Выбрать главу

Jedno, co może zrobić, pomyślał Al, to pomóc mu wygoić stopy. Próbował znaleźć do nich drogę, tak jak ją znajdował do wnętrza kamienia, stali i drewna. Ale w biegu nie mógł się skoncentrować, a żywe ciało okazało się zbyt skomplikowane.

Jednak Alvin nie należał do tych, co łatwo rezygnują. Nie, spróbował innego sposobu. Ponieważ to bieg go rozpraszał, przestał o nim myśleć. Nie patrzył na ziemię. Nie próbował stąpać w te miejsca, co biegnący przed nim Czerwony. Po prostu nie zwracał na nic uwagi. Jeśli tak można powiedzieć, przyciął własny knot, jak w lampie naftowej, zapatrzył się w pustkę, myślał o niczym, pozwolił ciału funkcjonować tak, jakby było domowym zwierzęciem, któremu wolno bawić się po swojemu.

Nie miał pojęcia, że robi to, co zwykle różdżkarze, gdy pozwalają swoim zmysłom przenosić się z głowy do różdżki i działać bez nadzoru. Zresztą, to nie było dokładnie to samo, tym bardziej że nie ma na świecie takiego różdżkarza, który szukałby czegoś, biegnąc z rzemienną pętlą na szyi.

Teraz jednak Alvin bez najmniejszego kłopotu przedostał się do ciała Measure'a, znalazł obolałe miejsca, krwawiące zadrapania na stopach, zmęczone mięśnie nóg, kolkę w boku. Wygojenie stóp, wzmocnienie skóry, utwardzenie podeszew — to było proste. Co do reszty, Alvin czuł, jak ciało Measure'a błaga o głębszy, częstszy, szybszy oddech. Dlatego przedostał się do płuc i oczyścił je, otworzył aż do najgłębszych miejsc. Kiedy teraz Measure wciągał powietrze, ciało miało z tego więcej pożytku, jakby potrafiło wycisnąć każdą drobinkę energii. Al nie rozumiał właściwie, co takiego robi, ale wiedział, że to działa, ponieważ ból w ciele Measure'a zaczął ustępować, brat nie męczył się tak bardzo, nie dyszał ciężko.

Wróciwszy do własnego ciała, Alvin zauważył, że przez cały czas, gdy pomagał Measure'owi, żadna gałązka nie trzasnęła mu pod stopą, ani razu nie uderzyła go gałąź, którą odsunął biegnący przed nim Czerwony. Teraz jednak był kłuty, drapany i bity jak poprzednio. Tak było stale, pomyślał z początku, tylko nie zwracałem uwagi na swoją skórę. Ale chociaż uznał to za prawdę i nawet prawie w nią uwierzył, zdał sobie sprawę, że zmianie uległy odgłosy otaczającego świata. Teraz słyszał tylko oddechy, uderzenia białoskórych stóp o ziemię albo szelest suchych liści. Od czasu do czasu śpiew ptaka, brzęczenie muchy. Nic ciekawego. Ale całkiem wyraźnie pamiętał, że póki nie wrócił z ciała Measure'a, słyszał jeszcze coś, jakby muzykę, jakby… zieloną muzykę. Ale to przecież bez sensu. Jak muzyka może mieć kolor? To wariactwo. Dlatego przestał o tym myśleć. Ale nawet nie myśląc, nadal pragnął usłyszeć ją znowu. Usłyszeć albo zobaczyć, poczuć… Jakkolwiek do niego dotarła, teraz chciał, by wróciła.

I jeszcze coś. Póki nie wyszedł z siebie, żeby pomóc Measure'owi, jego ciało też nie radziło sobie za dobrze. Szczerze mówiąc, był już prawie wykończony. A teraz czuł się świetnie, świeżo, oddychał głęboko, zdawało mu się, że jego ręce i nogi potrafiłyby biec tak przez wieczność, wytrwałe w wysiłku jak drzewa w swym bezruchu. Może dlatego, że lecząc Measure'a, wyleczył przy okazji siebie… Nie bardzo w to wierzył, gdyż zawsze wiedział, co robi, a czego nie robi. Nie, według Ala Juniora ciało radziło sobie tak świetnie z całkiem innej przyczyny. I ta przyczyna albo była elementem zielonej muzyki, albo jej źródłem, albo to źródło było wspólne dla obu.

Biegnąc bez przerwy, Al i Measure nie mieli okazji do rozmowy. Dopiero wieczorem dotarli do osady Czerwonych w zakolu ciemnej, głębokiej rzeki. Ta-Kumsaw poprowadził ich na sam środek wioski, po czym odszedł i zostawił samych. Rzeka płynęła w dole, tuż przed nimi, odległa może o sto jardów trawiastego gruntu.

— Myślisz, że dopadlibyśmy rzeki, zanimby nas dogonili? — szepnął Measure.

— Nie — odparł Al. — Zresztą nie umiem pływać. Tato nigdy nie puszczał mnie do wody.

Po chwili czerwone kobiety i dzieci wyszły z lepianek i pokazywały sobie palcami dwóch gołych Białych, mężczyznę i chłopca. Chichotały i rzucały w nich grudami. Z początku Al i Measure próbowali się uchylać, ale Czerwoni tylko śmiali się głośniej i biegali wkoło, rzucając błotem z różnych stron, celując w krocza i twarze. W końcu Measure usiadł na trawie i położył głowę na kolanach; niech rzucają czym chcą. Al zrobił to samo. Wreszcie ktoś warknął kilka słów i ataki ustały. Al podniósł głowę i dostrzegł jeszcze oddalającego się Ta-Kumsawa. Podeszło kilku jego wojowników i pilnowali, żeby nic więcej się nie stało.

— W życiu jeszcze nie biegłem tak daleko — mruknął Measure.

— Ja też nie — zgodził się Al.

— Na początku myślałem, że tam padnę, taki byłem zmęczony. Ale potem złapałem drugi oddech. Nie wierzyłem, że mnie na to stać.

Al milczał.

— A może ty masz z tym coś wspólnego?

— Może trochę.

— Nigdy nie wiem, do czego jesteś zdolny, Alvinie.

— Ja też nie — odparł Al, i to była prawda.

— Kiedy ten toporek spadł mi na palce, myślałem, że dobiegły końca moje dni pracy.

— Ciesz się, że nie próbowali nas utopić.

— Znowu ty i woda — burknął Measure. — Ale cieszę się, Al, że zrobiłeś to, co zrobiłeś. Choć muszę dodać, że chyba byłoby lepiej, gdyby ten wódz nie pośliznął się przez ciebie, kiedy mieliśmy się siłować na ręce.

— Dlaczego nie? — zdziwił się Alvin. — Nie chciałem, żeby zrobił ci krzywdę…

— Nie mogłeś wiedzieć, więc to nie twoja wina. Ale takie zapasy nie służą temu, żeby kogoś zranić. To rodzaj próby: męstwa, szybkości i czego tam jeszcze. Gdyby mnie pobił, ale po dobrej walce, zyskałbym jego szacunek. A gdybym uczciwie wygrał, też byłbym szanowany. Armor mi opowiadał. Oni to robią bez przerwy.

Alvin zastanowił się chwilę.

— Czyli to bardzo niedobrze, że się przeze mnie wywrócił?

— Nie wiem. Zależy, co ich zdaniem było przyczyną. Może pomyśleli, że to Bóg stanął po mojej strome, albo co…

— Czy oni wierzą w Boga?

— Przecież mają Proroka. Tak jak w Biblii. Zresztą… Mam tylko nadzieję, że nie wezmą mnie za tchórza albo oszusta. Wtedy sprawy nie ułożą się dla mnie za dobrze.

— No to im powiem, że ja to zrobiłem — oświadczył Al.

— Nawet się nie waż — zabronił mu Measure. — Tylko to nas ocaliło, że nie wiedzieli, kto wyczynia te sztuczki z nożami, toporkami i resztą. Gdyby się domyślili, Al, rozrąbaliby ci głowę, roznieśli cię na kawałki, a potem ze mną zrobiliby, co chcieli. Przeżyłeś tylko dlatego, że nie odgadli, co robisz.

Potem rozmawiali o tym, jak bardzo martwią się tato i mama, zgadywali, jak mama się złości, a może za bardzo jest zmartwiona, żeby krzyczeć na tatę. I że na pewno już ich szukają, nawet jeśli konie nie wróciły do domu, bo przecież skoro nie dotarli na kolację do Peache'ów, ci nie zmarnują ani chwili i zawiadomią wszystkich.