Выбрать главу

Measure przykucnął obok, chwycił mocno i policzył do trzech. Potem szarpnął. Ta-Kumsaw nie, więc wigwam uniósł się tylko na sześć cali i opadł z powrotem.

— Dlaczego nie podnosiłeś? — zapytał.

— Doszedłeś dopiero do trzech.

— Tak się liczy, wodzu. Raz, dwa, trzy.

— Wy, Biali, jesteście głupcami. Każdy wie, że mocna liczba to cztery.

Ta-Kumsaw policzył do czterech. Tym razem szarpnęli obaj, podnieśli i przewrócili wigwam bez kłopotów. Tymczasem, oczywiście, wszyscy wewnątrz wiedzieli, co się dzieje. Nikt jednak nawet nie krzyknął. A kiedy wigwam leżał już na dachu jak wywrócony żółw, na ziemi zostali Prorok, Alvin i paru Czerwonych. Siedzieli ze skrzyżowanymi nogami na kocach albo piasku, a jednooki ciągle gadał, jakby nic się nie stało.

Ta-Kumsaw zaczął wrzeszczeć w Shaw-Nee, a Prorok odpowiadał mu, z początku łagodnie, ale potem coraz głośniej. To była niezła awantura, takie krzyki, które — Measure wiedział to z doświadzenia — zawsze kończą się bójką. Ale nie u tych dwóch Czerwonych. Wrzeszczeli przez pół godziny, a potem stanęli nieruchomo naprzeciw siebie. Dyszeli ciężko i nie odzywali się ani słowem. Cisza zapadła tylko na kilka minut, ale zdawało się, że trwa dłużej niż kłótnia.

— Rozumiesz coś z tego? — spytał Measure.

— Słyszałem, jak Prorok zapowiedział, że dzisiaj przyjdzie Ta-Kumsaw i będzie bardzo zły.

— Skoro wiedział, dlaczego nie zrobił czegoś, żeby to zmienić?

— On bardzo na to uważa. Pilnuje, żeby wszystko odbywało się dokładnie tak, jak powinno, żeby kraina została podzielona miedzy Białych i Czerwonych. Gdyby chciał coś zmienić, mógłby wszystko zniszczyć, wszystko pomieszać. Dlatego chociaż wie, co się stanie, nie mówi nikomu, kto mógłby to odwrócić.

— Co mu z tego, że zna przyszłość, skoro nie może jej zmieniać?

— Ale on robi różne rzeczy — zapewnił Alvin. — Po prostu nie zawsze się z tego tłumaczy. Dlatego stworzył tę kryształową wieżę, kiedy nadeszła burza. Chciał się upewnić, że wizja wciąż jest taka, jaka być powinna. Że wypadki nie zboczyły z właściwej ścieżki.

— A o co teraz chodziło? Dlaczego się kłócili?

— Ty mi wytłumacz. To ty pomogłeś przewrócić wigwam.

— Nie mam pojęcia. Ja tylko powiedziałem mu o imionach wyciętych na naszych siodłach.

— Przecież wiedział — zdziwił się Alvin.

— Zachowywał się, jakby nigdy o tym nie słyszał.

— Sam mówiłem Prorokowi w noc po tym, jak zabrał mnie do wieży.

— Nie przyszło ci do głowy, że Prorok może nie powtórzyć Ta-Kumsawowi?

— Dlaczego? — zdziwił się Alvin. — Czemu miałby nie powtórzyć?

Measure z mądrą miną pokiwał głową.

— Mam przeczucie, że to właśnie pytanie zadaje w tej chwili Ta-Kumsaw swojemu bratu.

— To szaleństwo. Musiał mu przecież powiedzieć — stwierdził Alvin. — Myślałem, że Ta-Kumsaw posłał już kogoś i zawiadomił rodziców, że nic nam nie grozi.

— Wiesz, co ja myślę, Al? Myślę, że twój Prorok traktuje nas wszystkich jak głupców. Nie muszę nawet zgadywać dlaczego. Uważam, że on ma jakiś plan i częścią tego planu jest to, żebyśmy nie wrócili do domu. A to oznacza, że cała nasza rodzina i sąsiedzi chwycą za broń. Resztę sam możesz sobie dośpiewać. Prorok chce tu rozpętać solidną małą wojnę.

— Nie! — sprzeciwił się Alvin. — Prorok twierdzi, że żadnemu człowiekowi nie wolno zabić nikogo, kto nie chce umrzeć. I że zabicie białego człowieka jest takim samym złem jak zabicie wilka albo niedźwiedzia, którego nie potrzebujesz do jedzenia.

— Może jesteśmy mu potrzebni do jedzenia. Wszystko jedno. Będzie miał wojnę, jeżeli nie wrócimy do domu i nie powiemy, że jesteśmy bezpieczni.

Powiedział to akurat wtedy, kiedy Ta-Kumsaw i Prorok umilkli. I to Measure przerwał ciszę.

— Jak sądzicie, chłopcy, może byście puścili nas do domu?

Prorok natychmiast usiadł ze skrzyżowanymi nogami na kocu, naprzeciw dwójki Białych.

— Wracaj do domu, Measure — powiedział.

— Nie bez Alvina.

— Tak, bez Alvina. On zginie, jeśli wróci w swoje strony.

— O czym ty mówisz?

— O tym, co widziałem na własne oczy — odpowiedział Prorok. — O rzeczach przyszłych. Jeżeli Alvin wyruszy teraz do domu, w ciągu trzech dni będzie martwy. Ale ty wracaj, Measure. Dzisiejsze południe to doskonała pora, żebyś wyruszył.

— A co zrobicie z Alvinem? — zapytał Measure. — Myślisz, że z tobą będzie bezpieczny?

— Nie ze mną. Z moim bratem.

— To głupi pomysł! — zawołał Ta-Kumsaw.

— Mój brat musi złożyć liczne wizyty. U Francuzów w Detroit, u Irrakwa, u narodu Appalachee, u Chok-Tawów i Cree-Eków, u wszystkich ludzi czerwonych i białych, którzy mogą zapobiec bardzo niedobrej wojnie.

— Jeśli będę rozmawiał z Czerwonymi, Tenska-Tawa, powiem im, żeby poszli za mną do walki, zepchnęli białych ludzi za góry, do ich statków, do morza!

— Mów im, co zechcesz — odparł Tenska-Tawa. — Ale odejdź stąd dziś przed wieczorem i zabierz ze sobą białego chłopca, który chodzi jak Czerwony.

— Nie — rzekł Ta-Kumsaw.

Ból pojawił się na twarzy Tenska-Tawy. Prorok jęknął cicho.

— A zatem cała kraina umrze, nie tylko jej część. Jeśli dziś nie uczynisz tego, co ci mówię, biali ludzie zamordują cały ląd, od jednego do drugiego oceanu, od północy na południe. Cała kraina zginie! I zginą czerwoni ludzie, wszyscy z wyjątkiem garstki, która jak w więzieniach żyć będzie aż do śmierci na skrawkach niedobrej, jałowej ziemi. Tylko dlatego, że nie słuchałeś tego, co ukazała mi wizja.

— Ta-Kumsaw nie słucha szaleńczych wizji. Ta-Kumsaw jest obliczem ziemi, głosem ziemi. Drozd mi to powiedział i ty wiesz o tym, Lolla-Wossiky.

— Lolla-Wossiky nie żyje — szepnął Prorok.

— Głos krainy nie słucha jednookiego whisky-Czerwonego.

Te słowa ukłuły Proroka do żywego, ale jego twarz pozostała spokojna.

— Ty jesteś głosem gniewu krainy. Staniesz do bitwy przeciw wielkiej armii białych ludzi. Powiadam ci, że tak się stanie, zanim jeszcze spadnie pierwszy śnieg. A jeśli nie będzie przy tobie białego chłopca Alvina, poniesiesz kieskę i zginiesz.

— A jeśli będzie?

— Wtedy będziesz żył — oznajmił Prorok.

— Chętnie wyruszę — rzekł Alvin. A kiedy Measure chciał protestować, dodał szybko: — Możesz powiedzieć tacie i mamie, że nic mi nie jest. Ale chcę z nim pójść. Prorok mi powiedział, że od Ta-Kumsawa mogę nauczyć się więcej niż od jakiegokolwiek człowieka na tym świecie.

— W takim razie jadę z tobą — odparł Measure. — Dałem słowo obojgu, tacie i mamie.

Prorok spojrzał chłodno na Measure'a.

— Wrócisz do swego ludu.

— W takim razie Alvin wraca ze mną.

— Nie ty o tym decydujesz.

— A może ty? Dlaczego? Bo to wasi chłopcy mają strzały? Ta-Kumsaw wyciągnął rękę i dotknął ramienia Measure'a.

— Nie jesteś głupcem, Measure.

Ktoś musi wrócić i zawiadomić waszych ludzi, że żyjecie.

— Jeśli go zostawię, skąd będę wiedział, że żyje? Wytłumacz mi to.

— Będziesz wiedział, ponieważ ja mówię, że póki żyję, żaden z czerwonych ludzi nie skrzywdzi tego chłopca.

— A dopóki jest z tobą, ciebie też nikt nie może skrzywdzić. Zgadza się? Mój młodszy brat ma być zakładnikiem i tyle…

Measure widział, że Ta-Kumsaw i Tenska-Tawa są tak wściekli, jak to tylko możliwe. Z trudem się powstrzymują, żeby go nie zabić. I wiedział, że sam jest wściekły i chętnie złamałby rękę na czyjejś szczęce. Być może doszłoby do tego, ale Alvin powstał — całe sześćdziesiąt cali i dziesięć lat — i zaczął mówić: