Выбрать главу

Zręczny, przebiegły człowiek, dysponujący fachowo spreparowanymi informacjami, mógł naturalnie ich przechytrzyć – i dokładnie to miał za chwilę uczynić radziecki minister spraw zagranicznych. Ogólnie jednak byli niebezpieczni, gdyż nigdy nie poprzestawali na tym, co usłyszeli. Rosjanin zawsze o tym pamiętał i dlatego nie lekceważył zachodnich reporterów. Konferencje z nimi zawsze mogły okazać się niebezpieczne. Nawet wprowadzeni w błąd szukali dalszych informacji i przez to mogli stać się groźni.

Gdyby tylko reszta Politbiura potrafiła to zrozumieć.

– Panie i panowie – zaczął po angielsku. – Odczytam za chwilę krótkie oświadczenie i przepraszam, że tym razem nie będę odpowiadał na żadne pytania. Pełny komunikat prasowy zostanie wręczony państwu przy wyjściu – to znaczy, sądzę, że jest już gotów…

Wskazał mężczyznę w głębi sali, który energicznie pokiwał głową. Minister spraw zagranicznych jeszcze raz przejrzał papiery i zaczął mówić ze znaną wszystkim dykcją:

– Prezydent Stanów Zjednoczonych domagał się często w kwestii kontroli broni strategicznych „czynów, a nie słów". Jak państwo wiecie, ku rozczarowaniu całego świata, prowadzone obecnie w Wiedniu negocjacje od połowy roku nie wykazują istotnych postępów, przy czym winą za taki stan rzeczy, każda ze stron obciąża drugą. Na całym świecie miłujący pokój ludzie doskonale wiedzą, że Związek Radziecki nigdy do wojny nie dążył i że jedynie szaleniec mógłby rozważać realizację swoich celów przy pomocy broni jądrowej za cenę powszechnego zniszczenia, opadu radioaktywnego i „nuklearnej zimy".

– Skubany – mruknął szef biura prasowego American Press, Patrick Flynn. Rosjanie rzadko używali określenia „nuklearna zima", a już nigdy nie posługiwali się nim w tak oficjalnym wystąpieniu jak to. W mózgu zapaliło mu się ostrzegawcze światełko.

– Najwyższy czas, by w istotny sposób zredukować ilość broni strategicznych. Wysunęliśmy w tej materii szereg poważnych i uczciwych propozycji, ale Stany Zjednoczone na przekór tym apelom rozwijały i rozwijają produkcję broni ofensywnych: pocisków MX – tak cynicznie nazywanych Peacekeeper, unowocześnionych, balistycznych rakiet Trident D-5 wystrzeliwanych z morza, dwóch odmian cruise'ów których charakterystyki trzymane są w takiej tajemnicy, że jakakolwiek ich weryfikacja celem kontroli jest niemożliwa. No i naturalnie prowadzą tak zwaną Inicjatywę Obrony Strategicznej, obejmującą ofensywne bronie strategiczne w przestrzeni kosmicznej. Takie to są amerykańskie czyny. – Uniósł wzrok znad notatek i dodał ironicznie: – A jednak to Ameryka w pobożnych apelach żąda od Związku Radzieckiego czynów, a nie słów. Jutro przekonamy się, raz na zawsze, czy słowa Ameryki są wiarygodne, czy nie. Jutro przekonamy się, jak wielka jest różnica między słowami Ameryki o pokoju a czynami radzieckimi w sprawie pokoju. Jutro Związek Radziecki dostarczy na stół w Wiedniu propozycję redukcji o pięćdziesiąt procent istniejących arsenałów broni nuklearnych, strategicznych i taktycznych. Redukcja ta winna być dokonana w ciągu trzech lat od daty podpisania układu i uwierzytelni ją trójstronny zespół kontrolny, którego skład ustalony zostanie przez wszystkich sygnatariuszy. Proszę zauważyć, że powiedziałem: „wszystkich sygnatariuszy". Związek Radziecki zaprasza bowiem do stołu obrad Zjednoczone Królestwo, Republikę Francji i – podniósł wzrok – Chińską Republikę Ludową.

Jaskrawa eksplozja fleszy zmusiła go do odwrócenia na chwilę głowy.

– Panie i panowie, proszę… – z uśmiechem podniósł ręce i zasłonił nimi twarz. – Proszę mieć trochę szacunku dla moich starych oczu. Mogę zapomnieć przemówienia; chyba nie chcecie państwo, bym dalej mówił po rosyjsku!

Rozległ się śmiech, a w chwilę potem rzęsiste oklaski. Skurczybyk, potrafi być uroczy – pomyślał Flynn, gorączkowo notując. Szykował się bombowy materiał. Zastanawiał się, co nastąpi dalej. Dziwiła go zwłaszcza precyzyjna kompozycja tej proklamacji. Flynn obsługiwał już niejedną konferencję rozbrojeniową i wiedział, iż ogólne sformułowania propozycji potrafią wypaczyć istotne szczegóły rzeczywistego przedmiotu rokowań. Rosjanie nie mogą być tak otwarci i precyzyjni – po prostu nie mogą.

– Wracając do tematu – ciągnął minister spraw zagranicznych, wciąż jeszcze mrugając oczyma. – Zarzucano nam, że nigdy nie wykonaliśmy gestu dobrej woli. Jest to zarzut absurdalny, lecz ciągle jeszcze pokutuje on w świadomości Zachodu. Ale już koniec. Nikt, nigdy, nie będzie miał powodu wątpić w szczerość intencji narodu radzieckiego tak miłującego pokój. Jako świadectwo dobrej woli mój rząd rzuca Stanom Zjednoczonym i innym zainteresowanym krajom wyzwanie: Związek Radziecki wycofa ze służby całą klasę atomowych okrętów podwodnych z pociskami nuklearnymi. Ten typ okrętów podwodnych znany jest na Zachodzie pod nazwą Yankee, my oczywiście nazywamy go inaczej – dodał z tak niewinnym wyrazem twarzy, że wywołał kolejną falę uprzejmych uśmiechów. – Obecnie w służbie znajduje się dwadzieścia jednostek tej klasy. Każda z nich dysponuje dwunastoma pociskami balistycznymi. Wszystkie te okręty podlegają dowództwu Radzieckiej Floty Północnej zgrupowanej na Półwyspie Kolskim. Od dzisiaj co miesiąc będziemy wycofywali jedną jednostkę. Jak państwo wiecie, kompletna dezaktywacja tak skomplikowanego urządzenia, jakim jest rakietowy okręt podwodny, wymaga pracy w stoczni: usunięty być musi przedział z pociskami. Takiego okrętu nie da się rozbroić z dnia na dzień. Aby więc udowodnić nasze dobre intencje, proponujemy Stanom Zjednoczonym jedną z dwóch rzeczy. Pierwsza: chcemy, by wybrany zespół złożony z sześciu amerykańskich oficerów przeprowadził inspekcję tych dwudziestu naszych jednostek w celu sprawdzenia, że wyrzutnie pocisków do czasu usunięcia wszystkich komór rakietowych z okrętów zaczopowane zostaną betonowym balastem. W zamian za to poprosimy o zezwolenie na analogiczną inspekcję amerykańskich stoczni przeprowadzoną przez analogiczną liczbę radzieckich oficerów. Druga, alternatywna: gdyby Stany Zjednoczone nie były skłonne do takiej obustronnej weryfikacji, zezwolimy innej grupie złożonej z sześciu oficerów na przeprowadzenie inspekcji. Z tym, że powinni to być oficerowie z kraju – lub krajów – wyznaczonych w ciągu najbliższego miesiąca przez Stany Zjednoczone i Związek Radziecki. Mój rząd zaakceptowałby w zasadzie przedstawicieli krajów niezaangażowanych – takich jak Szwecja czy Indie. Panie i panowie, nadszedł czas, by położyć kres wyścigowi zbrojeń. Nie będę tu powtarzał wszystkich kwiecistych frazesów, których nasłuchały się dosyć ostatnie dwa pokolenia. Wiemy, jakie zagrożenie dla wszystkich narodów stanowią te upiorne bronie. Niech nikt więcej nie mówi, że rząd Związku Radzieckiego nie uczynił nic, by odsunąć niebezpieczeństwo wojny. Dziękuję.

Salę wypełniła cisza mącona tylko szmerem pracujących kamer. Przedstawiciele zachodniej prasy poprzydzielani do poszczególnych biur w Moskwie stanowili śmietankę zawodową dziennikarskiego świata. Wszyscy, tak samo bystrzy, tak samo ambitni i cyniczni względem tego, co odkrywali w stolicy radzieckiego państwa, umilkli ze zdumienia.

– Skubany – mruknął po dziesięciu sekundach Flynn.

– Każdy doceni twoją lapidarność, staruszku – zgodził się korespondent Reutera, William Calloway. – Czy to nie wasz Wilson opowiadał przypadkiem o konwencji mówienia bez ogródek?

– Tak, mój dziadek obsługiwał tamtą konferencję pokojową. Pamiętasz, jak to było? – Flynn wykrzywił się i spojrzał na opuszczającego salę ministra spraw zagranicznych, który wciąż uśmiechał się w stronę kamer. – Czy chcesz przejrzeć ten komunikat prasowy? Wracasz ze mną?