Выбрать главу

— Na koniec kolejki!

Powiedziałem studentowi, że nic się nie stało, i wróciłem na poprzednie miejsce. Po drodze zauważyłem urzędnika ambasady rosyjskiej, którego znałem z widzenia. Sądząc po szyderczym uśmieszku, najwyraźniej spodobało mu się to, jak zostałem potraktowany.

Gdy w końcu znalazłem się w korytarzu, zobaczyłem tłum kłębiący się pod zamkniętymi drzwiami sali obrad. Sala mogła pomieścić tylko około sześćdziesięciu osób i zdałem sobie sprawę, że jeśli nie wejdę na początku, w ogóle nie zdołam dostać się do środka. Drzwi otworzyła punktualnie o 14.15 niska przysadzista kobieta o brązowych włosach i donośnym władczym głosie. Wezwała przedstawicieli prasy i jedna trzecia zgromadzonych rzuciła się do przodu. Usiłowałem prześliznąć się wraz z nimi, lecz ta budząca respekt kobieta traktowała swoją pracę bardzo poważnie.

— Gdzie jest pańska akredytacja? — spytała, zatrzymując mnie, gdy przyszła moja kolej.

— Hm… Nie mam. Ale jestem głęboko zaangażowany w sprawę Ustawy Magnitskiego i bardzo mi zależy, żeby tam wejść.

Kobieta pokręciła głową, jakby chciała powiedzieć: „Nieźle kombinujesz, ale nic z tego, przyjacielu”, i wskazała palcem w stronę reszty oczekujących.

Cóż mogłem zrobić? Po raz drugi tego dnia odchodziłem upokorzony, czując się jak intruz. Stanąłem za pluszowym sznurem, gdy wtem pojawili się senatorowie w otoczeniu swoich doradców. Tłum rozstąpił się przed nimi, a ze wszystkich stron rozbłysły flesze. Jako jeden z ostatnich przechodził Ben Cardin, który jednak mnie nie zauważył. Za to jego doradca, Fred Turner, napotkał moje spojrzenie.

Zobaczyłem, że gdy świta Cardina znalazła się przy drzwiach, Fred przystanął i powiedział coś przysadzistej odźwiernej, wskazując palcem w moim kierunku. Kobieta podeszła do mnie.

— Panie Browder, bardzo pana przepraszam — powiedziała. — Mamy dla pana miejsce. Proszę za mną.

Wprowadziła mnie do wypełnionego po brzegi wnętrza, najbardziej ozdobnej ze wszystkich sal, w których obradują komisje senackie, i wskazała ostatnie wolne krzesło.

Senator Kerry wszedł bocznym wejściem i oficjalnie rozpoczął posiedzenie. Z jego gestów dało się wywnioskować, że wcale nie czuje się najlepiej na tym miejscu. Na wstępie wygłosił osobliwą przemowę traktującą o tym, że Ameryka nie jest idealnym krajem, a wszyscy obecni muszą „mieć świadomość, że Stany Zjednoczone nie mogą zawsze dyrygować i prawić kazań, ale powinny być też zdolne do refleksji nad sobą”.

Potem oddał głos innym senatorom, z których każdy wyraził swoje poparcie dla projektu ustawy. Kiedy skończyli, Kerry zwrócił się bezpośrednio do Cardina:

— Nie uważam tego za całkowicie dopracowany produkt i nie chcę tego oceniać w takich kategoriach.

Następnie protekcjonalnym tonem mędrca z Bostonu zaczął snuć niezbyt zrozumiałe wywody o tym, że Ustawa Magnitskiego stanowi potencjalne zagrożenie dla poufnych informacji, i chociaż jest „w pełni uzasadniona jako narzędzie sprawiedliwości”, nasuwa obawy co do „niezamierzonych konsekwencji takiego rodzaju szczegółowych sprawozdań, które pociągają za sobą działania wywiadowcze o szerszym zakresie”.

Tym dyplomatycznym bełkotem Kerry dawał jasno do zrozumienia, że jest tu tylko przez wzgląd na obowiązek i nie może się pogodzić z tym, co musi zrobić. Wszystko, co mówił, wyglądało na źle zamaskowaną próbę gry na zwłokę, aby głosowanie nad projektem ustawy przeszło na następną sesję legislacyjną Kongresu. Gdyby tak się stało, cała ta procedura musiałaby się zacząć od zera. Wszystko miało się rozstrzygnąć w tym momencie i zależało od tego, czy Cardin, który był senatorem dopiero przez pierwszą kadencję, postawi się Kerry’emu, weteranowi z dwudziestosiedmioletnim stażem w senacie i Partii Demokratycznej.

Kerry skończył wreszcie swoją monotonną przemowę i wszystkie oczy skierowały się na Cardina, który sprawiał wrażenie podenerwowanego, kiedy szykował się, by zabrać głos.

Cardin okazał się jednak nieugięty. Nie zgodził się na ponowne rozpatrzenie projektu w późniejszym terminie i zażądał, aby komisja natychmiast przeprowadziła głosowanie. Po pięciu minutach wymiany argumentów Kerry miał już dość i nawet przerwał Cardinowi w pół zdania, pytając:

— Są jeszcze jakieś wnioski? Jeszcze jakieś uwagi?

W sali panowało milczenie.

Kerry zarządził głosowanie. Nie było ani jednego głosu przeciw. Przewodniczący komisji ogłosił jednomyślną decyzję i zakończył posiedzenie. Trwało ono zaledwie piętnaście minut. Ludzie zaczęli kierować się do wyjścia.

Wydostałem się na świeże powietrze. Od 16 listopada 2009 roku każdy dzień swojego życia poświęcałem staraniom o uczczenie pamięci Siergieja. A w to czerwcowe popołudnie 2012 roku wydawało się, że w Waszyngtonie — stolicy najpotężniejszego kraju na świecie — nie ma nikogo, kto nie znałby Siergieja Magnitskiego.

Rozdział 38

Delegacja Małkina

Układ wszystkich planet zdawał się sprzyjać przyjęciu Ustawy Magnitskiego. Świat biznesu był po naszej stronie, obrońcy praw człowieka byli po naszej stronie, administracja Obamy była po naszej stronie. Republikanie, demokraci, wszyscy. Trudno byłoby znaleźć kogokolwiek, kto stanąłby nam na drodze.

Ale 9 lipca 2012 roku, niecałe dwa tygodnie przed terminem rozpatrzenia połączonego projektu przez senacką komisję finansów, rosyjski rząd podjął ostatni desperacki wysiłek, by zablokować ustawę. Rosjanie wysłali do Waszyngtonu delegację wysokich rangą urzędników, aby przeprowadzić „śledztwo parlamentarne w sprawie Magnitskiego”. Oświadczyli, że chcą utworzyć połączoną komisję, w której skład wejdą członkowie Kongresu Stanów Zjednoczonych i rosyjskiego parlamentu, aby zbadać całą sprawę, ale ich głównym celem, podobnie jak Kerry’ego, była gra na zwłokę, aby projekt ustawy został przeniesiony na następną sesję legislacyjną i skonał powolną śmiercią.

Delegacja składała się z czterech członków Rady Federacji, izby wyższej rosyjskiego parlamentu, a na je czele stał Witalij Małkin, rosyjski miliarder zajmujący 1062 miejsce w rankingu magazynu „Forbes”.

Przyglądając się postaci Małkina, odkryłem, że w 2009 roku kanadyjskie władze uznały go za „członka grupy zajmującej się międzynarodową działalnością przestępczą” i pomimo gorliwych zaprzeczeń został pozbawiony prawa wstępu na terytorium Kanady. Nie potrafiłem pojąć, jak człowiek o takiej reputacji może przewodniczyć oficjalnej delegacji do Waszyngtonu, potem jednak znalazłem jego zdjęcie wykonane na schodach Kapitolu, gdy ściskał prawice polityków, ofiarując milion dolarów Bibliotece Kongresu Stanów Zjednoczonych. Uznałem, że za ten milion kupił sobie w Waszyngtonie pewną dozę tolerancji.

Mogłem sobie wyobrazić, że bez względu na przeszłość Małkina członkowie Kongresu usilnie będą chcieli poznać wszelkie „nowe szczegóły” w sprawie Magnitskiego, jakimi dysponuje. Wiedziałem, że uraczy ich kłamstwami i sfałszowanymi przez FSB dokumentami, lecz żaden amerykański parlamentarzysta nie był w stanie zweryfikować tych informacji w trakcie półgodzinnego wystąpienia.

W poniedziałek 9 lipca przez większość dnia obdzwaniałem biura różnych członków Kongresu, próbując ustalić, który z nich zamierza się spotkać z delegacją. Kyle powiedział mi, że Cardin odmówił, ale McCain, Wicker i McGovern zgodzili się na spotkanie. Dowiedział się, że Rada Bezpieczeństwa Narodowego i Departament Stanu także zamierzają przyjąć delegację, a na 11 lipca zaplanowano konferencję prasową w ambasadzie rosyjskiej, podczas której Małkin miał przedstawić „nowe szczegóły w sprawie”.

Większość spotkań odbyła się 10 lipca, a ja gorączkowo usiłowałem nawiązać kontakt ze wszystkimi osobami, jakie znałem w Waszyngtonie, by zdobyć jakiekolwiek informacje o ich przebiegu, ale nie miałem szczęścia. Nawet Kyle tego dnia był niedostępny.