Kendow pokręcił głową.
– Ishmaru zostawił go daleko w tyle. Ale Jimenez wie pewnie o nim dużo więcej niż ktokolwiek inny.
– Gdzie znajdę tego Jimeneza?
Nadal we wschodniej części Los Angeles – uśmiechnął się znacząco Kendow. – To największy punkt werbunkowy dla strzelców. A on wziął pod swoje skrzydła dwóch Hiszpanów.
– Zaprowadź mnie do niego.
– Jeszcze go nie zlokalizowałem. Jest stale w ruchu. – Pośpiesznie dodał: – Ale dziś spotkam się z kimś. Obiecuję ci, że jutro zobaczysz się z Jimenezem. Nie gwarantuję jednak, że będzie chciał gadać. Jest wystarczająco sprytny, aby bać się Ishmaru. Wszyscy się go boją.
– Och, sądzę, że jednak zacznie gadać – mruknął Seth. – Zawsze dziwiło mnie, do jakiego stopnia ludzie potrafią być uczynni, jeśli tylko da się im ku temu okazję.
Pot na czole Jimeneza perlił się obficie.
– Nie mogę panu pomóc, senior. Powiedziałem już, że nie wiem, gdzie on jest.
Seth przeszywał wzrokiem tego małego, pulchnego człowieczka. Rzeczywiście Kendow określił go trafnie: kompletny dupek. Trzeba będzie przycisnąć go trochę mocniej. Sukinsyn wie na pewno, że jego życie wisi na włosku. Seth dał mu to wyraźnie do zrozumienia w ciągu tych dziesięciu minut spędzonych w barze.
– A ja myślę jednak, że wiesz. Musisz się kontaktować z Ishmaru w sprawie jego zleceń.
Jimenez obdarzył go mdłym uśmiechem i drżącymi rękami przytknął do cygara złotą zapalniczkę z ozdobnymi inicjałami.
– To już przeszłość.
– Nie widziałeś go ostatnio?
Jimenez energicznie zaprzeczył ruchem głowy.
Seth wierzył mu. W tym człowieku nie było nawet krzty odwagi.
– A może coś słyszałeś? Jimenez oblizał sobie usta.
– Ktoś widział go wczoraj po południu.
– Tutaj?
Znów gest zaprzeczenia.
– On nigdy nie chodzi do baru. Mówi, że alkohol niszczy duszę.
– Kto go widział?
– Maria Carnales. Prowadzi sklep kilka domów dalej. On kupuje u niej zawsze kadzidła.
– Kadzidła?
Jimenez wzruszył ramionami.
– Nie pytałem go nigdy, do czego mu to. Nigdy go o nic nie pytam. Dlaczego nie pójdzie pan do niej wypytywać o Ishmaru?
– Nie muszę iść do niej. Dlatego, że ty to wiesz. – Nachylił się do przodu. Naciskaj go mocniej. Nie daj mu odetchnąć. – I powiesz mi.
– On mnie zabije. Seth uśmiechnął się.
– Mówię panu, że on mnie zabije, jeśli powiem, gdzie jest.
Seth wyciągnął rękę i łagodnym gestem, niemal pieszczotliwie, musnął szyję Jimeneza.
– A co ja zrobię, twoim zdaniem, jeśli nie powiesz?
Jimenez zatrzasnął drzwiczki w samochodzie i wskazał ręką na ciemną ścianę lasu przed nimi.
– Mniej więcej o milę stąd jest jaskinia. Nazywa ją magiczną jaskinią. Wejście maskuje gałęziami. – Uniósł głowę nieco wyżej. – Dalej nie idę.
– Owszem, idziesz. – Seth ruszył ścieżką do przodu. – Możesz mi być potrzebny.
Jimenez kroczył za nim z wyraźną niechęcią.
– Do czego?
– Jak to: do czego? Żebyś wytropił zwierza.
Usłyszał, jak tamten mamrocze coś za nim; ni to przekleństwa, ni to modły.
Zastanawiał się przez moment, czy nie powinien był zostawić go w samochodzie. Ale czy można mu zaufać? A gdyby uciekł? Jimenez bał się Ishmaru jak ognia, a Seth musiał się liczyć z możliwością zdrady z jego strony.
Zapadał już zmrok, po obu stronach ścieżki gęstniały cienie.
Przystanął, nasłuchując.
Nic.
– Co się stało? – wyszeptał Jimenez.
– Nic, tylko sprawdzam. Szybkim krokiem ruszył dalej. Jimenez szedł za nim, dysząc ciężko. Seth znowu przystanął.
– Do diabła, co pan usłyszał?
– Nic. – Teraz to poczuł. Kadzidła. Jakby zwęglona dębina. – Ta jaskinia znajduje się na wprost, przed nami?
– Nie pamiętam. Minęło już tyle lat.
Seth wyjął rewolweru.
– Zostań tu. Nie ruszaj się z miejsca.
– Wolę wrócić do auta.
Ani kroku. – Dał nura w gąszcz lasu i ruszył dalej równolegle do ścieżki „Zarośla tworzyły gęstą ścianę. Nigdy by nie przypuszczał, że może się tu znajdować jaskinia.
Zapach kadzidła narastał, tłumił wszelką inną woń.
Przed jaskinią widniała kupka popiołu po wygasłym ognisku, okolona kamieniami.
Ciemne wejście do jaskini ziało pustką.
Ishmaru zdążył odejść. Ale był tu przedtem. Ślady mówiły same za siebie. Doświadczenie podpowiedziało Sethowi, że tamten przebywał tu nie później niż rano. Rozpalił ognisko, zrobił użytek z kadzidła…
I co jeszcze?
– Jimenez? – Cisza. – Jimenez?
Jimenez przedzierał się już przez zarośla, wpatrywał się czujnie w wejście do jaskini. Odetchnął z ulgą.
– Nie ma go tu. Możemy już wracać?
– Podaj mi zapalniczkę.
Jimenez wręczył mu swoją złotą zapalniczkę.
– Nic tu po nas. On odszedł i przyjdzie znowu, dopiero gdy będzie taka potrzeba.
Potrzeba?
– Chodź ze mną.
– Nie chcę tam wchodzić.
Mówię ci, chodź. – Wszedł pierwszy, słysząc za sobą kroki Jimeneza.
Zapach kadzidła był tu bardziej intensywny.
Błysnął płomyk zapalniczki.
Jimenez jęknął.
Skalpy. Siedem lub osiem skalpów wieńczyło żerdzie wetknięte w ziemię i tworzące krąg.
Skalpy. Oczywiście. Indianie uznawali skalpy za oznakę honoru, a Ishmaru uczynił ze swego indiańskiego pochodzenia własną religię.
Seth odwrócił się, spojrzał na Jimeneza.
– Wiedziałeś o tym.
Nie, ja… – Przełknął nerwowo ślinę. – To ma coś wspólnego z koszmarami i mocą. Nie wiem dokładnie. Nazywał je strażnikami. Siedział pośrodku tego kręgu godzinami i palił kadzidła. Początkowo chciał zdobywać skalp za każdym razem, gdy dostawał zlecenie, ale przekonałem go, by tego nie robił, chyba że to nie stwarzałoby niebezpieczeństwa ani przeszkody w jego pracy.
– Bardzo rozsądnie – mruknął Seth z ironią.
– Możemy już iść?
– Jeszcze nie. – Jego wzrok padł na nieduże tekturowe pudełko w kącie. Uklęknął obok.
Zegarki. Biżuteria. Scyzoryk. Kolejne trofea?
Książka, sfatygowana już od częstego kartkowania, mocno naznaczona zębem czasu. „Wojownicy”. Zapewne święta księga dla Ishmaru.
Wstając, potrącił jedną z żerdzi. Wyciągnął rękę, aby ją podtrzymać.
Długie jedwabiste blond włosy.
Ten skalp różnił się od innych. Był świeży.
Włosy dziecka.
Seth nie odrywał od nich wzroku, usiłując okiełznać gwałtowną falę szału.
Widocznie Ishmaru znalazł w Dandridge nowe źródło mocy.
– Nie ma sensu tkwić w tej jaskini i czekać na niego – powiedział Jimenez. – Nie zostawał tu nigdy dłużej niż dwadzieścia cztery godziny. Mówił, że nie potrzebuje więcej na… – Urwał, widząc minę Setha. – Nie miałem z tym nic wspólnego. Mówiłem już przecież, że starałem się go powstrzymać…
– Zamknij się. – Seth odwrócił się, nogą pchnął ku niemu pudło. – Zbierz skalpy i włóż tu razem ze wszystkim, co zgromadził Ishmaru.
– Mam ich dotknąć? Nie będzie zachwycony. Uzna to za profanację.
– Albo je pozbierasz, albo sam wzbogacisz kolekcję – rzucił ostro Seth. – Wybieraj, mnie jest wszystko jedno.
Jimenez czym prędzej wziął się do roboty.
Pięć minut później trzymał w ręku wypchane po brzegi pudło.
– I co teraz?
– Teraz idziemy. – Obszedł wnętrze jaskini, przytykając zapalniczkę tu i ówdzie do gałęzi i trawy. Płomienie wspinały się coraz wyżej.
– Dlaczego? – jęczał żałośnie Jimenez.
Żeby ta jaskinia przestała istnieć. – Wiedział, że i tak nie zapomni nigdy tego, co tu widział. Ale przynajmniej Ishmaru nie będzie miał do czego wracać. Chciał sprawić ból temu sukinsynowi.