Выбрать главу

Niczego innego nie mogłem się po nim spodziewać, pomyślał Ishmaru z niesmakiem. Ten człowiek likwiduje swoich wrogów jak typowy tchórz.

– Użyłem bomb, jak pan sobie życzył, w Seattle. Jedną zainstalowałem nawet tutaj. Obiecał pan, że następną akcję będę mógł przeprowadzić na swój sposób.

– Ale już ją spartaczyłeś. Masz zmienić samochód, wrócić tam jutro i umieścić bombę. Ale, na miłość boską, nie pozwól, aby cię zobaczyła.

– Chcę załatwić to na swój sposób. Wejdę, zabiję babcię i dziecko, a potem Kate Denby, ale tak, żeby to wyglądało na samobójstwo po zamordowaniu teściowej i syna. – Zastanowił się chwilę i dodał z żalem: – Jednak szkoda, że nie zrobiłem tego dziś po pogrzebie. Byłby lepszy efekt.

– Ty głupi Indiańcu, zapomniałeś już, kto ci płaci? – syknął Ogden. – Masz robić to, co ci powiem.

Ishmaru uśmiechnął się. To Ogden jest głupi, jeśli sądzi, że on robi to dla forsy. Ogden nie ma pojęcia, co to sława. Nie wie, co to triumf.

Nie zna smaku zwycięstwa.

– Zadzwonię jutro wieczorem – rzucił do słuchawki, kończąc rozmowę, po czym wyjął ze schowka na rękawiczki zdjęcie Kate, Joshuy i Phyliss. Sfotografował ich polaroidem podczas pogrzebu Michaela Denby. Teraz umieścił je na tablicy rozdzielczej, tak aby móc co jakiś czas zerkać na całą trójkę w czasie jazdy. Zawsze sprawiało mu przyjemność delektowanie się nadchodzącym triumfem już z góry.

Nawet dobrze się stało, że w samochodzie, który wysadził w powietrze, nie było Kate Denby. Ishmaru nie miał najmniejszego zamiaru stosować się do zaleceń Ogdena. Nie podłoży kolejnej bomby. To zbyt frustrujące. Już tyle ofiar, a nadal brakuje mu poczucia triumfu.

Trudno. Nadrobi to dzisiejszej nocy w trójnasób. Nóż dla dziecka i babci, kula dla Kate Denby. Jaka szkoda. Użycie rąk uważał zawsze za szczyt perfekcji, ale teraz musi usatysfakcjonować także Ogdena. Ogden nie chce narażać się na jakiekolwiek pytania, należy więc uszanować to życzenie w miarę możliwości, dopóki można dostać w zamian to, czego się pragnie.

On zaś pragnął Kate Denby. Wprawiła go w nie lada pomieszanie, kiedy tak wyszła z domu, kierując się prosto na niego, z bronią ukrytą pod płaszczem, lecz zapewne gotową do strzału. Nie okazywała lęku, była niczym wojownik wyruszający w bój. Na świecie nie pozostało już wielu takich dzielnych wojowników. Tym większą odczuwał radość, że zetknął się dziś z jednym z nich. Nawet jeśli to kobieta i może w ogóle nie zasługuje na ten tytuł. Ale w dzisiejszych czasach należy doceniać wojowników, jeśli się już ich spotka.

Spojrzał znowu na fotografię i zmarszczył brwi. Ta kobieta przywodziła mu na myśl kogoś, nie był jednak pewny kogo… Trudno, przypomni sobie potem.

O, właśnie. No tak. Emily Santos. Dwanaście lat temu… Drobne, mało istotne zadanie. Było to, zanim jeszcze przylgnęła do niego reputacja wojownika. Jej mąż zapłacił mu za zabicie swojej żony. Dla odszkodowania z polisy ubezpieczeniowej. Była drobna, jasnowłosa i walczyła z nim jak tygrysica. Uniósł rękę i odruchowo dotknął małej białej blizny na szyi. Tak, w osobie Kate Denby widział teraz tamtą Emily.

Ta myśl zaintrygowała go. Czyżby duch Emily powrócił, aby się zemścić? Jeśli coś takiego byłoby możliwe, to Kate rzeczywiście zasługuje na jego uwagę. Cóż za wspaniała walka może rozgorzeć między nimi!

Wyciągnął rękę, dotknął zdjęcia.

– Emily? – Brzmi dobrze, ale trzeba się upewnić. Będzie to musiał przemyśleć.

Uśmiechnął się do Kate-Emily na fotografii. Piękna szyja. Miał niemal nadzieję, że jutro wieczorem sprawy nie potoczą się jak należy. Wtedy będzie mógł powiedzieć Ogdenowi, że scenariusza, samobójstwem nie udało się zrealizować.

Tak dawno już nie zaciskał rąk na szyi innego wojownika!

4.

– Dobrze więc, proszę mówić – powiedziała Kate, zaledwie Noah Smith otworzył drzwi pokoju, który zajmował w motelu. – Daję panu trzydzieści minut. Muszę zaraz wracać do syna.

– Nie lubię takiej presji. – Noah cofnął się, wpuszczając ją do środka. – Może nie potrafię gadać tak prędko?

– Nie wydaje mi się, aby miał pan z tym jakieś kłopoty. – Weszła głębiej i rozejrzała się po pokoju. Skromnie urządzony, czysty, bezosobowy, jak milion innych pokoi w trzeciorzędnych motelikach. – Poradził pan sobie znakomicie na cmentarzu.

– Miałem silną motywację. Nie wiedziałem przecież, kiedy nadarzy się kolejna okazja porozmawiania z panią. – Rozsunął zasłony i wyjrzał przez panoramiczne okno na płac parkingowy. – Mam nadzieję, że nikt pani nie śledził?

Mój Boże, ten człowiek zachowuje się tak, jakby się spodziewał napadu całej bandy, pomyślała.

– Nie, nikt. Byłam ostrożna. Zasłonił okno.

– Jestem zaskoczony. Nie sądziłem, że pani mi uwierzy.

– Nie uwierzyłam. I nadal nie wierzę.

– W takim razie dlaczego pani przyjechała? – Wpatrywał się w nią bacznie, mrużąc oczy. – Czy coś się stało?

– Zapalnik czasowy został wyprodukowany w Czechach.

– I coś jeszcze?

– Dzisiejszej nocy jakiś człowiek był przed moim domem. Z jego dokumentów wynikało, że jest policjantem, ale nie był z policji. Wiedział o Michaelu. I o partnerze Michaela, Alanie. Alan jest zdania, że to włamywacz, który szykował się do skoku na mój dom.

– Pani nie podziela tej opinii?

– Nie wykluczam takiej wersji.

– Ale stała się pani na tyle podejrzliwa, że postanowiła jednak spotkać się ze mną.

– Te dokumenty wyglądały na prawdziwe. Przez parę lat miałam możność oglądania odznaki policyjnej męża i jego dokumentów. Zapewniam pana, że pod tym względem trudno mnie oszukać.

– Cieszy mnie, że rozumuje pani tak logicznie.

– Wcale nie rozumuję logicznie. Podchodzę do tej sprawy bardzo emocjonalnie. – Spojrzała mu prosto w oczy. – Powiedział pan, że mojemu synowi grozi niebezpieczeństwo. Jeśli uznam, że to kłamstwo, wyjdę stąd, aby rozgłosić na wszystkie strony, iż Noah Smith żyje i knuje coś złego.

– Dobro i zło to zawsze wartości względne. – Podniósł rękę, nie dając jej dojść do słowa. – Już dobrze, nie będę filozofował. Żadne z nas nie jest w odpowiednim nastroju.

Zorientowała się nagle, że jest zmęczony, zupełnie wyczerpany.

– Został pan ranny podczas wybuchu?

– Niewielki wstrząs mózgu. – Opuścił wzrok na swoje obandażowane ręce. – Poparzenia pierwszego stopnia. Jutro zdejmę te bandaże.

– Jak pan się stamtąd wydostał? Przecież budynek biura spłonął. Widziałam reportaż z tej eksplozji w programie CNN.

– Ja też. – Zacisnął usta. – Dwa dni później, kiedy odzyskałem świadomość.

Nie była to odpowiedź na jej pytanie.

– Jak pan się stamtąd wydostał? – powtórzyła.

– Mój przyjaciel Tony Lynski wchodził właśnie do budynku. Kiedy usłyszał pierwszą eksplozję we wschodnim skrzydle, pobiegł do mojego gabinetu. Był już w sekretariacie, gdy na tym samym piętrze, niedaleko mnie, wybuchła druga bomba. Musiałem stracić przytomność, w każdym razie Tony znalazł mnie i zniósł po schodach awaryjnych.

– A czemu nie było pana na dziedzińcu fabryki wśród innych uratowanych?

– Tony wolał wepchnąć mnie do swojego auta i wywieźć stamtąd.

– Dlaczego?

Noah uśmiechnął się krzywo.

– Jak wyjaśnił, pamiętał jeszcze, że wspomniałem coś o RU 2 i Hiroszimie. To porównanie przyszło mu do głowy natychmiast po wybuchach. Dlatego uznał, że chyba nie będę bezpieczny w szpitalu. Tony ma znakomity instynkt.