Выбрать главу

Już to zrobiłem, kiedy ujrzałem, jak Benny wysiada z auta. Benny Chavez pomachała radośnie ręką na widok Kate i wbiegła na kamienne schodki. Długonoga, w dżinsach, przeskakiwała po dwa stopnie naraz; długie, czarne włosy powiewały za nią na wietrze.

– Jeszcze się śmieje – wycedziła Kate przez zaciśnięte zęby. – Ta wariatka myśli, że to tylko żart.

– Przestanie się śmiać, kiedy złapią… Cholera!

Jeden z demonstrantów uderzył Benitę w głowę drzewcem transparentu. Zachwiała się, przystanęła, z trudem utrzymała równowagę, ale i tak za późno: w tej samej chwili wchłonął ją rozwrzeszczany tłum.

– Nie zamykaj drzwi! – zawołała Kate i zbiegła ku kłębowisku ludzi, wśród których znikła Benny. Z rąk siwej wiedźmy stojącej na zewnątrz ciżby wyrwała tablicę z hasłem protestacyjnym, odwróciła ją do góry nogami i wywijając drzewcem na prawo i lewo, poczęła torować sobie drogę, dopóki nie ujrzała przed sobą Benity.

Bluzka dziewczyny wysunęła się z dżinsów, włosy opadały bezładnie na twarz, na której nie było już nawet śladu uśmiechu.

– Biegnij do budynku. – Kate dźgnęła drzewcem w brzuch jakiegoś grubasa, zmuszając go do odsunięcia się od Benny. – Już!

– Nie zostawię cię tak. Nie odejdę, dopóki… Och! Kate dźgnęła teraz ją.

– Cholera, pośpiesz się. Będę tuż za tobą. Benny puściła się pędem po schodach na górę.

– Suka! – odezwała się siwowłosa kobieta, której Kate zabrała transparent. – Morderczyni.

Oślepiający ból przeszył jej skronie.

Czuła, że osuwa się na ziemię…

Nie, nie pójdzie im tak łatwo. Dopadli ją jak zgraja hien. Walczyła zawzięcie z ogarniającą ją ciemnością, zadawała na oślep ciosy drzewcem trzymanym kurczowo w dłoniach.

Usłyszała odgłos uderzenia o czyjeś ciało, a potem przeraźliwy okrzyk, jęk przerażenia.

Ktoś złapał ją od tyłu za włosy, starając się ściągnąć ze schodów.

Kate przeszył dotkliwy ból, odruchowo odchyliła głowę do tyłu, ale w następnej chwili okręciła się na pięcie i ponownie zamachnęła się drągiem.

Odpowiedział jej krzyk i ręka ciągnąca za włosy puściła ją w jednej chwili.

Wspaniale. Miała nadzieję, że trafiła…

– Szybko, pani doktor. – U jej boku pojawił się mężczyzna w szarym ubiorze z napisem Genetech na kieszeni bluzy. Poznała go. Cary z ochrony. – Proszę do środka. – Nieustępliwie prowadził ją po schodach w stronę wejścia, podczas gdy dwaj inni ochroniarze toczyli boje z tłumem. – Wie pani przecież, że nie powinna wychodzić do tych ludzi.

Poczucie ulgi ustąpiło miejsca irytacji.

– A co miałam robić, skoro nie było tu pana? Dlaczego, do diabła, musiał pan… – Umilkła. Nie, nie powinna tak mówić. Gmach jest zabezpieczony, wszyscy zostali powiadomieni, że mają przyjść do pracy wcześniej, aby uniknąć starcia z tamtymi idiotami. – Przepraszam. Wydarzenia wymknęły się nam trochę spod kontroli.

– Powinna pani była poczekać, zamiast wychodzić przed drzwi.

Kate zerknęła na Benny stojącą w progu obok Charliego Dodda.

Widocznie ochroniarze zjawili się, dopiero gdy Benny nie zagrażało już żadne niebezpieczeństwo, nie mieli więc pojęcia, iż musiała jej pomóc. Charlie wzruszył ramionami; uniósłszy brwi, patrzył na Kate, czekając na jej reakcję. Incydent u podnóża schodów mógł łatwo ulec eskalacji, przekształcić się w prawdziwy koszmar. Jako kierująca projektem, Kate nie musiała się obawiać żadnych biurokratycznych konsekwencji, Benny natomiast, zaledwie asystentka w laboratorium, znajdowała się w mniej korzystnej sytuacji. Mogli ją uznać za osobę zbędną.

– Popełniłam błąd. Powinnam była wiedzieć, jak się zachować. – Ujrzała ulgę na twarzy Benny i dodała: – To głupie starać się powstrzymywać idiotów przed robieniem z siebie osłów.

– Rzeczywiście. – Benny podeszła bliżej, troskliwie ujęła ją pod ramię. – Wyglądasz, jakbyś się znalazła w samym środku huraganu. Chodźmy do umywalni, pomogę ci doprowadzić się do porządku.

Cary miał wątpliwości.

– Może powinna iść najpierw do lekarza. Ma zakrwawione czoło.

– To nic poważnego – odparła Kate. – Wszystko będzie dobrze, Cary.

– Na pewno. – Benny prowadziła ją już w stronę umywalni. – Charlie, powiedz w laboratorium, że przyjdę za chwilę, tylko pomogę Kate, dobrze?

– Oczywiście nie mogą oczekiwać, że się zjawisz punktualnie, skoro zabawiasz się w pielęgniarkę – odparł z poważną miną.

Mrugnęła do niego przez ramię.

– Byłoby to z ich strony wyjątkowo nieludzkie.

Zachichotał cicho, a Kate uświadomiła sobie, że będzie krył Benny, tak jak ona uczyniła to przed chwilą. Właściwie dlaczego to robimy? – pomyślała. Benny notorycznie się spóźnia, jest porywcza, łatwo zmienia nastroje.

Była jednak równocześnie najbardziej kompetentnym technikiem w laboratorium, osobą wielkoduszną i obdarzoną wspaniałym poczuciem humoru.

I Joshua uwielbiał ją. Miałby złamane serce, gdyby przydarzyło jej się coś złego. A więc dla dobra Joshuy oraz jej samej Benny musi podlegać szczególnej ochronie.

– Siadaj. – Dziewczyna pchnęła Kate na chromowane siedzenie, usytuowane przed umywalką i wysokim lustrem, po czym zmoczyła papierowy ręcznik. – Wyglądasz okropnie.

– Ciekawe dlaczego?.

Bo wielka z ciebie frajerka. – Benny uśmiechnęła się i zaczęła delikatnie obmywać skronie Kate. – I pełno cię wszędzie tam, gdzie nie bywają aniołowie.

– Ty nie jesteś aniołem, a znalazłaś się w samym centrum tej burdy.

– Powinnaś była pozwolić mi stoczyć tę walkę na mój sposób. Nadaję się do tego lepiej niż ty. Mam metr siedemdziesiąt pięć wzrostu, a ty jedynie metr pięćdziesiąt.

– Metr pięćdziesiąt pięć – sprostowała Kate. – A zresztą poradziłam sobie lepiej od ciebie.

– Bo mnie zaskoczyli. – Benny wytarła ręcznikiem jej przybrudzone policzki. – Nie sądziłam, że zaatakują właśnie mnie. Na miłość boską, przecież to nie ma sensu. Czy oni podejrzewają nas o dokonywanie tu aborcji?

– Nie wiesz, jacy są fanatycy? Podejrzewają nas o to, o co chcą podejrzewać. Znudziło ich już atakowanie klinik aborcyjnych, tak więc wzięli teraz na cel ośrodki, gdzie przeprowadza się badania genetyczne.

– Ale przecież Genetech nie zajmuje się eksperymentami dotyczącymi porodów. Chcemy wynaleźć szczepionkę skuteczną na wszystkie wirusy grypy.

– Dla tych ludzi jesteśmy i tak potworami. – Kate wzięła od Benny ręcznik. – Wytrę się sama. Ty też doprowadź się do porządku.

– Tak też myślałam, że szybko zechcesz przejąć inicjatywę. – Benny wydęła usta. – Nie lubisz, jak ktoś zajmuje się tobą zbyt długo, nieprawdaż?

Kate spojrzała na nią zdumiona.

– Dlaczego miałabyś robić dla mnie coś, co mogę zrobić sama?

– Bez specjalnego powodu. Po prostu przyszło mi na myśl, że przydałaby ci się chwila odprężenia. Nie musisz odgrywać roli wyjątkowej kobiety przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. To musi być okropnie męczące.

– Nie tak bardzo – uśmiechnęła się Kate. – Jeśli chcesz, abym się odprężyła, przyjdź jutro rano o ósmej, jak wszyscy. W porządku?

– W porządku. Trudno, dziś zaspałam. Wczoraj wieczorem byłam na randce. – Zrobiła szelmowską minę. – Ty też powinnaś spróbować tego raz na jakiś czas.

– To by się kłóciło z moją rolą. – Nonszalanckim tonem Kate dodała: – Zresztą nie potrzebuję żadnych mężczyzn. Już to przerabiałam.

– Są rzeczy, które zasługują na powtórki. – Benny zawahała się, spojrzała na przyjaciółkę badawczym wzrokiem. – Ale może ty właśnie dbasz o te powtórki. Nadal widujesz się z Michaelem?