Выбрать главу

— Wszystkie jego proroctwa się spełniły.

— Czy mówi, że zwyciężymy?

Ta-Kumsaw zaśmiał się.

— Mówi, że zdobędziesz sławę jako największy z europejskich generałów w historii. A ja znany będę jako największy z Czerwonych.

Napoleon przeczesał palcami włosy i uśmiechnął się niemal chłopięco. Potrafił w jednej chwili zmienić nastrój z groźnego na przyjazny.

— To wymijająca odpowiedź. Martwi też bywają nazywani wielkimi.

— Ale ci, co przegrywają bitwy, nigdy tacy nie są. Szlachetni, być może, nawet heroiczni. Ale nie wielcy.

— To prawda, Ta-Kumsawie, to prawda. Ale twój brat przemawia niejasno. Jak wyrocznia. Delficko.

— Nie znam tego słowa.

— Oczywiście, że nie znasz. Jesteś dzikusem. — Napoleon nalał wina. — Zapominam się. Wina?

Ta-Kumsaw pokręcił głową.

— Przypuszczam, że dla chłopca też nie?

— Ma dopiero dziesięć lat.

— We Francji rozcieńczamy takim wino wodą, pół na pół. Co robisz z tym białym chłopcem, Ta-Kumsawie? Czyżbyś teraz porywał dzieci?

— Ten biały chłopiec jest czymś więcej, niż się wydaje.

— W przepasce biodrowej nie wygląda na coś więcej. Mówi po francusku?

— Ani słowa. — Ta-Kumsaw zmienił temat. — Przyszedłem zapytać, czy dasz nam karabiny?

— Nie — odparł Napoleon.

— Nie możemy strzałami walczyć przeciwko kulom.

— La Fayette odmawia zgody na uzbrojenie was w muszkiety. Paryż przyznaje mu rację. Nie ufają ci. Obawiają się, że broń, którą dostaniesz, pewnego dnia możesz zwrócić przeciwko nam.

— W takim razie co ci przyjdzie z mojej armii?

Napoleon uśmiechnął się. Łyknął wina.

— Rozmawiałem z kupcami Irrakwa.

— Irrakwa to mocz chorych psów — warknął Ta-Kumsaw. — Zanim przyszli Biali, byli okrutnymi, wściekłymi bestiami. Teraz są jeszcze gorsi.

— Dziwne. Anglicy uważają ich chyba za pokrewne duchy. A La Fayette ich podziwia. Lecz w tej chwili ważne jest tylko jedno: produkują strzelby, dużo i tanio. Nie najbardziej niezawodne strzelby, ale na dokładnie taką samą amunicję. To znaczy, że produkują kule ściślej pasujące do luf i bardziej celne. A jednak sprzedają je taniej.

— Kupicie je dla nas?

— Nie. Wy je kupicie.

— Nie mamy pieniędzy.

— Futra — rzekł Napoleon. — Bobry. Łasice. Skóry jeleni i bizonów.

Ta-Kumsaw pokręcił głową.

— Nie możemy prosić tych zwierząt, by umierały dla naszych strzelb.

— To szkoda… Słyszałem, że wy, Czerwoni, macie talent do polowania.

— Prawdziwi Czerwoni mają. Irrakwa nie. Zbyt długo używali maszyn białych ludzi i teraz dla krainy są martwi, tak jak Biali. Inaczej sami zdobyliby dla siebie te futra.

— Chcą nie tylko futer — dodał Napoleon.

— Nie mamy niczego, na czym by im zależało.

— Żelazo.

— Nie mamy żelaza.

— Nie. Ale oni wiedzą, gdzie jest. W górnym biegu Mizzipy i wzdłuż Mizota. W okolicy zachodniego końca Jeziora Wysokiej Wody. I chcą tylko waszej obietnicy, że nie będziecie atakować łodzi, wiozących rudę żelaza do Irrakwa, ani ich górników, wydobywających ją z ziemi.

— Pokój w przyszłości jako zapłata za strzelby teraz?

— Tak.

— I nie boją się, że te strzelby skieruję przeciwko nim?

— Proszą o obietnicę, że tego nie zrobisz.

Ta-Kumsaw zastanowił się.

— Powiedz im tak: jeśli dadzą mi strzelby, żadna z nich nie zostanie użyta przeciwko Irrakwa. Wszyscy moi ludzie złożą taką przysięgę. Nie zaatakujemy ich łodzi na wodzie ani górników, którzy kopią ziemię.

— Mówisz poważnie? — zdziwił się Napoleon.

— Jeśli powiedziałem, to dotrzymam — odparł Ta-Kumsaw.

— Chociaż ich nienawidzisz?

— Nienawidzę ich, bo kraina ich nienawidzi. Kiedy odejdą biali ludzie i kraina znowu będzie silna, nie chora, wtedy trzęsienia ziemi mogą pochłonąć górników, sztormy zatopić łodzie, zaś Irrakwa na powrót zmienią się w prawdziwych Czerwonych albo zginą. Kiedy znikną Biali, kraina będzie surowa dla swych dzieci, które tu pozostaną.

Wkrótce potem spotkanie dobiegło końca. Ta-Kumsaw wstał i uścisnął dłoń generałowi. Alvin zaskoczył obu, podchodząc i również wyciągając rękę.

Napoleon uścisnął ją, lekko rozbawiony.

— Powiedz chłopcu, że obraca się w niebezpiecznym towarzystwie — rzucił.

Ta-Kumsaw przetłumaczył. Alvin spojrzał na niego, szeroko otwierając oczy.

— Myśli o tobie? — zapytał.

— Chyba tak — potwierdził Ta-Kumsaw.

— Ale to on jest najbardziej niebezpiecznym człowiekiem na świecie — stwierdził Alvin.

Napoleon roześmiał się, kiedy Ta-Kumsaw przetłumaczył słowa chłopca.

— Jak mogę być niebezpieczny? Mały człowiek tkwiący gdzieś w dziczy, gdy centrum świata jest Europa. Tam toczą się wielkie wojny, a ja nie biorę w nich udziału.

Ta-Kumsaw nie musiał tłumaczyć — Alvin odczytał sens z wyrazu twarzy Bonapartego.

— Jest niebezpieczny, ponieważ zmusza ludzi, żeby go kochali, choć na to nie zasługuje.

Ta-Kumsaw wyczuł prawdę tych słów. Tak właśnie postępował Napoleon z białymi ludźmi, i było to groźne, złe i mroczne. Czy mogę polegać na pomocy tego człowieka? Uwierzyć, że będzie moim sojusznikiem? Tak, ponieważ nie mam wyboru.

Mimo nalegań Napoleona nie przetłumaczył słów Alvina. Jak dotąd, francuski generał nie starał się rzucić na chłopca czaru. Gdyby wiedział, co mówi, mógłby spróbować i może oplątałby Alvina. Ta-Kumsaw zaczął doceniać małego. Może był za silny dla Napoleona i oparłby się czarowi. A może stałby się jego niewolnikiem i wielbicielem, jak de Maurepas. Lepiej nie sprawdzać. Lepiej go stąd zabrać.

Alvin uparł się, że chce obejrzeć katedrę. Któryś z kapłanów zrobił oburzoną minę, widząc, jak wchodzą mężczyźni ubrani tylko w biodrowe przepaski. Inny jednak skarcił go i zaprosił ich do środka. Ta-Kumsawa zawsze zadziwiały posągi świętych. Ukazywały przeważnie ludzi torturowanych na najstraszniejsze sposoby. Biali całymi dniami potrafili przekonywać, jaki to barbarzyński zwyczaj: torturować jeńców, by mogli okazać dzielność. A przed czyimi pomnikami klękali do modlitwy? Ludzi, którzy wykazali się odwagą podczas tortur. Nie da się zrozumieć Białych.

Mówili o tym z Alvinem po drodze z miasta. Teraz już się nie spieszyli. Ta-Kumsaw wyjaśnił też Alvinowi, przynajmniej częściowo, w jaki sposób potrafili biec tak prędko. I jakie to dziwne, że biały chłopiec zdołał dotrzymać im kroku.

Alvin pojmował chyba, jak czerwoni ludzie współżyli z krainą. A w każdym razie próbował.

— Chyba czułem coś takiego. Kiedy biegłem. Tak jakbym opuścił siebie. Myśli wędrowały we wszystkie strony. Jak we śnie. A kiedy mnie nie było, coś mówiło mojemu ciału, co ma robić. Karmiło je, poruszało, prowadziło tam, gdzie powinno dotrzeć. Czy też tak to odczuwacie?

Uczucia Ta-Kumsawa były zupełnie inne. Kiedy kraina wkraczała w niego, czuł się bardziej żywy niż kiedykolwiek. Nie opuszczał ciała, ale był w nim obecny bardziej intensywnie. Jednak niczego nie tłumaczył. Zamiast tego odpowiedział pytaniem.

— Mówiłeś, że to jak sen. O czym śniłeś wczoraj w nocy?

— Śniłem o wizjach, które zobaczyłem w kryształowej wieży z Jaśniejącym… z Prorokiem.

— Jaśniejący Człowiek. Wiem, że tak go nazywasz. Mówił mi dlaczego.

— Śniłem o tym wszystkim. Ale teraz było inaczej. Pewne rzeczy widziałem wyraźniej, a inne zapomniałem.

— Czy śniłeś o czymś, czego nie widziałeś wcześniej?