To nic, to nic, to nic.
Kraina wybrała mnie, żebym był jej głosem, dlatego muszę przemówić. Nie zostanę tutaj, próbując zawstydzać nędznych pijaków, których zabiło już pragnienie trucizny Białych. Nie będę już ostrzegał białych kłamców. Odejdę do Czerwonych, którzy nadal są żywi, nadal są mężczyznami. Zbiorę ich razem. Jako jeden potężny naród wypędzimy białego człowieka za morze.
ROZDZIAŁ 3
DE MAUREPAS
Frederic, młody hrabia de Maurepas, i Gilbert, podstarzały markiz de La Fayette, stali przy relingu barki, spoglądając na jezioro Irrakwa. Żagiel Marie-Philippe był teraz wyraźnie widoczny; przez długie godziny obserwowali, jak zbliża się płynąc po tym najmniejszym i najniżej położonym z Wielkich Jezior.
Frederic nie pamiętał już, kiedy ostatnio musiał tak się poniżyć dla swego narodu. Może wtedy, gdy kardynał Jak-Mu-Tam-Było usiłował przekupić Marie-Antoinette. Ale oczywiście wtedy był chłopcem zaledwie dwudziestopięcioletnim, niedojrzałym i bez żadnego doświadczenia w sprawach światowych. Uważał, że Francji nie mogła spotkać większa hańba: kardynał uwierzył, że można przekupić królową diamentowym naszyjnikiem. Że w ogóle można ją przekupić. Teraz oczywiście pojmował, co jest prawdziwym poniżeniem: francuski kardynał okazał się takim durniem, że uznał przekupywanie królowej za w ogóle warte zachodu. W końcu mogła co najwyżej wpłynąć na króla, a że stary Ludwik nie miał żadnego wpływu na nikogo… co tu jeszcze dodać?
Osobiste poniżenie jest rzeczą bolesną. Niesława rodu jest o wiele gorsza. Wstyd dla swojego stanu to czysta agonia. Ale hańba całego narodu to najbardziej dotkliwe ze wszystkich ludzkich cierpień.
A teraz stał tu, na tej nędznej barce, amerykańskiej barce przycumowanej w amerykańskim kanale, czekając na francuskiego generała. Dlaczego nie jest to francuski kanał? Dlaczego nie Francuz zaprojektował te sprytne śluzy i nie Francuz wybudował kanał po kanadyjskiej stronie wodospadu?
— Nie dąsaj się, drogi Fredericu — wymruczał La Fayette.
— Nie dąsam się, drogi Gilbercie.
— A więc prychasz. Prychasz co chwila.
— Kicham. Przeziębiłem się.
Kanada jest bez wątpienia składowiskiem odpadów francuskiego społeczeństwa, pomyślał Frederic po raz tysięczny. Nawet arystokracja, która tu trafia, budzi zakłopotanie. Markiz de La Fayette, członek… nie, założyciel Klubu Feuillantów, a to tak, jakby powiedzieć, że jest zadeklarowanym zdrajcą króla Karola. Demokratyczny agitator. Równie dobrze mógł być jakobinem, jak ten terrorysta Robespierre. Nic dziwnego, że wygnali La Fayette'a do Kanady, gdzie nie mógł zbytnio szkodzić. Prawie wcale… tyle że swoim zachowaniem przynosił wstyd Francji.
— Nasz nowy generał przywiózł ze sobą kilku oficerów sztabowych — oznajmił La Fayette. — I cały ich bagaż. Nie warto wyładowywać tego z pokładu i podróżować w nędznych warunkach na wozach i karetach, skoro wszystko można przetransportować wodą. W dodatku przez ten czas możemy go lepiej poznać.
Ponieważ La Fayette na swój zwykły, szorstki sposób (hańba dla arystokracji) uparcie mówił wprost o tej sprawie, Frederic musiał zniżyć się do jego poziomu i wyjaśnić równie bezpośrednio:
— Francuski generał nie powinien podróżować po obcej ziemi, by objąć swoje stanowisko!
— Ależ drogi Fredericu, on nie postawi nawet stopy na amerykańskiej ziemi! Ze statku na statek, przez cały czas na wodzie.
Uśmieszek La Fayette'a doprowadzał do szału. Jak można lekceważyć tę plamę na honorze Francji? Czemuż, ach czemuż ojciec nie mógł pozostać w łaskach króla choć trochę dłużej? On, Frederic, mógłby wtedy mieszkać we Francji, uzyskać awans na jakieś eleganckie stanowisko, jak Lord Marchii Włoskich lub coś w tym rodzaju… czy istniała taka pozycja? W każdym razie miałby porządną kuchnię, muzykę i teatr… ach, Moliere… W Europie, gdzie mógłby walczyć z cywilizowanym przeciwnikiem, na przykład z Prusakami czy Austriakami, a nawet Anglikami, choć wymagało to rozszerzenia sensu słowa „cywilizowany”. A trafił tutaj, uwięziony na zawsze — chyba że ojciec powróci jakoś do królewskich łask — w obliczu bezustannej inwazji nędznych, niewykształconych Anglików, najgorszych, beznadziejnych mętów brytyjskiego społeczeństwa. Nie wspominając już o Holendrach, Szwedach i Niemcach… zbyt straszne, by o tym myśleć. A ci sprzymierzeńcy są jeszcze gorsi! Plemiona Czerwonych, którzy nawet nie są chrześcijanami, choćby i heretykami… To poganie, a połowa operacji wojskowych w Detroit polega na skupowaniu od nich ohydnych krwawych trofeów…
— Widzę, drogi Fredericu, że naprawdę się przeziębiłeś — zauważył La Fayette.
— Ależ skąd.
— Ty drżysz.
— Trzęsę się ze złości.
— Przestań się dąsać. Trzeba brać to, co nam dają. Irrakwa okazali się bardzo pomocni. Udostępnili osobistą barkę gubernator, bez żadnych opłat. To gest dobrej woli.
— Gubernator? Gubernator? Chcesz powiedzieć, że ta tłusta, obrzydliwa, czerwonoskóra poganka jest gubernatorem?
— Nic nie może poradzić na swoją czerwoną skórę. I nie jest poganką. W istocie jest baptystką, a to prawie to samo co chrześcijanie, tylko głośniej.
— Kto może spamiętać wszystkie angielskie herezje?
— Uważam, że jest w tym pewna elegancja. Kobieta jako gubernator stanu Irrakwa, w dodatku Czerwona, zasiada jak równa z gubernatorami Suskwahenny, Pennsylvanii, Nowego Amsterdamu, Nowej Szwecji, New Orange, Nowej Holandii…
— Chwilami mam wrażenie, że wolisz te wstrętne małe Stany Zjednoczone od naszego kraju ojczystego.
— Jestem Francuzem do szpiku kości — zapewnił spokojnie La Fayette. — Ale podziwiam amerykański duch egalitaryzmu.
Znowu egalitaryzm… Markiz de La Fayette przypominał fortepian z jednym klawiszem.
— Zapominasz, że w Detroit naszym wrogiem są Amerykanie.
— To ty zapominasz, że naszym wrogiem jest horda nielegalnych osadników, nieważne jakiej narodowości, którzy zajęli ziemię na terenach Czerwonych.
— To nieistotne. Wszyscy są Amerykanami. W drodze na zachód przechodzą przez Nowy Amsterdam albo Filadelfię. Ty sam zachęcasz ich do tego na wschodzie: wszyscy wiedzą, że aprobujesz ich antymonarchistyczną filozofię. A potem ja muszę płacić za ich skalpy, kiedy na zachodzie zmasakrują ich Czerwoni.
— Spokojnie, Fredericu. Nawet żartem nie wolno ci mnie oskarżać o antymonarchistyczne poglądy. Ta chytra maszyna do rąbania mięsa, wymyślona przez monsieur Guillotin, czeka na każdego oskarżonego o takie rzeczy.
— Bądź poważny, Gilbercie. Nigdy by jej nie użyli przeciwko markizowi. Nie ścinają głów arystokratom, którzy głoszą te obłąkane demokratyczne idee. Wysyłają ich tylko do Quebec. — Frederic uśmiechnął się. Nie mógł się powstrzymać od wbicia ostatniej szpilki. — Tych, którymi naprawdę pogardzają, wysyłają do Niagary.
— Cóż w takim razie mogłeś uczynić, że zesłali cię do Detroit? — wymruczał La Fayette.
Kolejne poniżenie. Czy to się już nigdy nie skończy?
Marie-Philippe była już tak blisko, że widzieli marynarzy na pokładzie i słyszeli ich krzyki, gdy statek ostatnim halsem wchodził do Portu Irrakwa. Najniżej położone z Wielkich Jezior — Irrakwa — było też jedynym, na które mogły wpływać statki oceaniczne. Wodospad Niagara blokował dostęp do pozostałych. Przez ostatnie trzy lata, odkąd Irrakwa ukończyli kanał, prawie wszystkie ładunki wymagające transportu poza wodospad, na jezioro Kanada, trafiały na brzeg amerykański i wędrowały Kanałem Niagara. Francuskie miasteczka portowe umierały; niepokojąca liczba Francuzów przenosiła się na drugą stronę jeziora, by zamieszkać na amerykańskiej ziemi. A Irrakwa chętnie dawali im pracę. Natomiast markiz de La Fayette, teoretycznie gubernator całej Kanady na południe i na zachód od Quebec, jakoś się tym nie przejmował. Jeśli ojciec Frederica wróci do królewskich łask, Frederic dopilnuje, żeby La Fayette jako pierwszy arystokrata poczuł na szyi dotyk ostrza Guillotina. To, co robił w Kanadzie, było oczywistą zdradą.