— Widzę, że zauważył pan Ta-Kumsawa, starszego brata Lolli-Wossiky i mojego drogiego przyjaciela. Znałem tego chłopca, zanim jeszcze zginął jego ojciec. Niech pan spojrzy, na jakiego byczka wyrósł od tego czasu.
Jeśli nawet Ta-Kumsaw pojął, że drwią z niego, nie dał tego po sobie poznać. Nie zwracał uwagi na nikogo z obecnych, patrzył w okno na ścianie za gubernatorem. Hoocha jednak nie oszukał. Hooch wiedział, że Ta-Kumsaw widzi, i domyślał się, co w tej chwili czuje. Ci Czerwoni bardzo poważnie traktują rodzinę. Ta-Kumsaw dyskretnie przyglądał się Lolli-Wossiky, a jeśli Lolla-Wossiky był zbyt pijany, by odczuwać wstyd, Ta-Kumsaw odczuwał go podwójnie.
— Ta-Kumsaw — zwrócił się do niego Harrison. — Jak widzisz, nalałem ci szklaneczkę. Usiądź, wypij i możemy porozmawiać.
Lolla-Wossiky zesztywniał. Czy to możliwe, że trunek nie był jednak przeznaczony dla niego? Za to Ta-Kumsaw nie drgnął nawet — jakby nie usłyszał ani słowa.
— Widzi pan? — zapytał Jacksona Harrison. — Ta-Kumsaw nie jest dostatecznie ucywilizowany, żeby usiąść i wypić tradycyjnego drinka z przyjaciółmi. Za to jego młodszy brat jest cywilizowany. Prawda, Lolly? Przykro mi, ale nie mam dla ciebie krzesła, przyjacielu. Ale możesz usiąść na podłodze pod moim biurkiem, dokładnie u moich stóp, i wypić ten rum.
— Jest pan niezwykle łaskawy — rzekł Lolla-Wossiky tym swoim czystym, wyraźnym głosem.
Ku zdumieniu Hoocha, Czerwony nie rzucił się do alkoholu. Podszedł bardzo ostrożnie, każdy jego krok był studium precyzji. Ujął szklaneczkę w lekko tylko drżące dłonie, potem uklęknął przed biurkiem Harrisona i balansując naczyniem opadł do pozycji siedzącej. Skrzyżował nogi.
Nadal jednak siedział przed, nie pod biurkiem. Harrison zwrócił mu na to uwagę.
— Chciałbym, żebyś usiadł pod biurkiem — powiedział. — Uznam to za wielką uprzejmość z twojej strony.
Lolla-Wossiky pochylił się więc niemal do kolan i na samych pośladkach wsunął pod blat. Niełatwo mu było pić w tej pozycji, bo nie mógł nawet wyprostować głowy, a co dopiero odchylić jej do tyłu. Dokonał tego, kołysząc się z boku na bok.
Przez cały ten czas Ta-Kumsaw nie wypowiedział ani jednego słowa. Nie okazał nawet, że widzi, jak poniżają jego brata. Boże święty, pomyślał Hooch. Jakiś ogień płonie teraz w sercu tego chłopaka. Harrison poważnie ryzykuje. Poza tym jeśli Ta-Kumsaw jest bratem Lolli-Wossiky, musi wiedzieć, że Harrison zabił ich ojca — w latach dziewięćdziesiątych, kiedy generał Wayne walczył z Francuzami. Człowiek nie zapomina takich rzeczy. Zwłaszcza Czerwony. A teraz Harrison sprawdza jego odporność, i to do samej granicy wytrzymałości.
— Teraz, kiedy wszyscy już zajęliśmy miejsca — powiedział Harrison — może usiądziesz, Ta-Kumsaw, i wyjaśnisz, co cię do nas sprowadza.
Ta-Kumsaw nie usiadł. Nie zamknął drzwi. Nie wszedł nawet za próg pokoju.
— Ja mówić od Shaw-Nee, Caska-Skeeaw, Pee-Orawa, Winny-Baygo.
— Spokojnie, Ta-Kumsaw. Wiesz, że nie przemawiasz nawet w imieniu wszystkich Shaw-Nee, a już z pewnością nie w imieniu pozostałych.
— Wszystkich plemion, które podpisać traktat generała Wayne'a — mówił dalej Ta-Kumsaw, jakby Harrison wcale się nie odzywał. — Traktat mówi, że Biali nie sprzedawać whisky Czerwonym.
— Zgadza się — przyznał Harrison. — I dotrzymujemy tego traktatu.
Ta-Kumsaw nie spojrzał na Hoocha, ale wyciągnął rękę w jego stronę. Hooch miał wrażenie, że naprawdę dotknął go palcem. Tym razem nie zezłościł się, lecz był zwyczajnie przerażony. Podobno niektórzy Czerwoni znają przywołania tak silne, że żaden heks człowieka nie ochroni. Zwabią go samego do lasu, a potem nożami potną na kawałki, żeby sobie posłuchać, jak wrzeszczy. O tym właśnie pomyślał, kiedy poczuł, że Ta-Kumsaw wskazuje na niego z nienawiścią.
— Dlaczego wskazujesz na mojego starego przyjaciela, Hoocha Palmera? — zapytał Harrison.
— Widzę, że dzisiaj jakoś nikt mnie nie lubi — roześmiał się Hooch. Lecz śmiech nie rozproszył lęku.
— On przywieźć łódź pełną whisky — oświadczył Ta-Kumsaw.
— Przywiózł wiele rzeczy — stwierdził Harrison. — Jeżeli również whisky, zostanie dostarczona do markietana w forcie. Możesz być pewien, że Czerwonym nie sprzedamy ani kropli. Dotrzymujemy traktatu, chociaż wam nie idzie to ostatnio najlepiej. Doszło do tego, przyjacielu, że łodzie nie mogą już samotnie pływać po Hio. Uważam, że jeśli to się nie zmieni, armia zostanie zmuszona do podjęcia jakiejś akcji.
— Spalić wieś? — zapytał Ta-Kumsaw. — Wystrzelać nasze dzieci? Naszych starców? Nasze kobiety?
— Skąd ci to przyszło do głowy?
Harrison mówił oburzonym tonem, chociaż Hooch wiedział, że Ta-Kumsaw opisał tu typową operację wojskową. Hooch powiedział to głośno:
— Czerwoni palą bezbronnych farmerów w ich chatach i pionierów na łodziach, prawda? Dlaczego więc uważacie, że wasze wsie powinny być bezpieczne? Wytłumacz mi to.
Ta-Kumsaw wciąż na niego nie patrzył.
— Angielskie prawo mówić: zabić człowieka, który kraść twoja ziemia, nie jest złem. Zabić człowieka, żeby jemu ukraść ziemia, jest bardzo źle. Kiedy my zabijać biali farmerzy, my nie być źli. Kiedy wy zabijać czerwonych ludzi, którzy żyć tutaj tysiące lat, wy być bardzo źli. Traktat mówić: wy zostać na wschód rzeki My-Ammy, ale oni nie zostawać, a ty im pomagać.
— Pan Palmer niewłaściwie to ujął — rzekł Harrison. — Cokolwiek wy, dzicy, robicie naszym ludziom: torturujecie mężczyzn, gwałcicie kobiety, porywacie dzieci w niewolę, my nie prowadzimy wojny z bezbronnymi. Jesteśmy ludźmi cywilizowanymi i zachowujemy się w sposób cywilizowany.
— Ten człowiek sprzedawać whisky czerwonym ludziom. Przez niego oni leżeć w brudzie jak robaki. On dać whisky czerwonym kobietom. Przez niego one słabe jak krwawiące sarny i robić wszystko, co on chcieć.
— Gdyby próbował, aresztujemy go — zapewnił Harrison. — Osądzimy go i ukarzemy za naruszanie prawa.
— Kiedy on to zrobić, ty go nie karać. Ty dzielić się z nim futrami. Ty go ochraniać.
— Nie nazywaj mnie kłamcą — zaprotestował Harrison.
— To ty nie kłamać — odpowiedział Ta-Kumsaw.
— Jeżeli będziesz się tak odzywał do Białych, Ta-Kumsaw, drogi chłopcze, któryś może naprawdę się rozzłościć i rozwali ci głowę.
— Ja wiedzieć, że wtedy ty aresztować go i ukarać za łamanie prawa.
Ta-Kumsaw powiedział to bez uśmiechu, ale Hooch dostatecznie długo handlował z Czerwonymi, żeby rozpoznać ich rodzaj humoru.
Harrison z powagą skinął głową. Hoochowi przyszło na myśl, iż Harrison nie zrozumiał, że to tylko żart. Mógł sądzić, że Ta-Kumsaw naprawdę w to wierzy. Ale nie: Harrison wiedział, że on i Ta-Kumsaw okłamują się nawzajem. Hooch pomyślał, że kiedy obie strony kłamią i wiedzą o kłamstwach rozmówcy, to prawie tak, jakby mówili prawdę.
Najzabawniejsze, że ten prawnik z Tennezy na poważnie uwierzył w te bzdury.