– Aha. Ładny jest ten płomyk. Wcale nie drga. Taki prosty i mocny.
Zupełnie jak Kate, pomyślał Seth. Mocny, solidny i jasny.
– Teraz powiedz „dobranoc”.
– Dobranoc, mamo. Śpij dobrze.
Seth skierował wzrok na odległą chatę, na płomyk, ledwie widoczny bez lornetki.
– Dobranoc, Kate – szepnął.
– Życzę miłego wieczoru, panie Blount. – Strażnik parkingowy uśmiechnął się przymilnie. – Do zobaczenia jutro.
– Dziękuję, Jim. – Blount skierował się w stronę swojego samochodu, czując satysfakcję z powodu służalczego tonu Jima. Nie wyczuł wprawdzie owego onieśmielenia, jakie wywoływał jego ojciec, ale to mu i tak wystarczało. Ludzie zatrudnieni w Ogden Pharmaceuticals wiedzieli doskonale, że od niego zależy przyjęcie do pracy lub zwolnienie, łaska lub niełaska. Jego ojciec w tym wieku nie miał aż tak dużej władzy. Kiedy miał tyle lat, co on teraz, był zaledwie głupim pętakiem, panoszącym się w slumsach Chicago.
Wkrótce Blount uzyska władzę, o jakiej jego ojcu nawet się nie śniło.
Otworzył drzwiczki swojego lexusa i usiadł za kierownicą. Wybierając samochód, zadał sobie wiele trudu. Nie chciał auta krzykliwego ani zbyt drogiego, jak rolls ojca; chodziło mu o pojazd, w którym można się wszędzie pokazać, samochód o eleganckiej linii, w sam raz dla młodego człowieka, który ma się znaleźć w legalnym świecie biznesu. Wprawdzie Ogden nie miał wiele wspólnego z działaniami legalnymi, ale Blount uznał, że najważniejsze to zrobić odpowiednie wrażenie. Liczą się wrażenie oraz umiejętność przechytrzenia durniów, którzy…
– Nie ruszaj się!
Blount zamarł, kątem oka zerknął w lusterko wsteczne.
Ishmaru.
Udało mu się zwalczyć nagłą panikę i nawet obdarzyć uśmiechem tego małego, oślizgłego sukinsyna, który podniósł się już z podłogi i zajął miejsce na tylnym siedzeniu.
– To nie było potrzebne. Dlaczego nie zadzwoniłeś? Mogliśmy umówić się na drinka i pogadać.
– Kazałeś mi szukać wiatru w polu.
– Co masz na myśli? Przekazałem ci wszystkie informacje, jakie posiadałem na temat Lynskiego. I powiedziałem ci, że to ślepa uliczka bez wyjścia.
– Bez wyjścia, bo zapieczętowaliście nagrania z telefonu komórkowego Lynskiego.
– Jego firma telekomunikacyjna okazała się nieustępliwa. Jeszcze nad tym pracujemy.
– Jestem pewien, że ty masz te nagrania. I wiesz, gdzie Lynski przebywa w tej chwili.
– I nie powiedziałbym tego tobie ani Ogdenowi?
– Gdzie on jest?
– Doprawdy, Ishmaru, to by było bardzo głupie z mojej strony. Wiem, jak bardzo zależy ci na… – Nabrał gwałtownie powietrza do płuc, kiedy poczuł na karku bolesny dotyk ostrza noża. – Nie bądź taki w gorącej wodzie kąpany. Miałem ci właśnie coś powiedzieć. Lynski używa teraz telefonu cyfrowego. Podsłuch aparatu cyfrowego nie jest możliwy, a nie uzyskaliśmy jeszcze dostępu do nowych nagrań jego rozmów. Nie chodzi nam zresztą tylko o niego, lecz także o Smitha i kobietę. Jeśli wmieszasz się właśnie w takim momencie, tylko spaprzesz wszystko.
– Nie wmieszam się w nic. On ma mi tylko odpowiedzieć na parę pytań. Gdzie go znajdę?
Blount poczuł, jak oblewa go pot. Jeśli mu powie, Ishmaru dojdzie do przekonania, że nie potrzebuje go dłużej, a wtedy poderżnie mu gardło. Niewykluczone, że ten zwariowany sukinsyn zrobi to także, jeśli nie uzyska żadnej informacji.
– Może masz rację. Może czekanie nie jest najlepszym rozwiązaniem. Ale skąd mamy wiedzieć, że Smith i doktor Denby nie rozdzielili się? A jeśli tak, będzie ci potrzebna moja pomoc w odnalezieniu tej kobiety. – Po karku ciekły mu już pierwsze krople krwi. Spiesznie dodał: – Pracuję teraz nad paroma tropami. Są wielce obiecujące. Oczywiście możesz na mnie liczyć. Gramy przecież w jednej drużynie, prawda?
– Gdzie jest Lynski?
– Hotel „Brenden Arms” w Georgetown. Zameldował się jako Carl Wylie. – Ostrze noża nadal wpijało się w kark. Blount zacisnął kurczowo dłonie na kierownicy. – Tak, proszę bardzo, jedź do Lynskiego, ale informuj mnie o wszystkim. Ja w tym czasie spróbuję rozpracować drugi ślad. Zgoda?
Chwila milczenia.
– Zgoda.
Nóż przestał wwiercać się w ciało. Blount odetchnął z ulgą, a jednocześnie narastała w nim furia. Przeklęty sukinsyn! Udało mu się go nastraszyć! Najgorsze było to poczucie bezsilności.
– Ale musisz mi dać parę dni czasu, zobaczę, czy zdobędę więcej informacji od tej firmy telekomunikacyjnej. Poobserwuj go na razie dzień, dwa, dobrze?
– Może. – Ishmaru wysiadał już z samochodu. Stał w blasku lamp garażu, patrząc na Blounta beznamiętnym wzrokiem. – Nie okłamuj mnie nigdy więcej.
– Nie kłamałem. Po prostu czekałem…
Ale Ishmaru odszedł już, nie czekając na wyjaśnienie. Zignorował go, jakby miał do czynienia z dopiero co rozgniecioną muchą. Blount poczuł znowu, jak narasta w nim wściekłość. Każe zabić tego pieprzonego sukinsyna. Skontaktuje się z ojcem i powie mu, aby… Nie, nie skorzysta z metod ojca. Wie dobrze, że nie zabija się pod wpływem gniewu. Zabija się wtedy, kiedy to przynosi korzyści.
Wyjął z kieszeni chustkę, wytarł sobie pokrwawioną szyję. A w ogóle w jaki sposób Ishmaru dostał się do garażu? Trzeba zwolnić tego nieudolnego dupka, strażnika. Podjęcie tej decyzji poprawiło mu humor. Najważniejsze, że nadal ma tu wiele do powiedzenia.
To, co się zdarzyło przed chwilą, było jedynie drobną komplikacją. Ale on panuje nad sytuacją. I znajdzie sposób, aby wykorzystać Ishmaru do zdobycia RU 2.
A potem policzy się z tym pieprzonym sukinsynem na swój sposób, to pewne.
10.
– Boję się – szepnęła Kate. Podsunęła Noahowi wyniki ostatniego testu. – Spójrz na to. – Tchórz. – Zaczerpnął głęboko powietrza i począł studiować dokument.
– Będziesz tak patrzył cały dzień? Powiedz coś wreszcie!
– Poczekaj chwilę. – Podniósł na nią wzrok i uśmiechnął się. – Bingo.
Z radości rzuciła mu się w ramiona, nieomal przewracając go na podłogę.
– Jesteś pewien? Nie możesz się mylić?
– Przeczytaj sama. – Poderwał ją do góry i wraz z nią okręcił się wkoło. – Udało się!
– Może nam się tylko wydaje? Powinniśmy przeprowadzić jeszcze jeden test.
– To samo powiedziałaś poprzednim razem. Nie bój się, połowa laboratoriów na całym świecie przeprowadzi testy z naszym RU 2, zanim zdecyduje się na jego użycie. Właśnie dlatego musieliśmy sprawdzić go tak dokładnie.
– Wiem. – Uśmiechnęła się do niego. – A RU 2 nie jest nasz, lecz twój.
– Jest nasz – zaprzeczył. – Uprzedziłem już Tony’ego, że chcę zmienić zgłoszenie patentowe, tak aby widniały na nim oba nazwiska, moje i twoje.
Przez chwilę wpatrywała się w niego zaskoczona.
– Nie mogę się na to zgodzić. Przyłączyłam się do prac badawczych dopiero w końcowej fazie.
Uniósł brwi.
– Nie sądzisz, że twój wkład ma olbrzymie znaczenie?
– Owszem, to racja. Jestem dumna jak diabli z tego, co zrobiłam, ale nie ja jestem twórcą RU 2.
– Ta praca była dla ciebie wszystkim. I już sam ten fakt się liczy. – Nakrył jej usta dłonią, zanim zdążyła zaprotestować. – To już postanowione. Tony z pewnością zdążył do tej pory załatwić wszelkie formalności. Zawsze się wścieka, kiedy w ostatniej chwili coś zmieniam.
Odchyliła głowę, uwalniając usta od jego dłoni.
– Nie będę czerpała korzyści z czegoś, co nie jest moją zasługą. Jeśli na patencie znajdzie się moje nazwisko, złożę oświadczenie dla prasy. Podam w nim, że byłeś po prostu przesadnie wspaniałomyślny wobec koleżanki po fachu. – Uśmiechnęła się figlarnie. – Wtedy wszyscy pomyślą, że jesteś świętym Noahem. Na pewno coś takiego by ci się spodobało.