– Chcesz powiedzieć, że mam wreszcie zstąpić ze swojej góry? – W głosie Tony’ego zabrzmiał wyraźny sarkazm. – Myślałem już, że mam tu tkwić do końca tysiąclecia.
Nie miał wyboru, musiał odsłonić Tony’ego. Wszystko się komplikowało.
– Zadzwonię do ciebie jutro wieczorem na komórkę, wtedy podasz mi numer do hotelu.
– Co z Barlowem?
– Niech zostanie na razie w Seattle i obserwuje Ogdena – odparł Noah. – Uważaj na siebie, Tony.
– Zawsze uważam. – Tony odłożył słuchawkę.
I co teraz? – zastanawiał się Noah. Czy powiedzieć Kate o nakazie aresztowania? Może uda mi się ją przekonać, że powrót do Dandridge jest niebezpieczny, ale instynkt podpowie jej na pewno, że powinna zaufać Alanowi i oczyścić się z zarzutów. Wtedy należy się liczyć z konsekwencjami: w najlepszym razie byłaby to zwłoka z RU 2, w najgorszym – nawet śmierć Kate. Nie można dopuścić do żadnej z tych ewentualności.
Tak więc nie wolno mówić Kate o nakazie.
Boże, kopię sam pod sobą głęboki dół.
Seth wpatrywał się w ciemność, wdychając z prawdziwą przyjemnością czyste powietrze, przesycone wonią sosen.
Podobało mu się tu. Nie było może idealnie, ale przecież nic nie jest idealne. W każdym razie wolał na pewno ten zakątek Zachodniej Wirginii od piekła Kolumbii.
Z kuchni dobiegał go lekki szczęk porcelany i szum wody z kranu. Phyliss zmywała naczynia. Miła kobieta. Miły dzieciak. Miła okolica. Może zostać tu dłużej, nawet kiedy Noah uporządkuje już ten cały rozgardiasz? Noah zawsze potrafił piąć się cierpliwie do celu. W przeciwieństwie do niego, Setha, któremu nigdy nie starczało na nic cierpliwości. Kiedy coś nie działo się tak szybko, jak on by tego chciał, sam przyśpieszał rozwój wydarzeń, nie bacząc na konsekwencje.
Po jakimś czasie ruszyłby dalej.
Zresztą kto chciałby tkwić stale w jednym miejscu? To zajęcie nie różni się od innych, jakimi się parał, tyle tylko, iż on przy okazji pomaga Noahowi. Po wykonaniu zadania ogarnie go jak zwykle zniecierpliwienie lub nuda albo też wydarzy się coś, co zmusi go do wyjazdu.
Usłyszał skrzypnięcie drzwi zewnętrznych i zerknął przez ramię. Joshua wyszedł z domu.
– Cześć. Ładny wieczór, co?
Chłopiec stanął obok niego.
– Jaka cisza! – Zacisnął dłonie na poręczy. – Nie myślałem, że będzie tu tak cicho.
– Wcale nie jest cicho. Wsłuchaj się w odgłosy nocy.
Dłonie chłopca otwierały się i zaciskały nerwowo na poręczy.
– Tak… ale jakoś tu smutno. Czuję się tak samotnie… – Umilkł, odwrócił się plecami do Setha. – Przejdę się chyba na drugą stronę, popatrzę na ich chatę. – Odszedł szybkim krokiem.
Zbyt szybkim.
Wyglądało na to, że stara się umknąć przed czymś. Podobnie jak my wszyscy, pomyślał Seth. Witaj w klubie, mały. Ale ten chłopiec należał do niego, dopóki przebywał wraz z nim w tej leśniczówce, a ucieczki kończą się zazwyczaj nieszczęśliwie. Właśnie w takich chwilach jak ta odczuwa się szczególnie dotkliwie wszelkie bolesne przeżycia i szok związany z nagłą zmianą otoczenia.
Seth podążył szybkim krokiem za Joshuą.
Kiedy doszedł do węgła, stanął jak wryty.
Joshua siedział na brzeżku tarasu przygarbiony, z nisko opuszczonymi ramionami, a po jego policzkach spływały ciche łzy. Chciał dać ujście dręczącemu go smutkowi w miejscu, gdzie nikt tego nie zobaczy. Seth potrafił to zrozumieć. On też nie chciałby, aby ktoś widział jego łzy.
Czy powinien zostawić teraz chłopca samego i wrócić do domu?
Chyba tak. Ten dzieciak jest ambitny i z pewnością nie chce, aby ktokolwiek wiedział, że płakał. Może akceptować słowa pociechy ze strony matki albo kogoś takiego jak Noah, ale Seth tylko by wszystko spartaczył.
Chciał już odejść i nagle zawrócił. Do diabła z tym! Nie jest Noahem, ale co z tego? Chłopiec cierpi. A więc trzeba załatwić tę sprawę w jedyny znany sobie sposób.
– Jadę do was – poinformowała Kate dwa dni później, rozmawiając przez telefon z Phyliss. – Przekaż to Sethowi. Prosił mnie, abym go uprzedzała o swoich odwiedzinach.
– Nie ma go tu. Odbywa manewry razem z Joshuą.
– Co takiego?
– Słyszałaś. Powiedziałam mu, że nie będziesz tym zachwycona.
– Gdzie są teraz?
– Nad jeziorem. Dziesięć mil stąd na południe. On ma pager. Może skontaktować się z nim?
– Nie, zaraz będę u ciebie. – Odłożyła słuchawkę.
– Jakieś kłopoty? – zapytał Noah.
– Dlaczego tak myślisz? – Jej głos był pełen ironii. – Tylko dlatego, że twój przyjaciel zabrał dziewięciolatka na jakieś manewry? Daj mi kluczyki od dżipa.
– Pojadę z tobą.
– Wystarczy, że mam do czynienia z jednym z was. Daj mi kluczyki.
Wzruszył ramionami i zrobił, o co prosiła.
Dziesięć minut później dżip toczył się po piaszczystej wyboistej drodze, ciągnącej się wzdłuż jeziora. Ani śladu poszukiwanych. Zatrzymała auto i wyskoczyła.
– Joshua!
Żadnej odpowiedzi. Gdzie oni są, do diabła?
– Seth!
Nadal brak odpowiedzi.
Miejsce gniewu zajął lęk. Czym prędzej weszła w głąb lasu.
– Joshua!
– Czas odpowiedzieć. Twoja matka niepokoi się o ciebie, Joshua. A w takim wypadku nie możesz się przed nią ukrywać. – Seth wyłonił się z gęstwiny tuż obok.
– Cześć, mamo. – Joshua postępował krok w krok za nim. – Wiedziałem, że to ty, zanim jeszcze zaczęłaś wołać. – Zerknął na Setha. – Jejku, ale masz węch. Super. Miałeś rację. Ona śmierdzi.
– Słucham? – zapytała lodowatym tonem.
Seth uśmiechnął się.
– Bez urazy. Nie chodzi konkretnie o panią, ale o rasę ludzką w ogóle.
Chłopiec zachichotał.
– Ale my nie śmierdzimy, prawda? Nie kąpaliśmy się przed pójściem spać, a rano wytarzaliśmy się na ziemi.
– Trochę jednak śmierdzimy – odparł Seth. – Trzeba co najmniej dwóch dni spędzonych na polu, aby pozbyć się przykrego zapachu cywilizacji.
– O czym wy w ogóle mówicie? – zapytała Kate. – Czy to część waszych głupich manewrów?
Uśmiech zniknął z twarzy chłopca.
– Mamo, co ty wygadujesz?
– Ona nie rozumie – powiedział spiesznie Seth. – Wiesz co, przejdź się trochę tą ścieżką, a ja w tym czasie wyjaśnię twojej mamie, o co chodzi, zgoda?
– Mamo, nie robimy nic złego. Po prostu odbywamy manewry.
– Manewry to element wojny. Wiesz, co myślę o…
– Będę tu za dziesięć minut i masz mi wtedy określić wszystkie zapachy, jakie poczułeś. No, biegnij – polecił Seth.
Kate odprowadzała syna wzrokiem, czując bolesny ucisk w sercu. A więc została już… wykluczona.
– Przepraszam, że nie było nas w leśniczówce – odezwał się Seth. – Nie uprzedziła nas pani, że dzisiaj przyjedzie.
Sama nie wiedziałam o tym do ostatniej chwili – odparła. Odwróciła się raptem na pięcie i bez wstępu przystąpiła do ataku. – Manewry? To przecież mały chłopiec! Nie chcę, aby bawił się w taki sposób.
– To nie jest zabawa. – Uniósł dłoń, nie dopuszczając do protestu. – Nie mam zamiaru zaopatrywać go w broń palną ani maczetę. Z drugiej jednak strony, wiem, że jego ojciec bez żadnych skrupułów uczył go strzelać.
– Do tarczy. Zresztą to też mi się nie podobało.
– Właściwie pani obiekcje są dla mnie zaskoczeniem. – Uśmiechnął się. – Pani także jest typem wojownika. Zrozumiałem to od razu, kiedy się poznaliśmy.
– Bitwy nie należy rozstrzygać za pomocą broni.
– Ale tak właśnie bywa. Proszę popatrzeć na dziennik wieczorny.
– W każdym razie nie chcę, aby mój syn mieszkał w getcie, gdzie musiałby stykać się bezpośrednio z tego typu zagrożeniem.