Выбрать главу

Zgodnie z informacją Amerykańskiego Instytutu Naftowego pola w Niżnewartowsku skupiają w przybliżeniu 31,3 procent całego potencjału radzieckiej ropy; zbudowana tam niedawno nowa rafineria dostarczała około 17,3 procent ogólnej produkcji materiałów naftopochodnych Związku Radzieckiego.

„Na szczęście" – oświadczył Donald Evans, rzecznik prasowy Instytutu – „złoża ropy nie są łatwo palne i należy się spodziewać, iż ogień zgaśnie za parę dni sam". Rafineria jednak poniesie zapewne ogromne szkody, co narazi państwo na wielkie wydatki. „Kiedy Rosjanie już coś robią, robią to przeważnie na dużą skalę" – oświadczył Evans. – „Posiadają więc wystarczające rezerwy, by zrekompensować straty, zwłaszcza gdy wykorzystają wyniki badań prowadzonych w moskiewskich instytutach".

Evans nie potrafi określić przyczyny pożaru. Twierdzi, że: „Mogło to mieć jakiś związek z klimatem. My również mieliśmy wiele problemów na terenach roponośnych Alaski i długo nie potrafiliśmy się z nimi uporać. Poza tym rafineria nie jest Disneylandem, w którym można bawić się w pirotechnikę i wymaga inteligentnych, rozważnych, doskonale wyszkolonych pracowników".

Ostatnia katastrofa jest kolejnym z serii niepowodzeń, jakie dotknęły radziecki przemysł naftowy. Zaledwie zeszłej jesieni plenum Komitetu Centralnego Partii Komunistycznej stwierdziło, że posunięcia produkcyjne zakładów we wschodniej Syberii „nie dały spodziewanych wyników". To łagodne określenie Zachód odebrał jednak jako ostrą krytykę polityki byłego ministra przemysłu naftowego, Zatyżina, którego miejsce zajął Michaił Siergietow, dotychczasowy szef komitetu partii w Leningradzie. Ów technokrata, z wykształcenia inżynier, aktywny działacz partyjny, uważany jest za wschodzącą gwiazdę na radzieckim firmamencie politycznym. Prace Siergietowa nad reorganizacją radzieckiego przemysłu naftowego potrwają zapewne kilka lat.

AP-BA-01-31 05001EST. FL.

**KONIEC DONIESIENIA**

Moskwa, RSFRR

Michaił Edwardowicz Siergietow nie miał nawet czasu przeczytać przysłanego drogą telegraficzną komunikatu. Wyrwano go ze służbowej daczy położonej w brzozowych lasach niedaleko Moskwy i niezwłocznie wysłano samolotem do Niżnewartowska. Tam pozostał zaledwie dziesięć godzin i wrócił ze sprawozdaniem. Trzy miesiące pracy – pomyślał, wsiadając do pustej, obszernej kabiny iła-86 – i musiało się coś takiego zdarzyć!

Dwóch jego głównych zastępców – młodych, zdolnych inżynierów – zostało na miejscu tragedii, próbując opanować chaos i ratować co się da, podczas gdy Siergietow jeszcze tego samego dnia miał przedstawić raport na posiedzeniu Politbiura. W walce z ogniem zginęło dotychczas trzysta osób oraz – rzecz zdumiewająca – tylko niespełna dwustu mieszkańców Niżnewartowska. Był to niekorzystny zbieg okoliczności, ale nie powinien mieć większego znaczenia, jeśli tylko uda się zastąpić fachowców, którzy stracili życie, innymi, ściągniętymi z wielkich rafinerii z terenu całego kraju.

Wielka rafineria została niemal kompletnie zniszczona, odbudowa zajmie co najmniej dwa lub trzy lata i będzie niebywale kosztowna. Same stalowe rury plus wszelkie specjalistyczne urządzenia, niezbędne w tego typu zakładach, pochłoną zawrotną sumę piętnastu miliardów rubli. A ile sprzętu trzeba będzie kupić za granicą, ile drogocennej, twardej waluty i złota odpłynie z kraju?

A to były jeszcze dobre wiadomości.

Złe: ogień zniszczył całkowicie wieże i szyby wiertnicze. Czas odbudowy: co najmniej trzydzieści sześć miesięcy!

Trzydzieści sześć miesięcy – pomyślał ponuro Siergietow – jeśli w celu odtworzenia tych przeklętych szybów zorganizujemy wiertnice i ludzi do ich obsługi i jeśli jednocześnie odtworzymy system przyśpieszonej eksploatacji złóż. Związek Radziecki odczuwać będzie katastrofalny niedobór produktów naftowych przez co najmniej osiemnaście miesięcy, a najprawdopodobniej przez trzydzieści. Jak zniesie to nasza gospodarka?

Wyciągnął z walizeczki blok liniowanego papieru, zaczął liczyć. Lot trwał trzy godziny, ale pochłonięty pracą Siergietow przegapił nawet moment lądowania i dopiero pilot oznajmił mu, że są na miejscu.

Mrużąc oczy, inżynier rozejrzał się po spowitym śniegiem Wnukowie 2, podmoskiewskim lotnisku wyłącznie dla bardzo ważnych osobistości. Zszedł po trapie i skierował się do stojącego nie opodal ziła-limuzyny. Samochód natychmiast ruszył nie zatrzymywany przez żaden z punktów kontroli. Zziębnięci milicjanci na widok nadjeżdżającego samochodu przybierali postawę zasadniczą, po czym znów zaczynali przytupywać i rozcierać ręce. Świeciło jasne słońce, po czystym niebie snuły się rzadkie obłoki. Siergietow spoglądał w okno nieobecnym wzrokiem, a myślami błądził wokół obliczeń, które sprawdził był dotąd z pół tuzina razy. Kierowca, pracownik KGB, oznajmił mu, że Politbiuro już na niego czeka.

Siergietow od sześciu miesięcy był „kandydatem", czyli członkiem bez prawa głosu; on i ośmiu jego młodszych kolegów stanowili grono doradców trzynastu mężczyzn, z których każdy podejmował znaczące dla Związku Radzieckiego decyzje. Piastował tekę ministra do spraw energii i jej dystrybucji. Stanowisko objął we wrześniu, więc dopiero niedawno zaczął realizować własny program reorganizacji siedmiu skłóconych nieustannie, regionalnych i ogólnozwiązkowych ministerstw zajmujących się energetyką. Chciał ominąć biurokrację Rady Ministrów i dążył do stworzenia jednego, spójnego departamentu podległego bezpośrednio Politbiuru oraz Sekretariatowi Partii.

Przymknął oczy, dziękując w duchu Bogu – chyba jakiś istnieje, pomyślał – że jego pierwsze zalecenia, dostarczone zaledwie miesiąc wcześniej, dotyczyły spraw bezpieczeństwa w przemyśle naftowym i zatrudniania tam wyłącznie ludzi sprawdzonych politycznie. Kładł szczególny nacisk na zastępowanie „zagranicznej" przeważnie siły roboczej elementem rdzennie rosyjskim. Nie obawiał się więc zbytnio o swą dalszą karierę, która jak dotąd zapowiadała się niezwykle pomyślnie.

Wzruszył ramionami. Czekające go zadanie wpłynie jednak na jego przyszłość. Jego i całego kraju.

Limuzyna sunęła przez Leningradzki Prospekt, potem przez Prospekt Gorkiego, aż dotarła do głównej alei, na którą milicja nikogo już nie wpuszczała; był to rejon zarezerwowany wyłącznie dla własti. Minęli hotel Inturistu przy Placu Czerwonym i dotarli wreszcie do bramy Kremla. Kierowca zatrzymał auto, by mogli sprawdzić je żołnierze KGB i Gwardia Tamańska.

Pięć minut później limuzyna podjechała przed wejście do budynku Rady Ministrów, jedynej nowoczesnej budowli na terenie starodawnej fortecy. Tutaj już wartownicy znali Siergietowa z widzenia, salutowali mu służbiście i przytrzymywali otwarte drzwi tak, że nowo przybyły nie zdążył nawet zetknąć się z siarczystym mrozem, jaki panował na dworze.

Od miesiąca posiedzenia Politbiura odbywały się w Sali na trzecim piętrze; tradycyjne miejsce tych zebrań – stary budynek Arsenału – przechodziło właśnie konieczną, choć mocno spóźnioną renowację. Starsi członkowie Politbiura utyskiwali wprawdzie, wzdychając do poprzednich, pamiętających jeszcze carską świetność komfortowych wnętrz, ale Siergietow wolał nowoczesność. Uważał, iż już najwyższy czas, by członkowie Partii otaczali się wytworami socjalizmu, nie reliktami epoki Romanowów.

Kiedy wszedł do sali, zalegała w niej martwa cisza. W Arsenale – pomyślał pięćdziesięcioczteroletni technokrata – zawsze panowała atmosfera pogrzebowa; i rzeczywiście, w tym gronie pogrzebów odbywało się aż nazbyt wiele. Z Partii ubywali stopniowo jej najstarsi członkowie, którzy zdołali jakoś przeżyć czas stalinowskiego terroru. Odchodzili, a ich miejsca zajmowali nowi, „młodzi", w wieku pięćdziesięciu, najwyżej sześćdziesięciu lat. Nieunikniona zmiana warty.