– Z pewnością jest ci to na rękę. Zrobisz wszystko, aby tylko wykręcić się od takich czynności jak zmywanie naczyń.
Joshua rozejrzał się dokoła.
– Tu jest jak w domu.
Raczej jak w kawalerskiej garsonierze, pomyślała Kate. Same nowoczesne meble w białym i czarnym kolorze oraz mnóstwo luster.
Wszystko zbyt zimne jak na jej gust, ale stojąca pod przeciwległą ścianą kanapa obita białym pluszem wyglądała zachęcająco. Podobne wrażenie odniósł widocznie także Joshua, gdyż z rozmachem opadł na poduszki.
– Ile tu jest pomieszczeń?
– Kuchnia, pakamera, dwie sypialnie i pokój do ćwiczeń gimnastycznych. – Seth uśmiechnął się do chłopca. – Ze stołem ping-pongowym.
– Bomba! – Joshua zeskoczył z kanapy i wyruszył na zwiedzanie.
– Dlaczego nikt nie wie o tym tunelu?
– Bo Jackson zatroszczył się o to, aby nie uwzględniał go żaden z projektów. Wynajął ludzi, którym ufał… nie, niezupełnie tak. Wynajął ludzi, których z tych lub innych powodów trzymał w garści, i właśnie oni wybudowali mu ten rajski zakątek.
– Jackson?
– Lionel Jackson, senator zaangażowany w ten projekt. Bał się, że w głównym schronie mogłoby w razie ataku zabraknąć po pewnym czasie powietrza i żywności, bo znajdowałoby się tam za dużo ludzi. Dlatego wybudował sobie schronienie awaryjne, gdzie mógłby spędzić bezpiecznie najgorsze chwile, podczas gdy jego koledzy kongresmani ginęliby z głodu lub braku tlenu.
– Urocze – mruknęła Phyliss.
– O tak, Jackson był uroczym facetem. Zasiadał w Senacie dwadzieścia cztery lata.
– A nie pojawi się tutaj? – zapytała Kate.
– Umarł osiem lat temu.
– I nie powiedział nikomu o istnieniu tego miejsca?
– Owszem, swojemu synowi, Randolphowi. Nadszedł taki moment, kiedy jego pierworodny musiał się dobrze ukryć. Randolph był równie uroczy jak jego ojciec, ale znacznie mniej sprytny. Wpędził w ciążę córkę nowojorskiego mafiosa, a potem w napadzie szału zatłukł ją na śmierć. Lionel uznał, że syn musi zniknąć z pola widzenia, przynajmniej dopóki on nie załagodzi jakoś sytuacji. Wynajął mnie, abym przywiózł tu Randolpha i czuwał nad nim. – Wzruszył ramionami. – Starałem się wykonać to zadanie jak najlepiej.
– Znaleźli go tutaj?
Nie, on zaczął się nudzić. Pewnego dnia, kiedy wróciłem z zakupami, jego już tu nie było. Ten skretyniały sukinsyn pojechał sobie do Nowego Jorku. Ale wielkomiejskim życiem mógł się cieszyć tylko jeden dzień. Wpadli na jego trop. – Powiódł ręką dokoła. – I w ten sposób odziedziczyłem to miejsce.
– Skorzystałeś już kiedyś z niego?
– Raz czy dwa razy. – Uśmiechnął się. – Ale nigdy nie przyprowadziłem tu innej osoby. Żadnych wycieczek. Żadnych nieoczekiwanych gości. Będziecie się tu czuli jak w Fort Knox*. [* miejscowość w USA, w stanie Kentucky, w której mieści się dobrze strzeżony skarbiec Stanów Zjednoczonych]
– O tym właśnie marzyłam od dawna – zapewniła Phyliss ironicznie.
– Nie mogę zaoferować nic lepszego – odparował Seth. Spojrzał na Joshuę, który krążył tam i z powrotem po salonie. – Będziesz miała pełne ręce roboty. Już teraz jest podekscytowany, ale za parę dni nie utrzymasz go na miejscu.
– Nie możemy w ogóle wychodzić na zewnątrz?
– Nie. – Głos Kate zabrzmiał wyjątkowo ostro. – Proszę cię, Phyliss. Muszę mieć pewność, że nic wam nie grozi.
– Też bym chciała być tego pewna. – Phyliss zwróciła się do Setha. – Dobrze ci radzę: pilnuj jej skuteczniej niż synalka tamtego senatora, bo w przeciwnym razie poderżnę ci gardło.
– Tak jest, proszę pani. Wyślę Rimilona, aby przywiózł tu prowiant i inne niezbędne zapasy. Wyjdziecie na powierzchnię tylko raz, aby odebrać je od niego, a potem zostaniecie już do mego powrotu za tymi drzwiami.
– Chwileczkę – wtrąciła się Kate. – Co to za Rimilon?
– Byłem jego dowódcą w Ameryce Południowej i Tanzanii. Wczoraj, kiedy spaliście, zatelefonowałem do niego i umówiliśmy się na czwartą przy rozwidleniu dróg. – Zerknął na zegarek. – Czyli za czterdzieści minut. Nie mamy zbyt wiele czasu.
– Nie podoba mi się, że on wie, gdzie jesteśmy.
– A mnie się nie podoba, że ich jedyną ochroną mają być te stalowe drzwi. Rimilon to odpowiedni człowiek.
Uśmiechnęła się kpiąco.
– Podobnie jak ty?
– Ależ skąd! On jest dobry, nie wspaniały. Ludzi wspaniałych nie spotyka się co krok. – W jednej chwili spoważniał. – Naprawdę można mu zaufać, Kate.
– Jesteś tego pewny? Jeśli chodzi o mnie, wydaje mi się, że nikomu już nie potrafię wierzyć.
– Mnie też nie rozpieszczano nadmiarem dobroci. Ale na Rimilona mam duży wpływ. A to przekłada się na zaufanie.
– Co to za wpływ?
– Wie, że go zabiję, jeśli mnie zdradzi – odparł po prostu. Odprowadzała go wzrokiem, kiedy szedł przez pokój w stronę, gdzie stał Joshua. Twardy, z poczuciem humoru, czasem nieposkromiony i bezwzględny. Nadal stanowił zagadkę, ale nie czuła się już przy nim zagrożona, jak za pierwszym razem, gdy dostrzegła w nim coś niebezpiecznego. Teraz widziała także inne cechy jego charakteru; po prostu osobowość Setha była bardziej złożona, niż zaprezentował to na początku ich znajomości.
– Uważajcie na siebie – powiedziała Phyliss.
– Zostawię wam apteczkę, na wypadek, gdyby był wam potrzebny jakiś lek – zwróciła się do niej Kate. – Mam wyrzuty sumienia, ale nie widzę innego wyjścia. Będę się o was martwić.
– Wcale mnie nie dziwi, że czujesz się winna. Należysz przecież do grona ludzi święcie przekonanych, że cały świat spoczywa na ich barkach.
– Ponoszę odpowiedzialność za mego syna.
– Słusznie. Ale ja też. Obrażasz mnie, zakładając, że wyłącznie ty jesteś w stanie zapewnić mu bezpieczeństwo.
– Przepraszam. – Uściskała gorąco teściową. – Mam nadzieję, że ten koszmar wkrótce się zakończy.
– Kto wie? – Phyliss wzruszyła ramionami. – Początkowo sądziłam, że to tylko kwestia czasu, aby wszystko wróciło do normy. Teraz nie jestem już taka pewna. Może nigdy już nie będzie jak przedtem. Muszę po prostu się z tym oswoić.
Kate spojrzała na nią ze skruchą.
– Nie miałam pojęcia…
– Wiem – przerwała jej Phyliss. – Wydaje mi się, że działasz teraz raczej instynktownie niż pod wpływem namysłu. Podczas gdy ty i Noah pracowaliście w laboratorium, ja miałam wiele czasu, aby przemyśleć sobie wszystko. Nawet kiedy minie pierwsze niebezpieczeństwo, nie obejdzie się bez reperkusji. – Uśmiechnęła się niewesoło. – Jesteśmy tu jak w zaklętym dworze. Już nigdy nie wrócimy do Kansas.
– To nieprawda. Znajdę jakiś sposób, aby…
– Chodźmy już. – Phyliss ujęła ją pod ramię. – Muszę jeszcze porozmawiać z Sethem, zanim odjedziecie. Są pewne sprawy, o których powinnam się dowiedzieć.
Kate posłusznie podeszła z nią do Setha i Joshuy. Nie ulegało wątpliwości, że Phyliss się zmieniła. To prawda, zawsze była silna. Tylko że do tej pory podporządkowywała się zazwyczaj decyzjom Kate, a teraz sama zaczęła przejmować inicjatywę. Ale dlaczego się dziwię, pomyślała ze znużeniem Kate. Przecież wszystko się zmienia.
– Chcę poznać zasadę działania tych mechanizmów – poprosiła Phyliss.
– To zbyteczne. Po prostu wciska się guziki, a reszta dokonuje się automatycznie – odparł Seth.
– Widziałam już za dużo zepsutych urządzeń, aby wierzyć automatyzacji, a pompy tlenowe mają o wiele większe znaczenie niż maszynki do kawy. Chcę wiedzieć, jak w razie potrzeby doprowadzić wszystko do porządku. – Oparła dłoń na ramieniu wnuka. – Chcę także, aby nauczył się tego Joshua.