Выбрать главу

— To prawda — oznajmił. — Przestrzeganie prawa odróżnia ludzi cywilizowanych od dzikusów. Czerwoni nie są jeszcze wystarczająco rozwinięci. Jeśli nie chcecie stosować się do praw Białych, musicie ustąpić.

Po raz pierwszy Ta-Kumsaw spojrzał któremuś z nich prosto w oczy. Zimno obserwował Jacksona.

— Ci dwaj to kłamcy — powiedział. — Oni znać prawdę, ale mówić nieprawdę. Ty nie być kłamcą. Ty wierzyć w to, co mówić.

Jackson z powagą pokiwał głową. Minę miał tak próżną, zarozumiałą i pobożną, że Hooch nie wytrzymał. Podgrzał siedzenie krzesła Jacksona, tylko trochę, tyle, żeby tamten musiał przesunąć tyłek. To usunęło kilka warstw godności. Ale Jackson wciąż był nadęty.

— Wierzę w to, co mówię, ponieważ mówię prawdę.

— Ty mówić to, w co wierzyć. Ale to ciągle nie być prawda. Jakie być twoje imię?

— Andrew Jackson.

Ta-Kumsaw skinął głową.

— Hickory.

Jackson był wyraźnie zaskoczony i zadowolony, że Ta-Kumsaw o nim słyszał.

— Niektórzy tak mnie nazywają.

Hooch podgrzał jego krzesło jeszcze trochę.

— Niebieska Kurtka mówić: Hickory dobry człowiek.

Jackson wciąż nie miał pojęcia, czemu jego krzesło zrobiło się takie niewygodne. W końcu nie mógł już wytrzymać. Zerwał się i zaczai spacerować. Przy każdym kroku jakby lekko potrząsał nogami, żeby je ochłodzić. Ale nadal przemawiał z godnością.

— Cieszę się, że Niebieska Kurtka tak sądzi. Jest wodzem Shaw-Nee w Tennizy, prawda?

— Czasami — odparł Ta-Kumsaw.

— Co to znaczy „czasami”? — zdziwił się Harrison. — Albo jest wodzem, albo nie jest.

— Kiedy on mówić szczerze, wtedy być wodzem.

— No cóż, przyjemnie usłyszeć, że mi ufa — oświadczył Jackson.

Uśmiechał się trochę niepewnie, ponieważ Hooch właśnie podgrzewał podłogę pod jego stopami. Od tego Hickory nie ucieknie tak łatwo, chyba że potrafi latać. Zresztą Hooch nie zamierzał dręczyć go zbyt długo. Tylko do chwili, kiedy Jackson podskoczy parę razy, a potem wytłumaczy, czemu tańczy w obecności młodego wojownika Shaw-Nee i gubernatora Williama Henry'ego Harrisona.

Jednak zabawę Hoocha popsuł Lolla-Wossiky, który w tej właśnie chwili upadł do przodu i wytoczył się spod biurka. Na twarzy miał uśmiech idioty, i zamknięte oko.

— Niebieska Kurtka! — zawołał.

Hooch zauważył, że po alkoholu zaczął wreszcie mówić bełkotliwie.

— Hickory! — wrzasnął.

— Ty być moim wrogiem. — Ta-Kumsaw zignorował zachowanie brata.

— Mylisz się — zapewnił go Harrison. — Jestem twoim przyjacielem. Twój wróg mieszka na północy, w miasteczku Vigor Kościół. Twoim wrogiem jest ten renegat, Armor-of-God Weaver.

— Armor-of-God Weaver nie sprzedaje Czerwonym whisky.

— Ja też nie — zapewnił Harrison. — Ale on robi mapy całej krainy na zachód od Wobbish. Żeby podzielić ją na działki i sprzedać, kiedy zabije już wszystkich Czerwonych.

Ta-Kumsaw nie zwracał uwagi na próby Harrisona, by skierować jego gniew przeciwko rywalowi z północy.

— Ja przyjść cię ostrzec — powiedział.

— Mnie ostrzec? — powtórzył Harrison. — Ty, nędzny Shaw-Nee, który nikogo nie reprezentuje, ostrzegasz mnie, tutaj, w moim forcie, gdzie setka żołnierzy gotowa jest cię zastrzelić, jeśli powiem słowo?

— Ty przestrzegać traktatu.

— Przestrzegamy traktatu! To wy zawsze łamiecie umowy!

— Ty przestrzegać traktatu — powtórzył Ta-Kumsaw.

— Bo co? — wtrącił Jackson.

— Bo wszyscy Czerwoni na zachód od gór przyjść tu razem i porąbać was na kawałki.

Harrison odchylił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem. Ta-Kumsaw przyglądał mu się z kamienną twarzą.

— Wszyscy Czerwoni, Ta-Kumsaw? Nawet ten tutaj, Lolly? Nawet mój domowy Shaw-Nee, oswojony Czerwony? Nawet on?

Po raz pierwszy Ta-Kumsaw spojrzał na chrapiącego na podłodze brata.

— Słońce wschodzić każdego dnia, biały człowieku — oświadczył. — Ale czy być oswojone? Deszcz zawsze spada. Czy być oswojony?

— Wybacz, Ta-Kumsaw, ale ten jednooki pijak jest równie pokorny, jak mój koń.

— O tak — zgodził się Ta-Kumsaw. — Ty założyć mu siodło. Ty założyć wędzidło. Ty wsiąść i jechać. Zobaczyć, gdzie cię powieźć ten domowy Czerwony. Nie tam, gdzie ty chcieć.

— Dokładnie tam, gdzie zechcę — stwierdził Harrison. — Nie zapominaj o tym. Twój brat jest zawsze w moim zasięgu. I jeśli, chłopcze, zachowasz się niewłaściwie, każę go aresztować jako twojego wspólnika i powieszę wysoko.

Ta-Kumsaw uśmiechnął się lekko.

— Ty tak myśleć. Lolla-Wossiky tak myśleć. Ale zanim ty go dotknąć, on nauczyć się patrzyć swoim drugim okiem.

Ta-Kumsaw odwrócił się i wyszedł. Spokojnie, płynnie, pewnie, bez gniewu. Nawet nie zamknął za sobą drzwi. Poruszał się z gracją, niby dzikie zwierzę… bardzo groźne zwierzę. Dawno temu, kiedy Hooch znalazł się w górach, sam widział pumę. Tym właśnie był Ta-Kumsaw — drapieżnym kotem.

Adiutant Harrisona zamknął drzwi.

Gubernator z uśmiechem zwrócił się do Jacksona.

— Widzi pan?

— A co powinienem widzieć, panie Harrison?

— Czy mam to panu przeliterować, panie Jackson?

— Jestem prawnikiem. Lubię, kiedy mi się wszystko przeliteruje. Jeśli potrafi pan literować.

— Ja nie potrafię nawet czytać — oznajmił grzecznie Hooch.

— I nie potrafisz trzymać gęby na kłódkę — burknął Harrison. — Dobrze, Jackson, wytłumaczę panu. Pan i pańscy chłopcy z Tennizy chcecie usunąć Czerwonych na wschodni brzeg Mizzipy. Powiedzmy, że wam się to uda. Co pan wtedy zrobi? Rozstawi nad rzeką żołnierzy, żeby dzień i noc trzymali straż? Tamci wrócą na nasz brzeg, kiedy tylko zechcą, będą palić, rabować, torturować i zabijać.

— Nie jestem durniem — przypomniał Jackson. — Wiem, że niezbędna jest długa i ciężka wojna. Ale kiedy wypędzimy ich za rzekę, załamią się. A tacy ludzie jak Ta-Kumsaw zginą albo stracą wszelki autorytet.

— Tak pan sądzi? No cóż, podczas tej wielkiej wojny, o której pan łaskawie wspomniał, zginie też wielu białych chłopców, a przy nich także kobiet i dzieci. Ale ja mam lepszy pomysł. Ci Czerwoni ssą whisky, tak jak cielak ssie mleko z wymienia matki. Dwa lata temu tysiąc Pee-Ankashawów mieszkało na wschód od My-Ammy. Potem zaczęli się zaprawiać. Przestali pracować, przestali jeść i tak osłabli, że starła ich z powierzchni ziemi pierwsza lekka choroba, jaka tędy przeszła. Po prostu wymarli. Nie został ani jeden żywy Pee-Ankashaw. To samo zdarzyło się na północy z Chippy-Wa, tyle że tam załatwili ich francuscy handlarze. To w alkoholu najlepsze: zabija Czerwonych, a nie ginie przy tym ani jeden Biały.

Jackson wstał powoli.

— Kiedy wrócę do domu — oświadczył — będę musiał wykąpać się trzy razy. I nawet wtedy nie będę czysty.

Hooch przekonał się z zachwytem, że Harrison jest naprawdę wściekły: poderwał się i wrzasnął na Jacksona tak głośno, że krzesło Hoocha zadygotało.

— Nie nadymaj się przede mną, ty hipokryto! Chcesz ich wszystkich zobaczyć martwych, dokładnie tak jak ja! Nie ma miedzy nami żadnej różnicy!

Jackson zatrzymał się w drzwiach i spojrzał na gubernatora z niesmakiem.

— Morderca, panie Harrison, truciciel nie potrafi może dostrzec różnicy między sobą a żołnierzem. Ale żołnierz ją widzi.

W przeciwieństwie do Ta-Kumsawa Jackson zniżył się do trzaśnięcia drzwiami.

Harrison opadł na krzesło.