Выбрать главу

Obaj się roześmiali. Obu im było to potrzebne. Aleksiejew opuścił gabinet i zszedł do służbowego samochodu. Kiedy dotarli już do odległego o kilka kilometrów mieszkania w bloku, kierowca musiał generała budzić.

USS „Chicago"

– Procedura bezpośredniego zbliżenia – rzucił McCafferty.

Kapitan śledził nawodną jednostkę od dwóch godzin, od czasu, kiedy sonarzyści wykryli jej obecność w odległości czterdziestu czterech mil. Obserwowali obiekt wyłącznie hydrolokatorem i z polecenia kapitana nie powiadomiono obsługi wyrzutni rakietowych, jaki okręt mają przed sobą. Każdą jednostkę nawodną traktowali jako wrogi okręt wojenny.

– Odległość trzy i pół tysiąca metrów – zameldował pierwszy oficer. – Pozycja jeden-cztery-dwa, szybkość osiemnaście węzłów, kurs dwa-sześć-jeden.

– Peryskop w górę – rozkazał McCafferty.

Urządzenie wysunęło się ze swej studzienki w podwyższeniu po prawej stronie. Obsługujący je mat podszedł do instrumentu, rozłożył uchwyty i nakierował wizjer. Nastawił krzyżyk celownika na dziób wrogiej jednostki.

– Wprowadzić współrzędne!

Podoficer położył palce na klawiaturze i wprowadził dane do sterującego ogniem komputera MK-117.

– Kąt kursowy, prawa burta dwadzieścia.

Technik z kontroli ognia wrzucił dane do komputera, którego mikroprocesory natychmiast obliczyły odległości i kąty.

– Rozwiązanie. Wyrzutnia trzy i cztery gotowe!

– W porządku – McCafferty odsunął twarz od peryskopu i spojrzał na pierwszego oficera. – Chcesz zobaczyć, cośmy ustrzelili?

– Niech to cholera! – wybuchnął śmiechem pierwszy oficer i schował peryskop. – Przesuń się, Otto Kretchmer!

McCafferty podniósł mikrofon połączony z głośnikami zainstalowanymi na całym okręcie.

– Mówi kapitan. Zakończyliśmy ćwiczenia w tropieniu przeciwnika. Wszystkich zainteresowanych informuję, że „ustrzeliliśmy" „Universe Ireland", wyporność trzysta czterdzieści ton, supertransportowiec… To wszystko.

Odłożył mikrofon na widełki.

– Jakieś uwagi, Pierwszy? – zapytał.

– To było proste, kapitanie – odparł pierwszy oficer. – Jego szybkość i kurs były stałe. Mogliśmy go mieć w cztery lub pięć minut, lecz szukaliśmy celu nie poruszającego się kursem stałym. Ale moim zdaniem, gdy ma się do czynienia z podwodnym celem, lepiej działać w ten sposób. Niemniej wypadło dobrze.

McCafferty kiwnięciem głowy przyznał mu rację. Płynący z dużą szybkością cel, na przykład niszczyciel, skierowałby się prosto na nich. Powolne jednostki w warunkach wojennych nieustannie zmieniałyby kurs.

– Dostaliśmy go – powiedział kapitan, przeglądając wyniki kontroli ognia. – Dobra robota.

Następnym razem – pomyślał McCafferty – polecę hydrolokacji, by o obcym obiekcie powiadomiła dopiero wtedy, gdy będzie już bardzo blisko. Przekonamy się wówczas, jak załoga potrafi działać w błyskawicznie rozwijającej się sytuacji. Do tego czasu zarządzę serię żmudnych, symulowanych przez komputer ćwiczeń bojowych.

Norfolk, Wirginia

– To akumulatory. Jest potwierdzenie – Lowe podał Tolandowi zdjęcia satelitarne. Przedstawiały liczne ciężarówki z zakrytymi brezentem pakami; trzy jednak były odkryte i lecący wysoko satelita zrobił zdjęcie. Dawało się zobaczyć, przypominające kształtem wielkie wanny, baterie dźwigane po nabrzeżu przez marynarzy.

– Kiedy zrobiono te fotografie? – zapytał Toland.

– Osiemnaście godzin temu.

– Przydałyby mi się dziś rano – mruknął ze złością Toland. – Wygląda to jak zgrupowane w jednym miejscu trzy tanga. A tam to dziesięciotonowe ciężarówki. Naliczyłem ich dziewięć. Sprawdziłem, jedna pusta bateria waży dwieście osiemnaście kilogramów…

– Och, a ile takich wejdzie na okręt?

– Masę – wyszczerzył zęby Toland. – Nie wiemy tego dokładnie. Spotkałem cztery różne wyliczenia, każde z trzydziestoprocentowym marginesem błędu. To zresztą zależy pewnie od klasy okrętu. Im więcej takich klas, tym trudniej się zorientować. – Podniósł wzrok. – Potrzebujemy więcej zdjęć.

– Pomyślałem już o tym. Od dzisiaj jesteśmy na liście adresatów fotografii obiektów morskich. A co sądzisz o zdjęciach ich jednostek nawodnych?

Toland wzruszył ramionami. Zdjęcia przedstawiały tuzin okrętów-kombatantów, od krążowników po korwety. Ich pokłady pokrywały kable i paki; wszędzie kręcili się ludzie.

– Niewiele z tego można wywnioskować. Nie widać dźwigów, więc nic masywnego nie ładują; ale dźwigi mogą być ruchome. Na tym polega problem z okrętami. Wszystko, co chciałoby się zobaczyć, jest ukryte pod pokładem. Z tych zdjęć można wywnioskować jedynie to, że jednostki są ze sobą sczepione, a wszystko inne to domysły. Nawet jeśli idzie o podwodne, możemy tylko przypuszczać, że wymieniają w nich baterie.

– Daj spokój, Bob – parsknął Lowe.

– Zastanów się, Chuck – odrzekł Toland. – Oni dobrze wiedzą, po co mamy satelity, prawda? Znają ich orbity i wiedzą, kiedy nad jakim miejscem przelatują. Czy trudno wyprowadzić nas w pole? Pomyśl, gdybyś to ty miał oszukać takiego satelitę i wiedział, kiedy nadleci? Niestety, jesteśmy zbyt zależni od tych urządzeń. Oczywiście, są niebywale użyteczne, ale do pewnych granic. Najlepiej, gdybyśmy w takich bazach mieli swoich ludzi.

Polarnyj, RSFRR

– To trochę dziwne obserwować człowieka, który wlewa do okrętu cement – zauważył Flynn w drodze powrotnej do Murmańska. Nikt mu nawet nie wspomniał o balaście.

– Ale to wspaniała rzecz! – odrzekł eskortujący ich młody kapitan radzieckiej marynarki. – Teraz tylko wy musicie uczynić to samo z waszymi okrętami!

Flynn i Calloway natychmiast spostrzegli, iż niewielka grupa dziennikarzy, którym pozwolono wejść na przystań i obserwować neutralizację pierwszych dwóch atomowych okrętów podwodnych klasy Yankee z pociskami balistycznymi, była pod bardzo ścisłą kontrolą. Wożono ich po dwóch lub trzech a każdej grupie towarzyszył oficer marynarki i kierowca. Nikogo to nie dziwiło. Wręcz przeciwnie, obaj dziennikarze byli zdumieni, że w ogóle pozwolono im wejść do bazy o tak kluczowym znaczeniu.

– Szkoda, że wasz prezydent nie przysłał tu grupy amerykańskich oficerów-obserwatorów – ciągnął eskortujący ich oficer.

– Cóż, tutaj muszę się z panem zgodzić, kapitanie skinął głową Flynn.

Gdyby towarzyszyli im amerykańscy marynarze, relacja nabrałaby kolorów. A tak, tylko szwedzki i indyjski oficer – żaden nie pływał nigdy na okrętach podwodnych – obserwowali z bliska „ceremonię cementowania", jak to określili dziennikarze. Lakonicznie oznajmili tylko, że do wyrzutni pocisków obu okrętów wlano beton. Flynn badał więc sam dokładny czas napełniania każdej, by po powrocie móc wykonać trochę obliczeń. Jaka jest jej pojemność? Ile trzeba cementu, by ją zalać? Jak długo trwa zalewanie?

– Ale mimo to, kapitanie, musi pan przyznać, że Ameryka bardzo pozytywnie odpowiedziała na propozycję waszego kraju – kończył Flynn.

William Calloway milczał całą drogę powrotną i wyglądał przez okno. Był reporterem podczas wojny falklandzkiej i wiele czasu spędził na okrętach Królewskiej Marynarki Wojennej – zarówno na morzu, jak i w stoczniach – obserwując przygotowania floty brytyjskiej do wyprawy na południe. Obecnie mijali nabrzeża z przycumowanymi jednostkami wojennymi. Coś tu było nie tak, ale Anglik nie potrafił sprecyzować co. Flynn nie wiedział, że jego kolega często podejmował się nieoficjalnych misji dla wywiadu brytyjskiego. Nie były to wielkie zadania – pełnił w końcu funkcję korespondenta, nie szpiega – ale jak większość dziennikarzy posiadał bystry, analityczny umysł i z łatwością wyławiał szczegóły, którymi żaden wydawca nie pozwoliłby mu zaśmiecać artykułów. Calloway nie wiedział nawet, kto w Moskwie kieruje pracą brytyjskiego wywiadu; wszelkie spostrzeżenia mógł przekazywać jednemu ze swoich przyjaciół w ambasadzie Jej Królewskiej Mości. Informacje te z pewnością trafiały pod właściwy adres.