– Chwileczkę! – Nie nadążała za nim, narzucał zbyt szybkie tempo. – W jaki sposób przeprowadził pan test, skoro nie dysponował pan elementem zapobiegającym odrzuceniu leku?
– Byłem pewien, że receptura zawiera wszystko, co potrzebne. Sprawdziła się zresztą znakomicie w testach przeprowadzonych na zwierzętach. Nie stwierdzono żadnych niepożądanych efektów ubocznych. – Wzruszył ramionami. – Niestety, szympansy to nie ludzie.
– Mój Boże! – szepnęła. – Wypróbował pan RU 2 na ludziach?
– Na jednej osobie – sprostował i wskazał palcem na siebie. – Dwa lata temu.
Nagle zrozumiała.
– Wtedy gdy był pan chory?
– I tak groziła mi śmierć w ciągu sześciu miesięcy. Zrozumiałem, że nie mam wiele do stracenia. – Skrzywił się. – Ale kuracja omal mnie nie zabiła. Wywołała u mnie szok.
– I co pana uratowało?
– RU 2. W samą porę. Przeżyłem, a lek spełnił swoje zadanie. – Noah upił łyk kawy. – Trzeba jednak przyznać, że działa zbyt gwałtownie. Z pewnością zabiłby spory odsetek pacjentów poddanych tej kuracji. RU 2 znalazłby się pod ostrzałem krytyki natychmiast po wprowadzeniu go do powszechnego użytku. Powinien więc być absolutnie bezpieczny.
– Ale moja receptura i procedura mogą być niekompatybilne z RU 2.
Uśmiechnął się.
– A więc musimy się o tym przekonać, nieprawdaż? To nie zajmie nam wiele czasu. Za trzy tygodnie pani ukończy swoje badania. Potem ja potrzebuję miesiąca na eksperymenty, aby zestroić pani osiągnięcia z RU 2.
– Miesiąca? To może potrwać lata.
– Nie mamy do dyspozycji aż tyle czasu. – Uśmiech zniknął mu z twarzy. – Może nawet nie mamy miesięcy. Ogden odkryje prawdopodobnie, że żyję, a wtedy rozpocznie się polowanie. Już teraz wypuścił swoje psy. Chciał panią zabić. I na pewno spróbuje po raz drugi.
– O ile rzeczywiście chciał zabić mnie. Potrafię zrozumieć, że RU 2 stawia pana w ryzykownej sytuacji, ale mój kontakt z panem to już sprawa nazbyt enigmatyczna. Nie mam żadnego dowodu na…
– Czekanie na dowody może się zakończyć tragicznie, nawet śmiercią.
Wymowa tych słów wstrząsnęła nią.
– A co mam robić? Powiadomić policję, zeznać, że śledzi mnie jakiś morderca wynajęty przez…
– Kiedy w grę wchodzą tak olbrzymie pieniądze, policja przestaje być godna zaufania – przerwał jej spokojnie.
– Na policję zawsze można liczyć.
– Czy słyszała pani o raporcie, według którego firma J. & S. Pharmaceuticals ma poważne kłopoty finansowe?
Skinęła głową.
– A to nieprawda. Mieliśmy dobre wyniki finansowe. Jednak tu i tam sypnięto wystarczająco dużo forsy, aby upowszechnić opinię, iż firma rachunkowa, prowadząca nasze księgi, wydała fałszywą opinię.
– Dlaczego ktoś miałby płacić za coś takiego?
Aby wywołać wrażenie, że rozpaczliwie potrzebuję pieniędzy z ubezpieczenia. Gdybym nie zginął w wybuchu, zostałbym oskarżony o defraudację i morderstwo, zanim jeszcze zdołałbym ruszyć do przodu z RU 2. Ogden zmobilizował do tej akcji całe swoje zaplecze. Jak pani sądzi, ile jest skłonny wydać, przystępując do ataku? – Pokręcił głową. – Proszę pamiętać: tylko nie policja. Stawka jest zbyt wysoka. Jesteśmy zdani wyłącznie na siebie.
– Przez siedem lat żyłam pod jednym dachem z policjantem. Wierzę w ten system. Wiem, że funkcjonuje należycie.
– A pani mąż nie wspominał nigdy o korupcji w szeregach policji?
– Oczywiście. Zawsze może się trafić kilku przekupnych gliniarzy. Ale to chyba jeszcze nie oznacza, że mam nie ufać im wszystkim. – Umilkła na moment. – Albo że mam ufać akurat panu.
– Ale jednak pani mi ufa.
Nie była pewna, czy powinna. Ten człowiek był kimś obcym, a poza tym opowiedział jej najbardziej niesamowitą historyjkę pod słońcem. A jednak nie mogła mu nie ufać.
– Jestem teraz zbyt zdezorientowana, żeby móc normalnie myśleć.
– A więc uczynię to za panią. – Ujął jej dłoń i zapewnił łagodnym tonem: – Wiem, co należy zrobić, Kate. Obmyśliłem sposób, w jaki można zapewnić bezpieczeństwo pani i jej synowi.
– Ten sposób to skorzystanie z wyników moich eksperymentów w celu udoskonalenia pańskiego RU 2? – zapytała sucho.
– Do diabła, tak! Oczekuje pani, że zaprzeczę?
– Nie wiem już, czego i od kogo mam oczekiwać. – Wyrwała dłoń z jego uścisku. – Ale nie zamierzam składać swojego losu ani losu mojego syna w ręce kogoś obcego.
– Proszę posłuchać, Kate, jedyny sposób zapewnienia sobie bezpieczeństwa to pomóc mi upowszechnić RU 2. Kiedy już tego dokonamy, zabicie nas przestanie mieć sens, a do tego momentu Ogden będzie atakować nas wszelkimi możliwymi… – Urwał, spojrzał na nią bacznie. – Nie nadąża pani za mną, czy tak? W porządku, niech pani już idzie. Ale proszę sobie wszystko przemyśleć. Jeśli zmieni pani zdanie, będzie pani mogła skontaktować się ze mną w motelu. Zostanę tam jeszcze parę dni.
Wstała, a on nagle zmarszczył brwi.
– Nie podoba mi się, że wraca pani sama. Może pojadę za panią?
– Mówiłam przecież, że nikt mnie nie śledził.
– Chwileczkę.
Zatrzymała się i spojrzała na niego przez ramię.
– Jak wyglądał ten człowiek, który czekał pod pani domem?
– Dlaczego pan pyta?
– Lepiej znać swoich wrogów. Zresztą mam paru przyjaciół, z którymi mogę się skontaktować. Może uda mi się dowiedzieć, co to za jeden.
– Miał długie czarne włosy zaplecione na karku w warkocz, wystające kości policzkowe, szare oczy. Wyglądał na Indianina… a może nawet nim był. Może nie. To ta moda na styl południowego zachodu. – Usiłowała zebrać myśli. – Nosił coś w rodzaju naszyjnika z paciorków. Nie wiem, ile miał wzrostu. Cały czas siedział w aucie. Ale nie wyglądał na olbrzyma.
– W porządku, chyba zapamiętam ten opis. – Zamyślił się. – Proszę nie iść na policję, Kate – dodał po chwili. – To mogłoby się okazać niebezpieczne dla nas obojga.
– Zrobię to, co uznam za najlepsze. – Zawahała się. – Ale nie chcę działać przeciw panu – zapewniła. – Jeśli to, co od pana usłyszałam, jest prawdą, dokonał pan dla nas wszystkich czegoś nadzwyczajnego.
– A więc mogę założyć, że nie zamierza mnie pani wydać?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Cokolwiek uczynię, postaram się nie wplątywać pana w moje sprawy.
– To się pani nie uda. – Spojrzał jej prosto w oczy, a w jego głosie zabrzmiał nieokreślony smutek, kiedy zapytał:
– Nadal pani nie pojmuje, prawda? Czy tego chcemy, czy nie, od tej pory tkwimy w tym oboje po uszy.
Nie rozegrał tego właściwie.
Długo odprowadzał ją wzrokiem, kiedy wychodziła z zajazdu i wsiadała do auta. Chciał ją dogonić, pochwycić za ramiona i nawet posprzeczać się z nią, przedstawiając swoje argumenty, zamiast siedzieć tu biernie na tyłku. Nie udało mu się przekonać jej o grożących niebezpieczeństwach. Zdołał jedynie zasiać w niej niepokój i lęk, a miał przecież nadzieję przeciągnąć ją na swoją stronę.
Nic z tego. Kate Denby pozostała nadal twarda jak stal i skłonna postępować jedynie wedle własnego uznania.
Chociaż nie, wcale nie była taka twarda. Zmieniała się, mówiąc o swoim synku. W takich momentach miękła. Może to by się dało wykorzystać, może to jest guzik, który należy nacisnąć.
Wykorzystać.
Znużonym gestem oparł się o poręcz krzesła. W czym tkwi problem? Przecież wiedział, że dojdzie do pewnych manipulacji, uwzględnił to w swoich planach.
No tak, ale ona okazała się czysta i ostra jak skalpel, przedzierając się poprzez kłamstwa do prawdy. Siedziała przed nim z rozdygotanymi rękami, ale patrzyła na niego odważnie i spokojnie. Była wystraszona, ale panowała nad sobą. Zaatakowała, kiedy poczuła się zagrożona.