Выбрать главу

— Czy coś się im stanie?

— Nikt z nich nie zginie — zapewnił Prorok. — Będą zdrowi i bezpieczni, kiedy wszystko już dobiegnie końca.

— Pokaż!

— Nie. Teraz zburzę tę wieżę, a ty zapamiętasz, co tu robiliśmy i mówiliśmy. Ale powrócić i zobaczyć wszystko zdołasz tylko wtedy, kiedy znajdziesz kryształowe miasto.

Prorok uklęknął w miejscu, gdzie ściana dotykała podłogi. Wcisnął w nią swoje zakrwawione palce i uniósł, a wtedy rozpłynęła się, zmieniła w wiatr. Teraz otaczała ich sceneria, którą wiele godzin temu stracili z oczu: woda, sztorm, trąba powietrzna unosząca się z powrotem w chmury. Błyskawice jaśniały dookoła i deszcz padał tak gesty, że nie widzieli brzegu. Krople uderzające o kryształową platformę, na której stali, także zmieniały się w kryształ, stawały częścią twardego podłoża.

Prorok zbliżył się do najbliższej brzegu krawędzi i wstąpił na wzburzoną wodę. Stwardniała pod jego stopą, choć nadal kołysała się lekko — nie była już tak pewna. Prorok sięgnął za siebie, chwycił Alvina za rękę, wciągnął na nową ścieżkę, którą tworzył na powierzchni jeziora. Nie była gładka jak poprzednio, a im dalej szli, tym bardziej stawała się nierówna, rozkołysana i śliska. Al z trudem wspinał się na wzgórza fal.

— Zostaliśmy za długo! — krzyknął Prorok.

Pod cienką skorupą Al wyczuwał czarną wodę. Wrzała z nienawiści. Nicość z dawnego koszmaru czekała tylko, żeby przełamać kryształ, złapać chłopca, wciągnąć go i utopić, rozerwać na strzępy, na najmniejsze kawałki, i rozrzucić je w ciemności.

— To nie ja! — zawołał Alvin.

Prorok odwrócił się, podniósł go i usadził sobie na ramionach. Deszcz uderzał w chłopca, wichura próbowała go zrzucić. Alvin wczepił się we włosy Tenska-Tawy. Czuł teraz, że z każdym krokiem Prorok głębiej zapada się w wodę. Za nimi nie pozostał nawet ślad ścieżki… cała zniknęła, a fale sięgały wciąż wyżej i wyżej…

Prorok zachwiał się, upadł; Alvin runął wraz z nim przed siebie, wiedząc, że zaraz utonie…

I znalazł się na mokrym piasku. Woda chlupotała wokół, wypłukiwała spod niego grunt, próbowała wciągnąć z powrotem na głębinę. Potem nagle poczuł pod pachami silne dłonie. Pociągnęły go po plaży, dalej od brzegu, w stronę wydm.

— On tam został! Prorok! — krzyknął Alvin.

Ale tylko zdawało mu się, że krzyczy. Głos był zaledwie szeptem. Zresztą to i tak nie miało znaczenia wobec szumu wiatru.

Measure przysunął usta do jego ucha. Wrzeszczał z całych sił.

— Prorokowi nic się nie stało! Ta-Kumsaw go wyciągnął! Myślałem, że już po tobie, kiedy ta trąba cię wessała! Nic ci się nie stało?

— Widziałem wszystko! — chciał zawołać Alvin.

Ale był tak słaby, że nie mógł wydobyć głosu. Zrezygnował więc, przestał kontrolować swoje ciało i ze zmęczenia zapadł w sen.

ROZDZIAŁ 10

GATLOPP

Measure rzadko widywał Alvina. Zbyt rzadko. Po epizodzie z tornadem na jeziorze sądził, że mały uświadomi sobie grożące mu tutaj niebezpieczeństwo i będzie chciał uciekać. Ale on nie dbał o nic, pragnął tylko być obok Proroka, słuchać jego opowieści i tych dziwacznych, poetyckich mądrości, które głosił.

Raz, kiedy Alvin nasiedział się z Prorokiem tak długo, że w końcu można było normalnie z nim porozmawiać, Measure zapytał go, co w tym takiego ciekawego.

— Nie mogę zrozumieć tych Czerwonych, nawet kiedy mówią po angielsku. Mówią o ziemi, jakby była osobą, o odbieraniu tylko tego życia, które samo siebie oddaje, o konającej krainie na wschód od Mizzipy… Ona tam nie umiera, Al, każdy dureń może się przekonać. A nawet gdyby miała ospę, czarną zarazę i dziesięć tysięcy wrzodów, żaden doktor by nie wiedział, jak ją leczyć.

— Tenska-Tawa wie — oświadczył Alvin.

— Więc niech ją leczy, a my wracajmy do domu.

— Nie teraz, Measure.

— Mama i tata pochorują się ze zmartwienia. Myślą, że zginęliśmy!

— Tenska-Tawa twierdzi, że ziemia musi się sama uleczyć.

— Znowu zaczynasz! Ziemia to ziemia, i nie ma nic wspólnego z tym, że tato zbiera ludzi i przeczesuje las, żeby nas znaleźć.

— W takim razie idź beze mnie.

Ale na to Measure nie był jeszcze gotów. Nie miał szczególnej ochoty stanąć przed mamą bez Alvina.

„Był zdrowy, kiedy się rozstawaliśmy. Bawił się tornadami i chodził po wodzie z jednookim Czerwonym. Nie chciał jeszcze wracać. Sama wiesz, jak to jest z dziesięciolatkami”.

Nie, Measure jeszcze nie dojrzał, żeby samemu wracać do domu. A było jasne, że nie zabierze stąd Alvina wbrew jego woli. Chłopak nie chciał nawet słyszeć o ucieczce.

Najgorsze, że chociaż wszyscy lubili Alvina i gadali do niego po angielsku i w Shaw-Nee, nawet żywa dusza nie odzywała się do Measure'a — z wyjątkiem samego Ta-Kumsawa. No i Proroka, który mówił bez przerwy, czy ktoś go słuchał, czy nie. Człowiek czuł się samotny, przez cały czas chodząc bez towarzystwa. I to nie za daleko. Nikt się do niego nie odzywał, ale gdy tylko Measure ruszał poza wydmy, w stronę lasu, ktoś wypuszczał strzałę. Wbijała się w piasek tuż obok niego. Z pewnością mieli większe niż Measure zaufanie do swojej celności. Ciągle wyobrażał sobie, że strzała zboczy odrobinę w tę czy w tamtą stronę i go trafi.

Kiedy trochę się zastanowił, doszedł do wniosku, że ucieczka to naprawdę nie jest dobry pomysł. Wytropią go od razu. Nie mógł jednak pojąć, dlaczego nie chcą, żeby sobie poszedł. Do niczego nie był im potrzebny. Był całkiem bezużyteczny. A przysięgali, że nie zamierzają go zabić ani nawet trochę pomęczyć.

Czwartego dnia na wydmach w końcu wymyślił, co trzeba zrobić. Poszedł do Ta-Kumsawa i zwyczajnie zażądał, żeby go wypuścić. Ta-Kumsaw wyglądał na poirytowanego, ale to było normalne. Tym razem jednak Measure nie ustąpił.

— Nie rozumiesz, że trzymanie nas tutaj to zwyczajna głupota? Przecież nie zniknęliśmy bez śladu. Na pewno znaleźli już nasze konie z wypisanym twoim imieniem.

Po raz pierwszy Measure uświadomił sobie, że Ta-Kumsaw nic nie wie o koniach.

— Na koniach nie ma mojego imienia.

— Na siodłach, wodzu. Nie wiedziałeś? Ci Chok-Tawowie, którzy nas złapali… jeśli to nie byli twoi ludzie, czego wcale nie jestem pewny… wycięli twoje imię na siodle mojego konia, a potem kłuli go, żeby uciekał. Imię Proroka wycięli na siodle Alvina. Zwierzęta musiały pobiec prosto do domu.

Twarz Ta-Kumsawa pociemniała nagle, oczy ciskały błyskawice. Jeśli ktoś chce zobaczyć rozgniewanego boga, pomyślał Measure, to tak właśnie on wygląda.

— Wszyscy Biali uwierzą, że ja was porwałem — powiedział Ta-Kumsaw.

— Nie wiedziałeś? — zdziwił się Measure. — A niech mnie, to nie do wiary. Myślałem, że wy, Czerwoni, wiecie o wszystkim. Tak się zachowujecie. Próbowałem nawet opowiedzieć o tym twoim ludziom, ale odwracali się do mnie plecami. A przez cały czas nikt nie miał o tym pojęcia.

— Ja nie wiedziałem — rzekł ostro Ta-Kumsaw. — Ale ktoś wiedział. — Odmaszerował na sztywnych nogach, o ile to możliwe w sypkim piasku. Potem obejrzał się. — Chodź — rzucił. — Jesteś mi potrzebny.

I Measure ruszył za nim do pokrytego korą wigwamu, gdzie Prorok czytał Biblię, czy co tam jeszcze robił przez cały dzień. Ta-Kumsaw nie wstydził się okazywać, jaki jest rozgniewany. Nie mówił ani słowa. Obszedł tylko wigwam, odkopując kamienie przyciskające ściany do piasku. Potem chwycił z jednego końca i zaczął podnosić.

— Potrzeba do tego dwóch ludzi — rzucił do Measure'a.