Выбрать главу

Mój Boże, cóż to za okropny świat, skoro dziecku może grozić niebezpieczeństwo tylko dlatego, że spóźniło się na autobus! Na domiar złego wydarzyło się to tak blisko ich domu! Joshua codziennie wraca ze szkoły autobusem.

– Dlaczego nie odwiózł jej nikt z nauczycieli?

– Nie poprosiła. Osiedle, w którym mieszka, znajduje się niedaleko szkoły, tuż za wzgórzem. – Spojrzał na nią. – Wiem, co pani czuje, ale policja przeszukuje już cały teren. Może po prostu poszła do koleżanki. Wie pani, jakie są dzieci.

Tak, wiedziała, jakie są dzieci. Beztroskie. Ufne. Impulsywne. Bezbronne.

– Wyjeżdża pani? – zapytał policjant. Przytaknęła.

– Jutro rano.

– Dokąd się pani wybiera?

– Jeszcze nie wiem.

– Moim zdaniem, warto by spróbować do Wyoming. – Nachylił się nad oponą. – Wspaniała kraina…

– Może tak właśnie zrobię. – Uśmiechnęła się i uniosła dłoń z jego odznaką. – Oddam ją panu za chwilę.

Zanim porozumiała się z komisariatem i zwróciła odznakę policjantowi, upłynęło co najmniej dziesięć minut.

Kiedy weszła do pokoju Joshuy, chłopiec był już w pidżamie i miał bardzo nieszczęśliwą minę.

– Chcę zabrać jeszcze rakietę do tenisa.

– Zabierasz ze sobą tyle sprzętu, że mógłbyś otworzyć tam na miejscu sklep sportowy.

– Nigdy nie rozstawałem się z rakietą tenisową.

– W takim razie zawrzyjmy układ: zostawisz w domu rękawicę do baseballu, a weźmiesz za to rakietę tenisową.

Otworzył szeroko oczy, patrząc na Kate ze zgrozą.

– Mamo!

Wiedziała doskonale, że Joshua nie przystanie na taką zamianę, nie zostawi swojej ukochanej rękawicy.

– Nie? W takim razie musisz zrezygnować z rakiety.

Wpatrywał się w nią przez długą chwilę, wreszcie kiwnął głową.

– Dobrze, teraz kolej na moją propozycję. Zostawię rakietę w domu, ale jeśli tam okaże się, że jest mi jednak potrzebna, pójdziemy do sklepu i kupisz…

Cisnęła w niego poduszką.

– Ty wstrętny brzdącu!

Uśmiechnął się.

– Trudno, musiałem spróbować. – Wskoczył do łóżka. – Babcia mówiła, że musimy wstać o piątej.

– Babcia ma rację… jak zwykle. – Nakryła go kołdrą i prostując się, musnęła ustami jego czoło. – Joshua, co byś zrobił, gdybyś pewnego dnia spóźnił się na autobus do domu?

– Zatelefonowałbym ze szkoły do babci.

– Wiesz chyba, że nie byłybyśmy na ciebie wściekłe. Na pewno byś do nas zadzwonił?

Zmarszczył brwi.

– Jasne, przecież już powiedziałem, że tak. A dlaczego pytasz, czy coś się stało?

– Nie, nic takiego. – Modliła się w duchu, w imieniu rodziców tamtej dziewczynki, aby to była prawda. – Dobranoc, Joshua.

– Mamo? Odwróciła się do niego.

– Zostaniesz tu jeszcze trochę?

– Nie chcesz chyba… – Urwała na widok wyrazu jego twarzy. – Coś nie tak?

– Nie wiem… Czuję się… Mogłabyś zostać przy mnie na trochę?

– Czemu nie? – Usiadła na brzegu łóżka. – Miałeś dużo wrażeń. Nic dziwnego, że jesteś trochę podenerwowany.

– Wcale nie jestem podenerwowany.

– W porządku, przepraszam. – Wzięła go za rękę. – A przeszkadza ci, jeśli powiem, że ja jestem podenerwowana?

– Nie, jeśli naprawdę jesteś.

– Naprawdę jestem podenerwowana.

– Wiesz, nie chodzi o to, że się boję. Po prostu czuję się trochę… tak jakoś dziwnie.

– Chcesz teraz porozmawiać o pogrzebie?

Na jego czole pojawiła się natychmiast głęboka zmarszczka.

– Przecież powiedziałem ci, że już o tym nie myślę.

Nie nalegała. Najwidoczniej jeszcze za wcześnie na taką próbę zbliżenia. I dobrze. Może nawet ona sama nie potrafi jeszcze doprowadzić do takiej sytuacji. Jedyne, czego mu trzeba, to ujrzeć ją w stanie załamania.

– Tylko zapytałam.

– Po prostu posiedź przy mnie trochę, dobrze?

– Oczywiście. Tak długo, jak zechcesz.

Wcale nie wygląda jak wojownik, kiedy tak siedzi na łóżku syna, pomyślał Ishmaru. Był rozczarowany. Kate wyglądała na istotę łagodną, po prostu kobiecą, pozbawioną ducha i charakteru.

Zaglądał do sypialni chłopca przez wąską szczelinę w żaluzjach na oknie.

Spójrz na mnie. Daj mi wejrzeć w swą duszę.

Ale ona nie patrzyła w ogóle w jego stronę. Czyżby nie wiedziała nic o jego obecności? A może drwi sobie z niebezpieczeństwa, jakie on stanowi dla niej?

Tak, to chyba to. Bo przecież jego moc jest dziś szczególnie wielka. Muszą odczuwać ją nawet gwiazdy. Udany zamach jak zwykle spotęgował jego siłę i sprawił mu szaloną radość. Tamta mała dziewczynka doświadczyła jego mocy, zanim jeszcze zacisnął dłonie na jej szyi. A ta kobieta najwidoczniej drwi sobie z niego, udając, że nie czuje jego wzroku.

Mocniej ścisnął w ręku przecinak do szkła. Mógł w każdej chwili rozciąć szybę i udowodnić tej Kate Denby, że jego nie wolno ignorować.

Ale nie, pewnie o to jej właśnie chodzi. On natomiast, chociaż szybki, znalazłby się w niekorzystnej sytuacji. Ma do czynienia z wytrawnym wojownikiem. Ona próbuje go znęcić i przywieść w ten sposób do zguby; taktyka godna właśnie wytrawnego wojownika.

Proszę bardzo, on też nie jest w ciemię bity. Poczeka na dogodny moment i zada miażdżący cios – na oczach tych baranów, którymi się otoczyła.

I zanim jeszcze umrze, będzie musiała przyznać, że jego moc jest niezrównana.

Joshua leżał niemal godzinę, nie mogąc zasnąć. Nawet potem, kiedy wreszcie powieki mu opadły, spał lekko, jak zając.

Dobrze się składa, że wyjeżdżamy na jakiś czas, pomyślała Kate. Joshua nie był dzieckiem przewrażliwionym i może właśnie dlatego każdy przejaw przygnębienia chłopca wytrącał resztę domowników z równowagi.

Drzwi do pokoju Phyliss były zamknięte. Może i ja powinnam już iść do łóżka, uświadomiła sobie Kate. Chociaż z drugiej strony… Wiedziała, że i tak nie będzie w stanie zasnąć. Przedtem, w rozmowie z synem, powiedziała prawdę: rzeczywiście odczuwała zdenerwowanie, niepokój… i jakby żal. Tu był jej dom, miał stanowić jej przystań. Wolała nie myśleć o nim jak o twierdzy.

A jednak, czy tego chciała, czy nie, w tej chwil była to jej twierdza. Należało więc upewnić się, czy żołnierze są na swoich posterunkach. Sprawdziła zamek w drzwiach frontowych, następnie przeszła szybkim krokiem do salonu. Na radiowóz może popatrzeć z okna.

Phyliss, jak zwykle, zaciągnęła zasłony przed pójściem spać. Instynkt jaskiniowca, pomyślała Kate, chwytając za sznurek. Odseparować się od świata zewnętrznego i stworzyć sobie swój własny. Pod tym względem jesteśmy obie, ona i ja, podobne…

Stal tuż pod oknem, tak blisko, że oddzielała ją od niego tylko kilkumilimetrowej grubości szyba.

Boże! Wyraziste kości policzkowe, długie, czarne, proste włosy splecione w kucyk, naszyjnik z paciorków. To on… Todd Campbell… Ishmaru…

Uśmiechał się do niej.

Jego wargi poruszyły się, przez szybę usłyszała słowa:

– Nie chciałem, abyś mnie ujrzała, dopóki nie wejdę do środka, Kate. – Uniósł dłoń, pokazał jej przecinak do szkła. – Ale to nic. Jestem już niemal gotów i nawet podoba mi się, że załatwimy to w ten sposób.

Nie mogła wykonać najmniejszego ruchu. Wpatrywała się w niego jak urzeczona.

– Równie dobrze możesz mnie wpuścić do domu. I tak nie potrafisz mnie powstrzymać.

Szarpnęła za sznur, zaciągając zasłony, jakby mogła w ten sposób wykluczyć go ze swego świata.

Barykadę między nimi tworzyły jedynie szyba i materiał zasłony…

Usłyszała zgrzyt przecinaka tnącego szkło.