— Wiemy, jak fatalnie musisz się czuć, Bill — powiedział Ashcroft. — Ale powinieneś wiedzieć, że nie jesteś sam. Gdybyśmy mogli w jakiś sposób pomóc tobie albo rodzinie Siergieja, możesz na nas liczyć. Po prostu zadzwoń.
I teraz potrzebowałem pomocy. Potrzebowałem pomocy, by dotrzeć do Johna McCaina.
Zadzwoniłem do Juleanny i wyjaśniłem jej całą sytuację. Powiedziała, że bez problemu umówi mnie z McCainem. Czy rzeczywiście było to dla niej takie proste? Zakończyliśmy rozmowę i zanim upłynęło dziesięć minut, oddzwoniła do mnie.
— Bill, senator McCain spotka się z tobą dwudziestego drugiego września kwadrans po trzeciej.
Okazało się, że owszem, dla niej to była łatwizna.
Poleciałem do Waszyngtonu 22 września, a następnego dnia po południu Juleanna przyszła po mnie do hotelu. Pojechaliśmy razem taksówką na Wzgórze Kapitolińskie, przeszliśmy kontrolę bezpieczeństwa i udaliśmy się do gabinetu McCaina mieszczącego się w gmachu Russell Senate Office Building pod numerem 241. Zważywszy na pozycję McCaina w senacie, jego biuro składające się z kilku wysoko sklepionych pomieszczeń miało pierwszorzędną lokalizację. Przedstawiliśmy się i sekretarka wprowadziła nas do poczekalni. Doradca McCaina do spraw polityki zagranicznej, Chris Brose, wysoki i szczupły mężczyzna o rudych włosach i przyjaznym uśmiechu, przywitał się z nami i zabawiał nas rozmową, gdy czekaliśmy na senatora. Pół godziny później zjawił się McCain.
Stojąc w drzwiach i uśmiechając się życzliwie, powitał nas serdecznym uściskiem dłoni. Weszliśmy do jego biura, wypełnionego ciepłym światłem i wygodnie umeblowanego wnętrza, w którym stała skórzana sofa i długa, wypełniona książkami biblioteczka. Wystrój był typowy dla zachodnich stanów i gdyby nie wysokie sklepienie i strzeliste okna po obu stronach biurka, można by się tam poczuć jak w przytulnym domowym gabinecie jakiegoś oczytanego przedsiębiorcy z Phoenix.
Zająłem miejsce na sofie, senator zaś przysiadł na krześle przy stoliku do kawy.
— Dziękuję, że pan przyszedł, panie Browder. Poinformowano mnie, że chce mi pan opowiedzieć o tym, co dzieje się w Rosji — zaczął.
Prawdopodobnie spodziewał się, że będę szukał u niego poparcia dla jakiegoś biznesu w Rosji.
— Owszem, panie senatorze.
Potem zacząłem mówić o Siergieju i do McCaina szybko dotarło, że to spotkanie będzie inne niż wszystkie. Nie minęły dwie minuty, jak przerwał mi, unosząc dłoń, i zapytał o datę aresztowania Siergieja. Odpowiedziałem i wróciłem do opowieści. Chwilę później znów mi przerwał i zażądał dokładnych wyjaśnień na temat warunków panujących w rosyjskim więzieniu. Odpowiedziałem, a potem dalej mówiłem, dopóki znów mi nie przerwał. Rozmawialiśmy w ten sposób, aż minęło przeznaczone dla mnie piętnaście minut i do gabinetu zajrzała sekretarka, by oznajmić, że nadszedł czas na następne spotkanie. Zastygłem w bezruchu. Teraz nadarzała się sposobność, by poprosić go o poparcie projektu ustawy, i nie mogłem jej zmarnować.
— Muszę poświęcić panu Browderowi trochę więcej czasu — powiedział McCain łagodnie. Sekretarka wyszła, a senator z powrotem skierował na mnie swoją uwagę. — Proszę kontynuować.
Opowiadałem dalej. Padały następne pytania, na które udzielałem odpowiedzi. Po kolejnych piętnastu minutach znów pojawiła się sekretarka i McCain znów grzecznie ją odprawił. Zaczęliśmy całą sekwencję jeszcze raz, a kiedy skończyłem, okazało się, że spędziłem w gabinecie McCaina blisko godzinę.
— Historia Siergieja jest wstrząsająca, naprawdę straszna. Ubolewam nad tym, co go spotkało, i współczuję wszystkim, dla których był bliski.
— Dziękuję, panie senatorze.
— Proszę powiedzieć, jak mogę panu pomóc?
Opowiedziałem mu o Cardinie i McGovernie oraz o wstępnym szkicu Ustawy Magnitskiego.
— Ponieważ senator Cardin jest demokratą, bardzo by pomogło, gdyby projekt tej ustawy poparł również jakiś wpływowy republikanin — dodałem na koniec. — Liczyłem, że mógłby to być pan.
McCain odchylił się na oparcie fotela, a jego twarz przybrała wyraz uroczystej zadumy.
— Oczywiście, zrobię to. Chociaż tyle mogę — rzekł i zwrócił się do swojego asystenta, Chrisa Brose’a, który cały czas siedział obok nas. — Skontaktuj się, proszę, jak najszybciej z senatorem Cardinem, żeby zgłosić mój udział w tej inicjatywie — polecił i znów skierował wzrok na mnie. — Był pan dla Siergieja prawdziwym przyjacielem. Niewielu ludzi zdobyłoby się na to, co pan robi, a ja bardzo to szanuję. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby panu pomóc dochodzić sprawiedliwości. Niech Bóg pana błogosławi.
Rozdział 34
Nietykalni
Kiedy latałem tam i z powrotem przez Atlantyk, zabiegając o poparcie waszyngtońskich polityków, mój zespół w Londynie działał na froncie rosyjskim.
Od października 2009 roku, gdy opublikowaliśmy na YouTube nasz pierwszy materiał, wielu zwyczajnych obywateli Rosji dzwoniło do nas spontanicznie lub pisało maile w związku z tą sprawą. Jedną z takich osób była młoda kobieta, Jekatierina Michiejewa, która opowiedziała nam przerażającą historię.
Okazało się, że dobrze nam znana grupa funkcjonariuszy rosyjskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych prześladowała nie tylko nas. Jak wynikało z relacji Michiejewej, w 2006 roku dwaj z nich brali udział w nalocie na biuro jej męża, Fiodora. Po rewizji Fiodor został aresztowany i zawieziony na ten sam posterunek, na który kiedyś trafił Siergiej. Jednak nie zamknięto go w celi, lecz wyprowadzono do czekającego na zewnątrz samochodu. Jacyś mężczyźni wepchnęli go na tylne siedzenie i bez żadnego wyjaśnienia wywieźli do oddalonego pięćdziesiąt kilometrów od Moskwy domu. Fiodor szybko zorientował się, że jest zakładnikiem. Jak wyjaśniła nam Jekatierina, jednym z porywaczy był Wiktor Markiełow, ten sam skazany za zabójstwo kryminalista, który w 2007 roku przejął kontrolę nad naszymi skradzionymi spółkami.
Wkrótce po przybyciu na miejsce porywacze zadzwonili do szefa Fiodora, by zażądać 20 milionów dolarów za jego zwolnienie. Jeden z nich zadzwonił także do Jekatieriny i ostrzegł ją, że jeśli zawiadomi milicję, Fiodorowi stanie się coś złego, a jej złożą wizytę ludzie, którzy dokonają na niej zbiorowego gwałtu.
Jekatierina była przerażona, ale dzielnie zlekceważyła pogróżki. Udała się na inny posterunek, a tamtejsi funkcjonariusze szybko zlokalizowali miejsce, w którym był przetrzymywany jej mąż. Wzięli szturmem dom, uwolnili Fiodora, a Markiełow i jego kompani trafili do aresztu.
Niestety, na tym się nie skończyło. Miesiąc później Fiodor został ponownie aresztowany przez tę samą grupę funkcjonariuszy i trafił do celi wraz z jednym ze swoich niedawnych porywaczy. Nie mamy pojęcia, co go tam spotkało ani kto brał w tym udział, wiemy jedynie, że ostatecznie został oskarżony o defraudację i skazany na jedenaście lat kolonii karnej w okręgu kirowskim, oddalonym osiemset kilometrów od Moskwy. Trzydziestopięcioletnia Jekatierina i Fiodor mieli dwójkę dzieci, a teraz ich rodzina została rozdzielona. Nagle ta młoda kobieta została zmuszona do samotnego wychowywania dzieci, podczas gdy jej mąż gnił w kolonii karnej.
Zdawałem sobie sprawę, że mamy do czynienia ze złymi ludźmi, ale historia ta dowodziła, że czym prędzej należy powstrzymać Kuzniecowa, Karpowa oraz im podobnych.
Od tego momentu nasz zespół skoncentrował całą swoją energię na szukaniu wszelkich informacji związanych z tymi funkcjonariuszami. Przetrząsaliśmy wyciągi z rachunków bankowych, pisma procesowe i wyroki sądowe, dokumenty ewidencyjne, listy oraz raporty, usiłując natrafić na ślad jakichkolwiek aktywów należących do tych dwóch ludzi. Byliśmy pewni, że w końcu coś znajdziemy. Kuzniecow i Karpow ubierali się w drogie garnitury, nosili modne zegarki i jeździli luksusowymi samochodami, chociaż miesięczne zarobki każdego z nich nie przekraczały 1500 dolarów. Jakiekolwiek dowody na ich rozrzutność dałyby nam wielką przewagę w wymierzonej przeciwko nim kampanii.