwisko — John McCain.
Jeżeli któryś z senatorów miał bliższe pojęcie o więziennej katordze, był to John McCain. Podczas wojny w Wietnamie służył jako pilot myśliwca i gdy jego samolot został zestrzelony, trafił do niewoli. Był więziony i torturowany w obozie jenieckim przez pięć lat, zanim go zwolniono. Z pewnością potrafiłby zrozumieć, jakiej udręki doświadczył Siergiej, i byłby skłonny coś zrobić, by oddać mu sprawiedliwość.
Tylko jak miałem zorganizować spotkanie z Johnem McCainem? Dostęp do waszyngtońskich dygnitarzy był ściśle ograniczony, a im wyższe ktoś zajmował stanowisko, tym trudniej było się do niego dostać. Okoliczności takie sprzyjały powstaniu całej sieci lobbystów. Kiedy zacząłem pytać o kogoś, kto mógłby mnie przedstawić senatorowi, ludzie patrzyli na mnie, jakbym chciał od nich wyłudzić milion dolarów.
Ale wtedy przypomniałem sobie, że znam pewną osobę, która mogłaby mi pomóc. Nazywała się Juleanna Glover i była wysoką, atrakcyjną kobietą o falujących kasztanowych włosach, nienagannym stylu i swobodnym sposobie bycia. Poznałem Juleannę przez wspólnego znajomego w Waszyngtonie w 2006 roku, wkrótce po tym, jak Rosjanie cofnęli moją wizę. Zaprosiła mnie na bankiet w Cafe Milano, modnej włoskiej restauracji w Georgetown. Pod koniec przyjęcia wymieniliśmy się wizytówkami, ale dopiero po powrocie do hotelu, kiedy wpisałem jej nazwisko w wyszukiwarkę, uzmysłowiłem sobie, że siedziałem obok jednej z najbardziej wpływowych waszyngtońskich lobbystek.
Juleanna mogła się pochwalić całkiem imponującą listą dokonań. Była rzecznikiem prasowym wiceprezydenta Dicka Cheneya, a potem pełniła funkcję doradcy politycznego przy biurze prokuratora generalnego, Johna Ashcrofta. Gdy Ashcroft zakończył swoją karierę w rządzie, wraz z nim odeszła z polityki, aby poprowadzić jego kancelarię prawną Ashcroft Group. Cieszyła się takim poważaniem, że w 2012 roku magazyn „Elite” uznał ją za jedną z najbardziej wpływowych kobiet w Waszyngtonie.
Prawdopodobnie tamtego wieczoru po przyjęciu Juleanna po powrocie do domu również wpisała moje nazwisko w wyszukiwarkę i dowiedziała się o moich problemach z rosyjskim rządem. Następnego dnia rano zadzwoniła do mnie, by zaoferować mi pomoc, i od tamtej pory zostaliśmy przyjaciółmi. Po śmierci Siergieja wśród pierwszych osób, które do mnie zadzwoniły, by wyrazić współczucie, byli Juleanna Glover i John Ashcroft.