Выбрать главу

Dowódca sił lądowych rozejrzał się po sali. Sufit pomieszczenia częściowo już tonął w parze.

– I mamy to wszystko teraz dokładnie omówić?

– Zgadza się, Pawle Leonidowiczu – odparł Rożkow.

Nie zaskoczyło go to, że pierwszy odezwał się właśnie Aleksiejew. Od dziesięciu lat głównodowodzący osobiście protegował tego oficera. Był synem generała broni pancernych z czasów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, jednego z wielu uczciwych ludzi przeniesionych pod koniec lat pięćdziesiątych na przymusową emeryturę podczas bezkrwawych czystek Nikity Chruszczowa.

– Towarzysze – powiedział Aleksiejew, schodząc wolno po drewnianych ławach na marmurową posadzkę. – Przyjmuję do wiadomości wszystko, co powiedział nam marszałek Rożkow. Ale… cztery miesiące! Cztery miesiące, to dość czasu, żebyśmy zostali odkryci. Przez cztery miesiące możemy utracić całą przewagę wynikającą z zaskoczenia. Co się wtedy stanie? Nie, przygotowaliśmy inny plan na taką okoliczność: „Żukow-4"! Natychmiastowa mobilizacja! Za sześć godzin każdy z nas jest w stanie objąć swój punkt dowodzenia. Jeśli mamy działać przez zaskoczenie, zastosujmy plan, którego nikt nie zdąży wykryć – zaatakujmy w ciągu siedemdziesięciu dwóch godzin.

I znów jedynym dźwiękiem wypełniającym pomieszczenie był syk pary; to strumień zimnej wody trafiał w ciemnobrązowe cegły. Po długiej chwili dopiero saunę wypełnił gwar zmieszanych głosów. „Żukow-4" stanowił zimowy wariant planu, który zakładał uprzedzenie hipotetycznego ataku NATO na siły Układu Warszawskiego. W takim przypadku radziecka doktryna militarna była standardowa: najlepszą obroną jest atak, a więc uderzenie na wojska Paktu Atlantyckiego stacjonującymi we Wschodnich Niemczech doborowymi dywizjami pancernymi.

– Ależ nie jesteśmy gotowi! – sprzeciwił się dowódca zachodniego teatru. Jego „punkt" dowodzenia mieścił się w Berlinie i był najsilniejszą tego typu samotną placówką na świecie, on więc odpowiadał za bezpośredni atak na Niemcy Zachodnie.

Aleksiejew uniósł ręce.

– Oni także nie… W rzeczywistości są jeszcze mniej przygotowani niż my – powiedział rozsądnie. – Weźcie pod uwagę dane naszego wywiadu. Czternaście procent ich kadry oficerskiej przebywa na wakacjach. Mają normalnie swoje cykle treningowe, ale po takich manewrach cały sprzęt idzie do konserwacji, a wyżsi dowódcy przebywają w swoich stolicach na konsultacjach; podobnie jak my w tej chwili. Żołnierze rozmieszczeni są w kwaterach zimowych zgodnie z rozkładem zajęć. Ta pora roku bowiem przeznaczona jest na remonty, porządki i biurokrację. Nie ma żadnych ćwiczeń – komu chciałoby się biegać w śniegu, prawda? Ludzie są poprzeziębiani, piją więcej niż zwykle. To właśnie nasz czas działania! Jak uczy historia, radziecki żołnierz najlepiej walczy zimą; NATO zaś reprezentuje o tej porze roku najniższy stopień sprawności bojowej.

– My też, pętaku! – odwarknął głównodowodzący Zachodniego Teatru Wojny.

– Możemy to zmienić w czterdzieści osiem godzin – odparował Aleksiejew.

– To niemożliwe – poparł zwierzchnika zastępca dowódcy zachodniego teatru.

– Osiągnięcie pełnej gotowości wymagać będzie kilku miesięcy – przyznał Aleksiejew. Nie wiedział, jak postawić na swoim, jak przekonać starszych rangą. Zdawał sobie sprawę, że mu się to prawdopodobnie nie uda, ale musiał próbować. – To prawie niemożliwe, by przeprowadzić taką akcję w sposób tajny.

– Pawle Leonidowiczu, marszałek Rożkow powiedział, że obiecano nam polityczną i dyplomatyczną maskirowkę – odezwał się generał.

– Nie wątpię, iż towarzysze z KGB i nasze zręczne kierownictwo partyjne są w stanie dokonywać cudów. – Ostatecznie „pluskwy” mogły jeszcze funkcjonować.- Ale czy nie za wiele wymagamy, sądząc, że imperialiści, którzy tak się nas boją i tak nas nienawidzą, a dysponują przy tym agentami i satelitami wywiadowczymi, nie zauważą naszych przygotowań? Od lat wiadomo, iż Pakt Atlantycki zawsze wzmaga czujność podczas wiosennych manewrów. Kiedy zauważą, że ćwiczenia Armii Czerwonej są dużo intensywniejsze niż zazwyczaj, a same manewry przedłużamy, staną się jeszcze bardziej czujni. A przecież, by osiągnąć pełną gotowość bojową, musimy działać nietypowo. Wschodnie Niemcy naszpikowane są zachodnimi agentami. NATO natychmiast będzie miało informacje i przystąpi do przeciwuderzenia. Przywitają nas na granicy uzbrojeni po zęby. Natomiast, jeśli zaatakujemy tym, czym obecnie dysponujemy – teraz! – mamy przewagę. Nasi ludzie nie jeżdżą sobie w tych cholernych Alpach na jakichś głupich nartach! „Żukow-4" zakłada przejście od stanu pokoju do stanu wojny w czterdzieści osiem godzin. Pakt Północnoatlantycki nie zdoła tak szybko zareagować. Czterdzieści osiem godzin zajmie im zgromadzenie i prezentacja ministerstwom informacji zebranych przez wywiad. W tym czasie nasze pociski będą już spadać na Przełęcz Fulda, a ich śladem ruszą nasze czołgi!

– Za duże ryzyko – dowódca zachodniego teatru tak szybko zerwał się na nogi, że prawie zgubił opasujący go ręcznik. W ostatniej Chwili złapał go lewą ręką, a prawą pięść wyciągnął w stronę młodszego mężczyzny i potrząsnął nią. – Co z kontrolą ruchu? A nowe typy broni; kiedy ludzie nauczą się nią posługiwać? Co z gotowością bojową moich pilotów lotnictwa frontalnego? Tak… jest jeden wielki problem nie do pokonania! Nasi piloci wymagają co najmniej miesiąca intensywnego szkolenia. To samo czołgiści, to samo artylerzyści, to samo strzelcy.

Gdybyś znał się na rzeczy, ty żałosny dziwkarzu, obecnie wszystko byłoby w jak najlepszym porządku – pomyślał Aleksiejew, lecz nie śmiał tego powiedzieć. Dowódca Zachodniego Teatru Wojny miał sześćdziesiąt jeden lat, ale lubił popisywać się jurnością; chełpił się nią i stawiał wyżej od swych zawodowych obowiązków. Aleksiejew słyszał o tym niejedną pikantną historyjkę. Lecz ten człowiek był politycznie sprawdzony. Na tym właśnie polega radziecki system – pomyślał młodszy generał. – Potrzebujemy dobrych żołnierzy, a czym możemy bronić Rodiny? Polityczną pewnością! Z goryczą wspominał to, co przytrafiło się jego ojcu w roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym ósmym. Lecz Aleksiejew nie pozwalał sobie wątpić w kompetencje Partii do sprawowania zwierzchnictwa nad siłami zbrojnymi. W końcu Partia to Państwo, a on jest zaprzysięgłym sługą tego Państwa. Truizmów takich nauczył się, siedząc na kolanach ojca. Pozostała jeszcze jedna karta do rozegrania.

– Towarzyszu generale, posiadacie zdolnych oficerów prowadzących wasze dywizje, pułki i bataliony. Oni naprawdę znają swoje obowiązki. Zaufajcie im.

Aleksiejew pomyślał, że nie powinno to przeszkodzić łopotaniu sztandarów Armii Czerwonej. Rożkow wstał i wszyscy umilkli, wytężając uwagę.

– W tym, co powiedzieliście, Pawle Leonidowiczu, tkwi wiele racji; czy nie igramy z bezpieczeństwem Ojczyzny? – potrząsnął głową, cytując ten sam od wielu lat slogan. – Otóż nie! Liczymy na zaskoczenie, tak, na pierwszy, potężny cios, który otworzy drogę ataku naszym siłom zmechanizowanym. I wygramy ten atut. Zachód nie zechce uwierzyć w zagrożenie, a Politbiuro będzie go skwapliwie uspokajać, przygotowując jednocześnie atak, który zapewni nam zaskoczenie strategiczne. Zachód naturalnie, po trzech, czterech dniach zorientuje się, że coś się kroi, ale nie będzie przygotowany psychicznie do wojny.

Oficerowie wyszli za Rożkowem z łaźni i udali się pod zimne prysznice, by zmyć pot. Dziesięć minut później odświeżeni, w mundurach, zebrali się w sali bankietowej na pierwszym piętrze. Prowadzili rozmowy ściszonymi głosami, więc kelnerzy, w większości informatorzy KGB, nie byli w stanie niczego podsłuchać. Generałowie zdawali sobie świetnie sprawę, iż więzienie KGB w Lefortowie leżało niecały kilometr od budynku, w którym się znajdowali.