Выбрать главу

– Jedna. Wczoraj przed siedzibą FDA*. [*skrót od Food and Drug Administration; urząd federalny, kontrolujący jakość żywności i lekarstw]. Właśnie chciałem zadzwonić, powiadomić cię o tym. Tym razem zjawiło się mniej uczestników niż poprzednio, ale byli za to bardziej operatywni. Ile ci jeszcze brakuje czasu do zakończenia prac?

– Nie wiem. Niewiele.

– Lepiej, żebyś się cholernie pośpieszył. Mam już dość tej sprawy. Może byś tu przystał Setha, żeby mnie zluzował. Ciągle tylko patrzę i czekam, nie robię nic innego.

– Seth potrzebny jest tam, gdzie teraz przebywa. Musisz jakoś wytrzymać. – Noah uśmiechnął się, kiedy usłyszał w słuchawce jęk rozpaczy. – Ale dam ci zadanie do wykonania, żebyś mógł się zająć czymś bardziej sensownym.

– Zrobię wszystko, co każesz, byle nie tkwić w tym gównie.

– Może przejdzie ci zapał, kiedy usłyszysz, o co chodzi.

– Pora spać, Joshua! – zawołała Phyliss i spojrzała z wyrzutem na Setha. – Odłóż wreszcie tę gitarę – zwróciła się do niego. Już od godziny powinien leżeć w łóżku, wiesz o tym.

– Przepraszam. – Seth posłusznie odstawił gitarę. – Najwyższy czas, abyś się z nami pożegnał, Joshua.

– Babciu, jeszcze tylko piętnaście minut, dobrze? Pidżamę mam już na sobie – prosił chłopiec. – I prawie uporałem się z tym akordem.

– Akord może poczekać do jutra, nie ucieknie.

– Nigdy nie wiadomo – mruknął Seth. – Nie słyszałaś nigdy o zagubionych akordach?

– Nie. Ale słyszałam za to o straconym czasie. – Wskazała palcem drzwi. – Do łóżka!

– I tak muszę jeszcze powiedzieć mamie „dobranoc”. – Joshua rzucił ostatnie tęskne spojrzenie na gitarę, po czym wstał. – Pójdę po lornetkę.

– Nie zapomnij umyć twarzy i zębów.

– Zrobi się. – Zniknął za drzwiami.

Phyliss milczała chwilę, potem przeniosła wzrok na Setha.

– Co u ciebie? W porządku?

– Jasne. – Znów ujął gitarę, uderzył w struny. – A co miałoby nie być w porządku? Może tylko jestem trochę niespokojny.

– Nie robiłeś wrażenia zaniepokojonego, kiedy tu przyszłam. Wyglądałeś na… – Wzruszyła ramionami. – Sama nie wiem. Wyczułam w tobie sporo melancholii.

Chryste, co za przenikliwość!

– Melancholii? – Udał, że się zastanawia. – Brzmi nieźle. Tak jakbym był cholernie wrażliwy. Jeszcze nikt mnie o to nie podejrzewał.

– Jesteś wrażliwy.

– Doprawdy? Czy mam ci wyznać, ilu ludzi zabiłem?

– Nie, ale gdybyś był takim twardzielem, za jakiego chcesz uchodzić, już dawno byś zapomniał, ilu ich było.

– Może rzeczywiście zapomniałem. – Znowu uderzył w struny. – Ale jestem dobry w liczeniu.

– Przestań robić uniki i powiedz wreszcie, co się stało.

Parła prosto do celu, tak jak robiła to zawsze Kate. Obie były do siebie podobne pod wieloma względami.

– Skąd mam to wiedzieć? Ty mi powiedz. Wygląda na to, że potrafisz czytać w moich myślach.

– Nie, tego nie potrafię. Zbyt skutecznie zamykasz się przed ludźmi. Ale co jakiś czas odsłaniasz się trochę. – Zmarszczyła brwi. – Może wpadłeś na coś, kiedy byłeś w chacie? Nic nam nie grozi?

– O ile wiem, nie. Ale nie podoba mi się, że prace przygotowawcze do produkcji RU 2 trwają tak długo. Lepiej nie tkwić w jednym miejscu, jeśli twoim śladem podąża ktoś taki jak Ishmaru. – Wzruszył ramionami. – Ale cóż, decyzja należy do Noaha. On jest tu szeryfem, a ja tylko wynajętym rewolwerowcem.

– I odpowiada ci taka rola?

– Jasne.

– Myślę, że kłamiesz. Nie widzę w tobie płatnego rewolwerowca.

– Nie? – Spojrzał na nią z ukosa. – Myślisz, że czuję urazę do Noaha? – Pokręcił głową. – Jest dla mnie prawie jak brat. Nie mam nikogo bliższego. Istnieją między nami pewne różnice, ale kocham tego drania.

– W takim razie dlaczego jesteś…

– Mam ją. – Na tarasie zjawił się Joshua, wymachując lornetką.

– Wspaniale. – Seth wstał, oparł gitarę o poręcz. – Idziemy. – Przeszedł na północną stronę tarasu. – Wrócimy za chwilę, Phyliss.

– Nigdy nie wracacie „za chwilę”. Jeśli Joshua nie znajdzie się w łóżku za dziesięć minut, przyjdę po was. – Weszła do pokoju.

Seth uśmiechnął się.

– Twarda sztuka.

Joshua odpowiedział konspiracyjnym uśmiechem i pokiwał głową.

– Właśnie. – Usiadł na tarasie, krzyżując nogi. – W każdym razie mamy dziesięć minut. – Oparł się plecami o ścianę. – Słyszałeś? – zapytał nagle. – Może to sowa?

– Tak. Siedzi na tamtym platanie. Trzecia gałąź od dołu.

– Nie widzę. – Joshua podniósł lornetkę do oczu. – O, jest. Widzę ją. Ma pomarańczowe oczy. Ale ciemno! Jak możesz ją dostrzec w takich ciemnościach bez lornetki?

– Wprawa. Wśród drzew czają się nieraz istoty bardziej nieprzyjazne niż sowy.

– Na przykład węże? Czytałem o anakondach. Żyją w Ameryce Południowej. Seth, walczyłeś kiedyś z anakondą?

– Myślisz, że mi życie niemiłe? Nie znam nikogo, kto miałby ochotę na walkę z anakondą.

– Aligatory na Florydzie walczą z nimi. Tata opowiadał mi o tym. Ostatnie zdanie wypowiedział tonem naturalnym i spokojnym. Może tamten ból już w nim przygasł, pomyślał Seth. Mam nadzieję.

– Założę się, że twój tata nie był na tyle nierozsądny, żeby walczyć z aligatorami.

– To prawda, nie był. – Chłopiec zamilkł na chwilę. – Kiedy mówiłeś o tych istotach, które czają się wśród drzew, miałeś na myśli ludzi, prawda?

Może należało zaprzeczyć. Z dziećmi nie powinno się rozmawiać o śmierci i przemocy. Noah na jego miejscu z pewnością by zaprzeczył.

Ale on nie był Noahem. Obiecał chłopcu, że będzie wobec niego szczery.

– Tak.

– Snajperzy?

– Czasem. Ale tylko podczas wojny. Tu nie ma żadnych snajperów.

– Wiem. – Znowu chwila milczenia. – Co będziemy robić jutro?

– Ja będę zajęty, ale przyjdzie Noah. Zdaje się, że chciał cię zabrać na wędkowanie.

Chłopiec zmarszczył brwi. – A ty?

– Muszę wykonać kilka pilnych telefonów.

– Nie możesz zrobić tego wieczorem?

– Nie. – Seth wpatrywał się uporczywie w pustą przestrzeń przed sobą. – Nie będę ci potrzebny. Spędzicie miło czas, ty i Noah.

– Tak. – Joshua rozmyślał gorączkowo. – A nie mógłbyś wykonać tych telefonów z samego rana? Wtedy poszlibyśmy na ryby po południu, wszyscy razem.

– Będzie chyba lepiej, jeśli pójdziecie beze mnie. Mógłbym was hamować.

– Dobrze. – Znowu zamilkł. – On naprawdę chce iść ze mną?

– Jasne. Dlaczego nie miałby chcieć?

– Bo… zawsze jest zajęty pracą.

– Podobnie jak twoja mama. Ale mimo to mama lubi spędzać czas z tobą. A może myślisz, że udaje?

– Mama niczego nie udaje – zaprzeczył gwałtownie Joshua. – Ona nigdy nie kłamie.

– Już dobrze, dobrze. Chciałem ci tylko uświadomić, jak bardzo jesteś przez wszystkich rozrywany.

Nieoczekiwanie Joshua uśmiechnął się szeroko.

– Wiem o tym.

– I na pewno polubisz Noaha, kiedy poznasz go bliżej. On też może się wszystkim podobać.

– Ale nie aż tak jak ty.

O, cholera!

– Na pewno tak. Tylko że w inny sposób. – Po chwili dodał: – W lepszy sposób.

Joshua pokręcił głową.

Trudno, zrobił, co mógł. Reszta należy do Noaha.

– Nasz czas dobiegł końca. Mieliśmy tylko dziesięć minut. Lepiej powiedz prędko mamie „dobranoc”.

Chłopiec wstał, przytknął do oczu lornetkę.

– Lampa się pali, ale nie widzę nigdzie mamy. Pewnie znowu pracuje.

– Najważniejsze, że zapaliła lampę. I na pewno będzie wiedziała, że zobaczyłeś lampę i powiedziałeś „dobranoc”.