W Człowieku z Marsa autor tylko mgliście sugeruje, jakie są cechy obcej cywilizacji, możemy jednak odczuć swoistą abominację, jaką żywi wobec nieludzkiej sprawności przeciwnika, połączoną (co u Lema dość częste) z fascynacją dla zastosowanych w nim czysto technicznych rozwiązań. Ta ostatnia może nieco dziecinna, ale czyż cała fantastyka nie podszyta jest nade wszystko marzeniem o nowych, doskonalszych od wszystkiego, co dotąd stworzono, zabawkach? Tym razem autor wie jednak, że zabawki produkowane przez cywilizację mogą być śmiercionośne — stąd bierze się sformułowane na końcu ostrzeżenie przed kontaktem z nieludzką Obcością.
To jest dla wiernych czytelników prozy Lema najbardziej może w powieści zaskakujące. Późniejsze jego książki przyzwyczaiły nas do innej całkiem postawy: bohaterom Lema wolno negatywnie oceniać panujące w innych kosmicznych kulturach porządki, wolno zżymać się na „niemoralność” Obcych, zawsze jednak w końcu akceptują ich prawo do odmienności i starają się pielęgnować cnoty zrozumienia i tolerancji. W Człowieku z Marsa inaczej: cywilizacja Marsjan zostaje — ustami profesora Widdlettona — pryncypialnie potępiona i raz na zawsze przekreślona jako ewentualny partner lub nauczyciel ludzkości. Znać w tym raczej właściwą powojennym latom bezkompromisowość — potrzebną, by przekląć i egzorcyzmować takie jak hitleryzm systemy polityczno — społeczne. Nie twierdzę bynajmniej, że marsjańskie porządki odmalowane w powieści to jakaś wyraźna aluzja do ziemskich totalitaryzmów, ale kategoryczny ton potępienia nosi na sobie znamię epoki. Późniejszy Lem odznacza się większą ostrożnością i skłonny jest do ważenia rozlicznych racji, u podstaw jednak kwestii porozumienia z Obcymi leżą przez cały czas podobne w istocie założenia. Otóż Lem nie bardzo wierzy, aby kontakty z obcoplemieńcami z innych planet lub układów słonecznych mogły zaowocować sukcesem. Fiasko wynikać ma po prostu z zasadniczo odmiennej specyfiki gatunkowej kosmitów, z nieprzetłumaczalności kulturowych i historycznych doświadczeń, z nieuchronnej odmienności poznawczych i cywilizacyjnych poziomów. Gdy tylko problem Kontaktu potraktowany zostaje przez Lema poważnie, tzn. jeżeli nie przekreśli go (jak w Dziennikach gwiazdowych) zastosowana konwencja literacka, rzeczywiste porozumienie okazuje się niebywale trudne lub całkiem niemożliwe. Jeszcze w Edenie przybysze z Ziemi mogą przynajmniej rozmawiać z mieszkańcem planety (choć porozumienie na gruncie etyki okazuje się raczej iluzoryczne). W Solaris, Niezwyciężonym, Glosie Pana, Fiasku o sukcesie na tym polu trudno w ogóle marzyć: ludzie odkrywają, że w istocie dokonują projekcji własnych cech na obce istoty, że „sami ze sobą rozmawiają”, a zysk główny z tych kontaktów to raczej samopoznanie niż porozumienie.
Zestawiając Człowieka z Marsa z tymi późniejszymi powieściami, dostrzegamy z pewnym zaskoczeniem, że we wnioskach niewiele się od nich różni: pesymizm co do szans nawiązania wzajemnie korzystnego kontaktu z Obcymi okazuje się bardzo głęboko zakorzeniony w myśleniu Lema. Owszem, dostępny jest nam swoiście behawiorystyczny model interpretowania zachowań kosmity, ale też na tym koniec. Niczego pewnego na jego temat nigdy się nie dowiemy.
Z marsjańskiego przybysza przenieśmy więc uwagę na ludzi: tu spostrzeżemy, iż debiutancka powieść nie tak wiele różni się od późniejszych utworów Lema. We wczesnych swych książkach lubił on wprowadzać w roli głównego bohatera kogoś młodego i nie w pełni zorientowanego w tajnikach świata, który przyszło mu zwiedzać. Oczyma takiego adepta oglądamy akcję Astronautów, Obłoku Magellana, pierwszych odcinków cyklu Pirxowskiego; taki jest także bohater Człowieka z Marsa. Pozostałe postacie to przede wszystkim profesjonaliści: lekarz, inżynier, fizyk itd. Tak samo będzie w Edenie, Głosie Pana, Fiasku, dość podobnie w Solaris czy Niezwyciężonym. Rzecz w tym, iż Lema interesuje człowiek jak gdyby określony wstępnie i zdeterminowany przez swój zawód, skłonny do takich lub innych poglądów lub zachowań z uwagi na odebrane wykształcenie i związany z nim sposób podejścia do problemów poznawczych, obcych istot, innych ludzi itd. W tak pomyślanej galerii postaci uprzywilejowane miejsce zajmują zazwyczaj lekarze: najsympatyczniejsi, najbardziej ludzcy spośród bohaterów Lenia. Trudno nie dostrzec tu ukłonu autora wobec własnej profesji. Przecież jednak psychologia postaci nie odgrywa w Człowieku z Marsa żadnej istotnej roli. Książka owa to przede wszystkim pierwsze u Lema studium Inności, próba przedstawienia istoty, po której ześlizgują się niejako narzędzia poznawcze, trudnej do ujęcia ziemskimi kategoriami. I choćby ta pierwsza przymiarka do późniejszych, nieporównanie dojrzalszych kreacji Obcych zdała się nam naiwna czy mało wyszukana, musimy pamiętać, że stanowi zaledwie próbę, wstęp do jednego z najważniejszych nurtów twórczości Lema. Problem Obcych i kontaktu z nimi jest u niego kluczową kwestią; tu osiągnął niewątpliwe mistrzostwo i zaliczany jest do klasyków gatunku science fiction.
Istnieje zatem kilka niebłahych powodów, dla których warto przypomnieć Człowieka z Marsa: jako sensacyjną fantastykę związaną ściśle z czasem, w którym powstała; jako polską inkarnację „Wellsowskiej” powieści o inwazji z kosmosu; jako wreszcie pierwsze studium tematyki, która stanie się później specjalnością autora. Jest jeszcze jeden powód, dla którego młodzieńczy utwór Lema wydaje mi się ciekawy. Nie umiem oprzeć się pokusie czytania Człowieka z Marsa na tle zwierzeń autora z Wysokiego Zamku. Pisał tam o dziecinnej skłonności do rozbierania na kawałki swych zabawek, do poszukiwania ich „sedna”, konstrukcyjnej zasady. W debiutanckiej powieści dostarczył swym bohaterom „zabawkę”, która — fascynując silniej znacznie niż poczciwe samochodziki lub kolejki — nie pozwala jednakże bezkarnie w sobie dłubać. Człowiek z Marsa to nie tylko wejście Lema w literaturę, ale też — wejście w dojrzałość, dostrzeżenie etycznych aspektów niewinnego na pozór „majsterkowania”. Lem dojrzały kreśli przed nami doktrynę radykalnego racjonalizmu i empiryzmu, tym samym broni prawa uczonych do analitycznej dociekliwości i nieograniczonego poznania; a przy tym świadom jest, że nie ma poznania obojętnego etycznie, że wykraczając umysłem i doświadczeniem poza wytyczone dotychczas granice, ryzykujemy naruszenie zespołu norm określających nasze człowieczeństwo. „Potworność” napotkana w kosmosie stać się może natychmiast naszą własną potwornością. U progu dojrzałości porzucamy realnie istniejące zabawki naszego dziecinnego pokoju dla zabawek zmyślonych — i przekonujemy się wkrótce, zaskoczeni, że te nowe, mgliste i fantastyczne, silniej nas potrafią zranić.
Jerzy Jarzębski
Przypisy:
1 Co ciekawe, juvenilia Lema drukowane były w Niemczech, tam też wydano i rozsprzedano w kilku nakładach Człowieka z Marsa.
2 Por. L. Tyrmand, Dziennik 1954, Londyn 1980; M. Hłasko, Piękni, dwudziestoletni, Paryż 1966.
3 S. Chwin, „Grzeszne manipulacje”. Historia sztuki a historia medycyny, referat wygłoszony na sympozjum poświęconym twórczości Brunona Schulza w Częstochowie, 22 października 1993.
4 Wszystkie cytaty z maszynopisu referatu Stefana Chwina.
5 Jest to centralny motyw późniejszej znacznie powieści Lema Głos Pana.