Odskoczyła w głąb pokoju, potknęła się o taboret, w ostatniej chwili utrzymała równowagę.
Boże, gdzie ten policjant? Powinien dojrzeć Ishmaru, mimo iż światło na ganku jest zgaszone.
A może tego policjanta wcale tam nie ma?
Czy Michael nie wspominał nigdy o korupcji w szeregach policji?
Zasłona poruszyła się.
Przeciął szybę.
– Phyliss! – Przebiegła przez hol. – Obudź się! – Gwałtownie otworzyła drzwi do pokoju Joshuy, jednym susem znalazła się przy nim, wyciągnęła go z łóżka.
– Mamo?
– Cśś, ani słowa! Rób, co ci powiem, dobrze?
– Co się stało? – W progu stanęła Phyliss. – Co z Joshuą? Źle się czuje?
– Musicie natychmiast opuścić ten dom. – Popchnęła ku niej chłopca. – Ktoś stoi za oknem. – Miała nadzieję, że on istotnie jest jeszcze za oknem. Jezu, oby nie znajdował się już w salonie. – Wyjdźcie tylnymi drzwiami i biegnijcie do Brocklemanów.
Phyliss ujęła wnuka za rękę.
– A ty?
Z salonu dobiegł ich jakiś dźwięk.
– Idźcie już. Zaraz was dogonię.
Odprowadzała ich wzrokiem, kiedy wybiegli tylnymi drzwiami.
– Czekasz na mnie, Kate?
Jego głos zabrzmiał blisko, zbyt blisko. Phyliss i Joshua z pewnością nie dotarli jeszcze do ogrodzenia. Nie zdążą uciec. Trzeba go zatrzymać.
Spojrzała w tamtą stronę; jego ciemna sylwetka niczym cień majaczyła w progu.
Gdzie rewolwer?
No tak, zostawiła go w torebce, na stole w salonie. Ale żeby wziąć torebkę, musiałaby przejść koło niego. Zaczęła wycofywać się do kuchni. Phyliss zostawiała zazwyczaj na wierzchu patelnię, aby móc z rana przyrządzić śniadanie…
– Mówiłem, że wejdę do środka. Dziś nikt nie potrafi mnie powstrzymać. Otrzymałem znak.
Nie dostrzegła w jego dłoniach żadnej broni, ale może z winy ciemności, zakłócanej jedynie przez wątłą poświatę księżyca, która sączyła się przez okno.
– Powinnaś dać za wygraną, Kate.
Jej dłoń zacisnęła się już na rączce patelni.
– Niech mnie pan zostawi w spokoju! – Skoczyła do przodu i z całych sił zadała mu cios w głowę.
Poruszał się zwinnie jak kot, ale uderzenie dosięgło celu.
Mężczyzna osuwał się na podłogę…
Puściła się pędem w stronę salonu. Żeby tylko zdążyć wyciągnąć broń!
Za sobą słyszała tupot jego nóg.
W biegu złapała torebkę, dopadła drzwi, przez moment szamotała się z zasuwą.
Teraz do radiowozu, tam siedzi ten policjant.
Biegnąc ścieżką, otworzyła torebkę, a potem odrzuciła ją w trawę. W dłoni ściskała kolbę rewolweru.
– Jego tam nie ma, Kate – usłyszała za sobą głos Ishmaru. – Jesteśmy tylko my dwoje.
Rzeczywiście: za kierownicą radiowozu nie dostrzegła nikogo.
Obróciła się na pięcie i poderwała broń do góry.
Za późno.
Rzucił się na nią i przygniatając ją do ziemi, wyrwał rewolwer z jej dłoni, po czym odrzucił go daleko. Jak on to robi, że porusza się tak prędko?
Leżała, walcząc zaciekle, ale zaczynało jej już brakować tchu. Jego kciuki wpijały się w jej gardło.
– Mamo! – Przeraźliwy krzyk Joshuy przeszył mrok wieczoru.
Co on tu robi? Przecież miał uciec do…
– Odejdź, Josh… – Dłonie Ishmaru zacisnęły się jeszcze mocniej, przerywając jej w pół słowa. Czuła, jak uchodzi z niej życie. Musi coś zrobić. Broń. Leży tu gdzieś obok, w trawie…
Wyciągnęła rękę, szukając po omacku. I oto natknęła się na rewolwer. Metalowa rękojeść była chłodna w dotyku i wilgotna od trawy. Nie, nie zdoła jej użyć. Cały świat ciemniał jej przed oczyma.
Próbowała kopnąć go kolanem w pachwinę.
– Przestań walczyć – szepnął. – Zadałem sobie wiele trudu, abyś mogła umrzeć śmiercią wojownika.
Zwariowany sukinsyn. Naprawdę myśli, że ona da za wygraną?
Uniosła broń i nacisnęła spust.
Niemal poczuła, jak gwałtownie drgnęło jego ciało, kiedy przeszył je pocisk.
Ucisk dłoni na szyi zelżał. Podparła się na łokciach, wysunęła spod niego, uklękła tuż obok.
Ishmaru leżał na wznak. Naprawdę go zabiłam? – pomyślała oszołomiona.
– Zrobił ci krzywdę! – Joshua nachylił się nad nią, po policzkach ciekły mu łzy. – Byłem za daleko, nie mogłem go powstrzymać. Nie mogłem…
– Ćśś… – Objęła go, przytuliła czule. – Wiem. – Zakasłała. – Gdzie babcia?
– U Brocklemanów, rozmawia przez telefon. Wybiegłem z ich domu i…
– Nie powinieneś był tego robić.
– A ty powinnaś była pobiec z nami! – zawołał chłopiec. – Wtedy on nie zrobiłby ci krzywdy.
Nie była teraz w stanie dyskutować, zamiast słów z jej gardła wydobywało się coś jakby skrzek. Odchrząknęła.
– Nie jest tak źle, jak…
– Jest źle – przerwał jej niski głos. Odwróciła się i ujrzała szczupłego, ciemnowłosego mężczyznę.
Odruchowo uniosła ponownie broń, wycelowała w niego.
– Spokojnie. – Podniósł ręce do góry. – Przysłał mnie Noah Smith.
– Skąd mam wiedzieć, że to prawda? – Czy mogę teraz wierzyć komukolwiek?, przyszło jej nagle do głowy.
– Nie może pani wiedzieć. Niech pani nadal celuje we mnie, a niebawem poczuje się lepiej. Jestem Seth Drakin.
Seth. Noah wspomniał coś o nim.
– Co pan tu robi?
– Już powiedziałem: Noah uznał, że potrzebuje pani pomocy. Przyjechałem jako ochroniarz. – Po krótkiej chwili dodał: – Ale wygląda na to, że trochę się spóźniłem. – Nogą odwrócił ciało Ishmaru na bok. – Czy to on był tu wczorajszej nocy?
Kiwnęła głową.
– To Ishmaru, nie ulega wątpliwości.
– Nie żyje?
Seth nachylił się, obejrzał ranę.
– Nie. Brzydka rana w prawym boku. Nie wygląda na to, aby pocisk uszkodził jakąś arterię. Rana jest chyba piekielnie bolesna, ale niezbyt poważna. Szkoda. Chce pani, żebym go wykończył?
– Co? – Spojrzała na niego zaszokowana.
– Nic, tak sobie tylko pomyślałem. – Odwrócił się do Joshuy. – Biegnij po babcię, chłopcze.
Joshua przeniósł wzrok na Kate. Skinęła głową.
– Powiedz jej, żeby zadzwoniła po karetkę.
Joshua puścił się pędem na przełaj przez trawnik.
– Karetkę dla kogoś, kto chciał panią zabić? – zdziwił się Seth.
– Nie, dla mnie. Nie chcę brać na siebie odpowiedzialności za zabicie człowieka, jeśli mogę temu zaradzić.
– Bardzo szlachetnie – odparł. – Obawiam się, że ja nie byłbym na tyle wspaniałomyślny. – Powiódł wzrokiem po długim szeregu domów. – Jak widzę, ma tu pani wielu sąsiadów skorych do przyjścia z pomocą. Ktoś z nich musiał usłyszeć huk wystrzału.
– Większość z nich wie, w jaki sposób zginął Michael, a od dwóch dni widują zaparkowany pod moim domem radiowóz policyjny. To naturalne, że się boją. – Wzdrygnęła się. – Ja też byłabym przerażona.
Przez chwilę obserwował ją bacznie, potem uśmiechnął się.
– Nie wierzę, że kryłaby się pani za zamkniętymi drzwiami, widząc, że któryś z pani sąsiadów znalazł się w niebezpieczeństwie. Zaraz wrócę. – Wszedł do domu i po chwili zjawił się ze sznurem od zasłon. Uklęknął przy Ishmaru i szybko, sprawnie związał mu ręce na plecach.
– Co pan robi? On i tak jest teraz bezbronny.
– Skoro nie pozwoliła mi go pani zabić, muszę przynajmniej coś zrobić, aby nie był już niebezpieczny. Ishmaru cieszy się opinią człowieka sprawiającego swym przeciwnikom nie lada niespodzianki. – Podał jej rękę, pomógł wstać. – Chodźmy już, musimy stąd zniknąć, zanim zjawią się policja i pogotowie.
– Mam uciekać?
– Przed chwilą postrzeliła pani człowieka.