Выбрать главу

Nie. Czynię to, gdyż Francji najbardziej teraz trzeba straszliwej, haniebnej klęski, zwłaszcza jeśli z pozoru nastąpi w wyniku bezpośredniej interwencji króla Karola. Na przykład wskutek odebrania w wigilię bitwy dowództwa popularnemu, utalentowanemu Bonapartemu i zastąpienia go takim osłem jak de Maurepas. I to jedynie dla zaspokojenia monarszej próżności.

Na samym spodzie leżał bowiem jeszcze jeden list, pisany szyfrem — pozornie bezsensowna paplanina o polowaniach i nudnym życiu w Niagarze. Jednak wśród potoku słów Gilbert ukrył pełną treść listów Freddiego i Napoleona. Wywrą porażający efekt, gdy zostaną opublikowane, ledwie wieści o klęsce dotrą do Paryża. Rezultat będzie wstrząsający. List Napoleona znajdzie się w rękach króla, a prawie równocześnie jego zaszyfrowana wersja trafi do Robespierre'a.

Ale co z moją przysięgą wierności? Jakież teraz układam intrygi? Powinienem być albo generałem i prowadzić wojska do bitwy, albo gubernatorem i kierować machiną państwa dla dobra mieszkańców. A zamiast tego muszę spiskować, uderzać w plecy, oszukiwać… Jestem Brutusem, który popełnia zdradę dla dobra ludu. A jednak… Modlę się, aby historia łagodnie mnie oceniła. Aby było wiadomo, że gdyby nie ja, król Karol nazwałby się Karolem Wielkim II i wykorzystał Napoleona, by podbić całą Europę i stworzyć nowe imperium. Dzięki mnie, z bożą pomocą, Francja stanie się dla całego świata przykładem pokoju i swobody.

Zapalił świecę, zalał woskiem zamknięte listy do króla i do swego zaufanego sąsiada, do obu przycisnął swój sygnet. Przywołał adiutanta, który wrzucił listy do worka z pocztą i wyszedł, by zanieść je na statek — ostatni, który przed zimą spłynie rzeką w dół i dotrze do Francji.

Na biurku pozostał tylko list do de Maurepasa. List i amulet. Jak żałuję, że cię dostałem, westchnął Gilbert, zwracając się do przedmiotu na złotym łańcuszku. Gdybym mógł także ulec Napoleonowi, cieszyć się, że w chwale wkracza do historii… A ja zniszczę mu karierę, cóż bowiem wódz — choćby na miarę Cezara — pocznie w demokracji, którą wraz z Robespierre'em stworzymy we Francji?

Ziarno zostało zasiane, wszystkie pułapki czekają…

Przez następną godzinę Gilbert de La Fayette siedział drżący w fotelu. Potem wstał, włożył najelegantsze ubranie i spędził wieczór, oglądając nędzną farsę w wykonaniu pięciorzędnej trupy, najlepszej, jaką biedna Niagara mogła sprowadzić z Matki Francji. Na końcu wstał i klaskał głośno, a że był gubernatorem, gwarantowało to trupie sukcesy w Kanadzie. Klaskał długo i mocno, zaś cała publiczność musiała bić brawo wraz z nim; klaskał, aż rozbolały go ramiona, aż amulet na piersi stał się śliski od potu, aż poczuł żar tego wysiłku płonący w mięśniach ramion i grzbietu, aż nie mógł dłużej.

ROZDZIAŁ 17

KROSNO BEKKI

Alvin miał wrażenie, że zima trwa już połowę jego życia. Kiedyś lubił śnieżne dni. Wyglądał wtedy przez oszronione okno albo patrzył na oślepiające promienie słońca odbite w gładkim, bezkresnym morzu bieli. Ale wtedy, w tamtych czasach, zawsze mógł wrócić do domu, do ciepła, zjeść maminą kolację, wyspać się w miękkim łóżku. Nie znaczy to, że teraz szczególnie cierpiał. Nauczył się sposobów Czerwonych i całkiem nieźle sobie radził.

Tyle że wszystko to trwało już za długo. Prawie rok od tamtego ranka, gdy wyruszył z Measure'em do Hatrack River. Wtedy uważał, że to bardzo daleko. Teraz droga wydawała się krótką wycieczką w porównaniu do podróży, jakie miał za sobą. Dotarli tak daleko na południe, że kiedy Czerwoni używali tam mowy Białych, częściej był to hiszpański niż angielski. Byli na zachodzie, w mglistych nizinnych terenach wokół Mizzipy. Rozmawiali z Cree-Ekami, Chok-Tawami i „niecywilizowanymi” Irrakwa z krainy bagien. I na północy, niemal u źródeł Mizzipy, gdzie jeziora są tak liczne i połączone ze sobą, że wszędzie można dopłynąć kanoe.

W każdej wiosce witano ich tak samo.

— Znamy cię, Ta-Kumsawie. Przychodzisz mówić o wojnie. Nie chcemy wojny. Ale kiedy biały człowiek tu przyjdzie, będziemy walczyć.

A potem Ta-Kumsaw tłumaczył, dlaczego wtedy będzie już za późno, zostaną sami, a Biali spadną niczym grad i wbiją ich w ziemię.

— Musimy stworzyć jedną armię. Tylko wtedy będziemy od nich silniejsi.

To nigdy nie wystarczało. Kilku młodych kiwało głowami, chętnie by się zgodziło, ale starcy… Ci nie chcieli wojen, nie chcieli chwały, chcieli tylko spokoju, a biały człowiek wciąż był daleko, był tylko plotką.

I wtedy Ta-Kumsaw zwracał się do Alvina i mówił:

— Opowiedz im, co się zdarzyło nad Chybotliwym Kanoe.

Za trzecim razem Alvin wiedział już, co się stanie, kiedy opowie tę historię po raz dziesiąty i setny. Wiedział, gdy tylko Czerwoni siadali wokół ogniska, spoglądając na niego z niechęcią, ponieważ był Białym, i z ciekawością, ponieważ był białym chłopcem, który podróżuje z Ta-Kumsawem. Nieważne, jak upraszczał opowieść, jak mocno podkreślał, że Biali znad Wobbish wierzyli, że Ta-Kumsaw porwał i zamęczył jego i Measure'a. Wszyscy Czerwoni słuchali go posępnie i z narastającą furią. Pod koniec starcy zaciskali w palcach garści piasku, drapali ziemię, jakby chcieli uwolnić śpiącego pod nią potwora. A młodsi krzemiennymi nożami kreślili na udach cienkie linie krwi; uczyli ostrza pragnienia, uczyli własne ciała, jak pożądać bólu i kochać go.

— Kiedy śnieg stopnieje na brzegach Hio — mówił Ta-Kumsaw.

— Będziemy — odpowiadali młodzi ludzie, a starcy kiwali głowami.

To samo w każdej wiosce, w każdym plemieniu. Oczywiście, czasem ktoś wspominał Proroka i nakłaniał do pokoju; drwili z takich i nazywali „starymi babami”, choć Alvin zauważył, że właśnie stare kobiety najbardziej szalały z nienawiści.

Mimo to Alvin nigdy się nie skarżył, że na rozkaz Ta-Kumsawa ma wzbudzać gniew przeciwko własnej rasie. Przecież ta historia była prawdziwa. Nie mógł odmówić opowieści nikomu, z żadnej przyczyny, tak jak nie mogła odmówić jego rodzina, zmuszana klątwą Proroka. Oczywiście, z rąk Alvina nie pociekłaby krew. On czuł tylko to straszne brzemię, jak każdy Biały, który widział masakrę nad Chybotliwym Kanoe. Historia tej rzezi była prawdziwa. A że każdy Czerwony, co ją usłyszał, czuł nienawiść i pragnienie zemsty, chciał wybić wszystkich Białych, którzy nie odpłyną do Europy… Ale czy dlatego Alvin miał ukrywać przed nimi tę wiedzę? Czy nie było ich naturalnym prawem poznanie prawdy, aby poprowadziła ich do złego lub dobrego, wedle ich własnego wyboru?

Nie znaczy to, że Alvin mógł rozmawiać o prawach naturalnych i tym podobnych sprawach. Istotnie, zawsze był obok Ta-Kumsawa nie dalej niż na wyciągnięcie ręki. Ale Ta-Kumsaw prawie nigdy się do Alvina nie odzywał, a jeśli już, to zdaniami typu: „Złap rybę” czy „Chodźmy”. Pokazywał jasno, że Alvin nie jest mu przyjacielem. Nawet więcej: że wcale mu nie odpowiada towarzystwo Białego. Ta-Kumsaw wędrował szybko, na sposób Czerwonych, i nigdy się nie oglądał, żeby sprawdzić, czy Alvin za nim nadąża. Interesował się nim tylko wtedy, kiedy polecał: „Opowiedz, co się zdarzyło nad Chybotliwym Kanoe”.

Pewnego razu, kiedy opuszczali wioskę tak żądną zemsty, że patrzyli tam łakomie nawet na skalp Alvina, chłopiec zbuntował się.