Z filozoficznym spokojem wzruszył ramionami.
– Trudno. Ale musiałem spróbować.
– Tak jak przedtem, kiedy odbijałeś moją piłkę.
– Właśnie. – Odwrócił wzrok. – Znowu przyniosłaś do domu pracę z Genetechu?
– Mhm. – Rozejrzała się po placyku przed drzwiami frontowymi.
– Gdzie ta piłka? Widzisz ją gdzieś?
Zdawało się, że jej nie słyszy.
– Rory opowiedział, co mówi jego tata: że ludzie, którzy pracują w Genetechu, wytwarzają tam Frankensteinów.
Drgnęła gwałtownie, odwróciła się i spojrzała na niego bacznym wzrokiem:
– I co mu odpowiedziałeś?
– Że jest głupi. Że ty starasz się ratować życie wielu ludzi, a potwory występują tylko w książkach i filmach. – Znowu nie patrzył na nią.
– Czy to cię złości, że ludzie wygadują o tobie takie kłamstwa?
– A ciebie to złości?
– Tak. – Stał nadal z opuszczonymi swobodnie rękami, ale zacisnął pięści. – Mam ochotę dać im w nos.
W ostatniej chwili powstrzymała się od uśmiechu. Sprawa była poważna. Joshua po raz pierwszy stanął twarzą w twarz z kontrowersjami istniejącymi wokół charakteru jej pracy, musiała więc teraz wykazać się jak największym taktem. Niestety, dyplomacja nie należała do jej mocnych stron.
– Lepiej spróbuj im to jakoś wytłumaczyć, żeby zrozumieli, o co chodzi. To chyba nie ich wina. Nasze eksperymenty genetyczne są absolutną nowością, mnóstwo ludzi nie potrafi pojąć, że badając struktury genów i próbując dokonywać w nich określonych zmian, usiłujemy jedynie zwalczać choroby i ulepszać życie człowieka.
– Jeśli tego nie rozumieją, są głupcami. Ty nie mogłabyś przecież nikogo skrzywdzić.
– Zapewne sądzą, że mogłabym zrobić coś nie tak, jak należy. Że nie będę wystarczająco ostrożna…
Joshua skwitował to wzgardliwym parsknięciem.
A więc nie trafiła mu do przekonania. Ale to nic, przyszedł jej właśnie do głowy świetny pomysł. Joshua, podobnie jak większość jego rówieśników, miał bzika na punkcie komputera.
– Kupię ci program komputerowy objaśniający nie tylko DNA, ale również istotę eksperymentów medycznych w tej dziedzinie. Mógłbyś obejrzeć go razem z Rorym.
Rozpromienił się natychmiast.
– A jeśli nadal nie załapie, o co chodzi?
Omal nie odparła: „Wtedy dasz mu w nos”.
Dyplomacja! Joshua nie powinien cierpieć przez jej nerwy lub frustrację.
– Wtedy przyjdziesz do mnie i wspólnie obmyślimy jakiś nowy plan.
– W porządku. – Chłopiec zerknął na matkę, w jego oczach zapłonęły figlarne iskierki. – I nie martw się, nie powiem ci, kiedy dam mu w nos.
Spryciarz z niego, nie ma co. I na pewno zbyt rozgarnięty na swój wiek. Rozgarnięty i absolutnie kochany. Czuła, jak serce jej rośnie, kiedy tak patrzyła na niego. Niski, ale dobrze zbudowany, o ciemnych włosach z rudawym odcieniem (zabójczy kosmyk!), radował oczy. Czym prędzej odwróciła się i ruszyła do domu.
– Właściwie możesz sam rozejrzeć się za tą głupią piłką.
– To nie fair. Ty byłaś w obronie. Jeśli nie złapałaś piłki, to do ciebie należy…
– Telefon! – Na ganek wyszła Phyliss Denby. – Rozmowa międzymiastowa. Znowu Noah Smith.
Kate zmarszczyła brwi.
– Powiedziałaś mu, że jestem w domu? Phyliss kiwnęła głową.
– Nie wiedziałam już, co wymyślić.
– Pomożesz mi poszukać piłki, babciu? – zapytał Joshua. Phyliss uśmiechnęła się do niego, schodząc z ganku.
– Jasne.
Za jej plecami Kate zamieniła z synem wymowne spojrzenie. Oboje wiedzieli, że babcia skoczyłaby nawet w ogień, gdyby poprosił ją o to Joshua. Chłopiec przybrał na powrót niewinną minę i odwrócił się do Phyliss.
– Zdobyłem punkt. Obroniłem rzut.
– Pewnie twoja matka znowu uniosła nogę za wysoko? – Aha.
– Ty też wiesz, że zdradzam się w ten sposób? – zapytała Kate urażona. – Dlaczego mi nie powiedziałaś?
– A dlaczego miałam ci mówić? Cóż to, jestem twoim trenerem, czy co? Idź już, odbierz telefon.
Kate niechętnie weszła do domu. Znowu ten Noah Smith! Nie miała ochoty na ponowną rozmowę z nim. Zazwyczaj nie dawała się innym zbijać z tropu, ale pewność siebie i natarczywość tego człowieka wytrącały ją z równowagi. Początkowo pochlebiało jej, że Smith chce ją zatrudnić. J. & S. Pharmaceuticals była firmą niewielką, lecz prestiżową, sam Smith cieszył się opinią znakomitego naukowca, a kwota, jaką zaoferował, była więcej niż szczodra. Miał jednak niemiły sposób bycia człowieka, który nie uznaje odpowiedzi odmownej. Tak jakby nie docierało do niego to, czego nie chciał usłyszeć.
– Przepraszam, jeśli zakłóciłem sobotni spokój. – Głęboki głos Noaha Smitha w słuchawce był przypudrowany jedwabistą ironią. – Jednak było to niezbędne. Nie zdołałem jak dotąd zastać pani w domu… ani w biurze. Dziwne.
– Nie ma w tym nic dziwnego. A w ogóle skąd pan zna mój numer telefonu domowego, doktorze Smith?
– Noah. Powiedziałem już: proszę mi mówić Noah.
– Więc dobrze. Skąd pan zna numer mojego telefonu domowego, Noah? Jest przecież zastrzeżony.
– Trudno ostatnio o zachowanie prawdziwej prywatności, nieprawdaż? A kto odebrał telefon? Z tą samą osobą rozmawiałem już przedtem.
– To moja teściowa. Czuję się zaszczycona, że zadał pan sobie tyle trudu, aby zdobyć numer mojego telefonu i zadzwonić do mnie, ale wolałabym nie łączyć swoich spraw zawodowych z domem.
– Teściowa? Przecież jest pani rozwiedziona.
– Owszem, ale ona nadal zajmuje się moim synem. Phyliss jest… – Urwała. – Skąd pan wie, że jestem po rozwodzie?
– Sądzi pani, że próbowałbym ją zatrudnić, nie starając się zebrać przedtem wszelkich niezbędnych informacji?
To brzmiało logicznie.
– W takim razie musi pan również wiedzieć, że prowadzimy z synem wyjątkowo ustabilizowane życie. Nie brałam w ogóle pod uwagę możliwości przeprowadzki całej rodziny po to tylko, aby zmienić miejsce pracy.
– Oklahoma nie posiada monopolu na ustabilizowany tryb życia. Seattle ma wiele do zaoferowania. Potrzeba nam współpracy. Czy chodzi pani o wyższą pensję?
– Nie. – Poczuła się nagle znużona jego natarczywością. – Nie chodzi mi o pieniądze – powiedziała dobitnie. – Nie chcę się przeprowadzać. Prawdę mówiąc, nie mam chęci pracować z panem, doktorze Smith. Czy to jasne?
– Najzupełniej jasne. Podnoszę ofertę o dziesięć tysięcy rocznie. Proszę się zastanowić. Jeszcze się odezwę.
Odłożył słuchawkę.
Zirytowana zacisnęła zęby. Niemożliwy. Ten facet jest niemożliwy!
– Wiesz, może to byłby nawet niezły pomysł, gdybyś przyjęła jego ofertę – odezwała się od progu Phyliss. – Przydałaby ci się jakaś niewielka odmiana.
– Nie narzekam na to, co mam. – Kate zrobiła wymowną minę. – A ty podniosłabyś natychmiast wielki krzyk, gdybym wywiozła stąd Joshuę.
– Nie zrobię tego, o ile zabierzesz mnie ze sobą. Kate spojrzała na nią zaskoczona.
– Zostawiłabyś Michaela? Phyliss uśmiechnęła się.
– Kocham mego syna, ale nie jestem ślepa; dostrzegam jego wady. Lubi szufladkować wszystkich ludzi, z którymi ma do czynienia, a potem wpada w szał, kiedy okazuje się, że ten czy ów nie mieści się w wytyczonych ramach. W tobie widział własną żonę, matkę swego dziecka i gospodynię domową. Rozwiodłaś się z nim, bo te etykietki nie obejmują ciebie całej, musiałaś więc wydostać się ze swojej szufladki. Jeśli o mnie chodzi, jestem w jego oczach starą, kochaną matką, wdową po jego ojcu i babcią Joshuy. Także dla mnie ta szufladka jest za ciasna.