Выбрать главу

Spojrzał na zegarek. Trzecia trzydzieści pięć. Może znaleźć się wkrótce w samolocie. Umywa ręce od Ishmaru. Powodzenia, Noah.

Powodzenia, Kate Denby.

Promienie wieczornego słońca przenikały gałęzie, migocząc na ścieżce. Ishmaru biegł szybko przez las. Zawsze wybierał motele położone w takim terenie. Ruch był niezbędny, tylko w ten sposób mógł przygotować się należycie do zabijania.

Przyśpieszył tempo. Serce przepełniała mu szalona radość.

Jest rączy jak jeleń.

Jest niepokonany.

Jest wojownikiem.

Ale wojownik nie powinien słuchać takiego durnia jak Ogden. Zabijanie powinno być konsekwencją odwagi, a nie zimnej kalkulacji. Ostatniej nocy przeleżał długo, nie zmrużywszy oczu; rozmyślał o dzisiejszym zadaniu i czuł, jak narasta w nim dezaprobata wobec sposobu, w jaki miałby pozbawić swoją ofiarę życia.

Stanął na szczycie wzgórza i dysząc ciężko, sięgnął wzrokiem w dal. Przed nim rozciągało się w dole osiedle małych schludnych domków, podobne do tego, w którym mieszkała Kate Denby. Osłaniając oczy dłonią, mógł dostrzec na horyzoncie również tamto osiedle. Ucieszył go fakt, iż jej dom znajduje się tak blisko innych. To podniecające wyzwanie, przemknąć tam jak cień, aby zadać cios.

Ale Ogden nie zgadza się na takie jawne zadanie ciosu. Chce, żeby on skrył się pod maską kłamstwa i podstępu.

Ishmaru czuł się tym wszystkim poruszony i wiedział, że nie bez powodu. Od pierwszej chwili, kiedy zetknął się z Kate Denby, instynkt podpowiadał mu, iż to niezwykła kobieta. Czyżby miał znowu do czynienia z Emily, wysłaną tu, aby go prowokować? Postanowił oddać się medytacjom i czekać na znak.

Opadł na kolana, umoczył palec w błocie, następnie pomalował nim w szare smugi policzki i czoło. Potem wyrzucił ręce w górę.

– Prowadź mnie – wyszeptał. – Spraw, aby wszystko stało się jasne.

Jego przodkowie zwykli modlić się do Wielkiego Ducha, on jednak był już mądrzejszy. Wiedział, że Wielki Duch tkwi w nim samym. Był zarówno Dawcą Chwały, jak i Pogromcą.

Trwał tak na klęczkach, z rozrzuconymi na boki rękami. Upłynęła jedna godzina, druga i trzecia.

Promienie słońca zgasły. Cienie wydłużały się z każdą chwilą.

Niedługo będzie musiał dać za wygraną. Jeśli nie doczeka się znaku, nie pozostanie mu nic innego, jak tylko poddać się woli Ogdena.

W zaroślach na prawo od niego rozległ się nagle dziwny chichot.

Poczuł, iż rozsadza go radość.

Nie wykonał żadnego ruchu. Nadal wpatrywał się przed siebie, ale kątem oka zerknął na krzewy.

Mała dziewczynka obserwowała go z zainteresowaniem. Nie mogła mieć więcej niż siedem, osiem lat, miała na sobie kraciastą sukienkę i plecak. Uczucie szczęścia spotęgowało się, gdy dostrzegł jej jasne włosy. Nie był to płowy blond, jak u Kate Denby, lecz blady, jak u Emily Santos. Zbieg okoliczności? Niemożliwe. Na pewno przyciągnęła ją tu jego moc.

Dziewczynka przekaże mu znak. Jeśli uda mu się odnieść zwycięstwo nad nią, będzie to oznaczało, że może zignorować Ogdena i podążyć właściwą drogą.

Podniósł się z wolna i już otwarcie spojrzał na dziewczynkę.

Nie przestała chichotać.

– Masz brudną twarz. Coś ty?… – Umilkła, jej oczy zogromniały. Cofnęła się o krok.

Poczuła moją moc, pomyślał zachwycony.

– Ja nie chciałam… – wyjąkała. – Nie…

Obróciła się na pięcie i pobiegła co sił przed siebie.

Pobiegł za nią.

Jej ucieczka nie miała sensu. Był rączy jak jeleń. Był niepokonany. Był wojownikiem.

– Zapakowałaś mój laptop i gry wideo? – zapytał Joshua.

– Znalazły się w bagażniku tuż po kiju baseballowym i rękawicy łapacza – odparła Phyliss. – I nawet nie proś, żebyśmy próbowali tam zmieścić choćby jedną twoją zabawkę więcej. Nie wiem, czy znajdziemy w bagażniku miejsce na walizki.

– I tak mamy w nich tylko ubrania – mruknął Joshua. – Po co komuś ubrania do spania? Mogliśmy wyjąć moją pidżamę i…

– Nie – zaprotestowała stanowczo Kate i zatrzasnęła bagażnik. – Wracaj teraz do domu i wykąp się. Sprawdzę tylko opony i olej, a potem przyjdę do ciebie. I lepiej, żebyś już leżał w łóżku.

– W porządku. – Joshua wykrzywił się do niej i pobiegł do domu.

– Rozzuchwala się – zauważyła Phyliss. – Myślę, że ta podróż dobrze mu zrobi.

– Też mam taką nadzieję. Możesz potrzymać latarkę? Zrobiło się już tak ciemno, że niewiele widzę.

– Oczywiście. – Phyliss podeszła bliżej i skierowała snop światła na silnik, podczas gdy Kate wyjęła bagnecik wskaźnikowy, aby sprawdzić poziom oleju.

– Trochę za mało. Jutro przed wjazdem na autostradę zatrzymamy się na stacji benzynowej.

– Szybko zdecydowałaś się na ten wyjazd – mruknęła Phyliss. – To do ciebie niepodobne.

Kate uśmiechnęła się.

– Jestem według ciebie powolna i nudna, czy tak?

– Tego nie powiedziałam.

– Mogę chyba zrobić coś czasem pod wpływem impulsu?

– Owszem. – Phyliss umilkła na moment. – Ale nietypowe dla ciebie jest także to, że uciekasz przerażona przed jakimś młodym bandziorem, który zainteresował się naszym domem.

– Pomyślałam sobie, że nam wszystkim przyda się chwila wytchnienia.

Phyliss przeszywała ją wzrokiem.

– Czy coś się stało, Kate?

Powinna była przewidzieć, że Phyliss okaże się wystarczająco bystra, aby dostrzec jej napięcie.

– Oczywiście, że coś się stało. Mamy w domu żałobę. – Uklękła i zaczęła mierzyć ciśnienie w lewej przedniej oponie. – Idź może do domu i nie pozwól Joshowi, aby ukrył swoją rakietkę tenisową w poduszce, dobrze? Bardzo mu zależało na zabraniu w podróż własnej poduszki.

– Mnie też wydało się to podejrzane. – Phyliss zaśmiała się cicho. – Co za spryciarz! – Weszła do domu.

Joshua jest zawsze dobry jako pretekst do zmiany tematu rozmowy, pomyślała Kate. A może Phyliss po prostu świadomie zaakceptowała tę zmianę, bo szanuje sferę prywatności, zarówno własną, jak i…

– Co pani tu robi?

Serce skoczyło jej do gardła, natychmiast jednak wzięła się w garść, kiedy podniosła wzrok: mężczyzna, który wystraszył ją tym nagłym pytaniem, miał na sobie niebieski mundur policjanta. Nie zauważyła nawet, w którym momencie radiowóz podjechał pod jej dom.

– Nie chciałem pani wystraszyć – uśmiechnął się mężczyzna. – Jestem Caleb Brunwick. Pani doktor Denby?

Poczuła się niezręcznie. Trudno byłoby wyobrazić sobie kogoś, kto wyglądałby mniej groźnie. Caleb Brunwick był korpulentnym mężczyzną o ciemnych, przyprószonych siwizną włosach i twarzy pooranej zmarszczkami. Kiwnęła głową.

– To nie pan pełnił tu dyżur ostatniej nocy?

Nie. Dopiero wróciłem z urlopu. Byłem z wnukami w Grand Tetons w stanie Wyommg. Piękna kraina. Myślałem nawet, aby osiąść tam na starość. – Przykucnął obok i wziął od niej ciśnieniomierz. – Zajmę się tym.

– Dziękuję. – Wstała i wytarła dłonie o dżinsy. – To bardzo miłe z pańskiej strony. Mogę zobaczyć pana identyfikator?

– Jasne. – Podał jej odznakę. – Proszę bardzo. To bardzo mądre, że jest pani tak ostrożna.

– Zaraz ją zwrócę, ale przedtem zadzwonię na posterunek.

– Nie ma sprawy. – Przeszedł do drugiej opony. – Przykro mi, że przyjechałem tak późno. W osiedlu Eagle Rock, jakieś dziesięć mil stąd, zaginęła mała dziewczynka. Ponieważ miałem tamtędy przejeżdżać, poproszono mnie, abym zatrzymał się na parę minut i sporządził raport.

– Mała dziewczynka? Przytaknął ruchem głowy.

– Nie zdążyła na autobus szkolny.