– W każdy wtorek i sobotę po południu. – Uniosła rękę widząc, że Benny chce coś powiedzieć. – Chodzimy na mecze, które rozgrywa drużyna Josha, w lidze juniorów.
– Wszystko po to, aby twój syn miał przed sobą zgodnych rodziców. Jakie to miłe widzieć taką szczęśliwą, kulturalną parę rozwodników.
– Rozwodnicy nigdy nie czują się szczęśliwi. – Kate wstała, poprawiła biały fartuch. O dziwo, wyszedł z niedawnej szamotaniny bez szwanku. – Ale to jeszcze nie znaczy, że mieliby psuć humor wszystkim dokoła.
– Nie ma obawy. Nigdy byś do tego nie dopuściła. U ciebie wszystko jest zawsze pod kontrolą. – Benny obmyła sobie twarz. – Nadal z nim sypiasz?
Kate zmarszczyła brwi.
– To nie twoja sprawa.
– A jednak moja. – Benny wyglądała teraz na nieco zmieszaną. – Bo… lubię go.
Kate zamarła.
– Michaela?
– Kilka tygodni temu, kiedy zostałam u ciebie w domu z Joshuą, Michael wpadł z wizytą. Pamiętasz ten wieczór, gdy pracowałaś w laboratorium do północy, a Phyliss była na kursie księgowości? – Benny mówiła gorączkowo, unikając wzroku Kate. – Cóż ci mam powiedzieć? Zawsze miałam słabość do gliniarzy. Budzą respekt. Może to dlatego, że brakowało mi ojca, gdy byłam mała. Ale jeśli ty nadal…
– A co on czuje do ciebie?
– Lubi mnie. – Benny odwróciła się, spojrzała jej prosto w oczy i dodała bez ogródek: – Spotykaliśmy się kilkakrotnie. Ale jeśli sobie tego nie życzysz, nie będę się już z nim umawiać.
Skąd to wrażenie, że zostałam zdradzona? – pomyślała Kate. Michael ma przecież prawo zawierać nowe znajomości. Od rozwodu upłynęły już dwa lata, a jedyna więź pomiędzy nimi to Joshua.
– Czy właśnie z Michaelem spotkałaś się wczoraj wieczorem?
Benny przytaknęła ruchem głowy.
Nie, to nie zdrada. Po prostu dręczy ją samotność… i pospolita zazdrość w stylu: sam nie zje i drugiemu nie da.
– Daję ci wolną rękę. Nie sypiam z Michaelem. Między nami wszystko skończone. – Przygładziła sobie włosy. – Nie powinno się było w ogóle zacząć. Na pewno przypadniesz mu do gustu bardziej niż ja.
– Też tak myślę. – Benny odetchnęła z ulgą. – Wiem, że nie jestem tak bystra jak ty, nie wyglądam też jak aniołek na czubku choinki, ale mam swoje plusy.
To prawda. Benny miała dwadzieścia dwa lata – istotny atut wobec dwudziestu dziewięciu lat Kate – była także wyższa i wyczuwało się w niej więcej życia niż u jej jasnowłosej, drobnej przyjaciółki. Kate odruchowo wyprostowała ramiona. Nie chciała, aby uważano ją za osobę słabą i kruchą. Odkąd stała się kobietą dorosłą, starała się ze wszech sił zatrzeć to wrażenie i zrekompensować jakoś swój niepozorny wygląd.
Nie brak ci rozumu i z pewnością wiesz, że jesteś atrakcyjna.
– Rzeczywiście, nie jestem taka zła – zgodziła się z nią Benny. – A Michael to facet dość staroświecki. Pewnie nie było mu łatwo mieć za żonę pracoholiczkę.
Kate poczuła ukłucie żalu. A więc Benny nastawiła się już pozytywnie do Michaela.
– Owszem, było mu ciężko. Ale być żoną policjanta zajmującego się handlarzami narkotyków to też nie takie małe piwo.
– Nie mówię przecież, że to twoja wina – zapewniła natychmiast Benny. – Po prostu ty oczekujesz od mężczyzny, aby… – Wzruszyła ramionami. – Odebrałam wychowanie tradycyjne i chyba jestem także dość staroświecka.
– Szczęściarz z tego Michaela.
– Jednak masz coś przeciw naszej znajomości.
Kate ze znużeniem pokręciła głową.
– Nie mam prawa sprzeciwiać się czemukolwiek, co robi Michael. Myślę, że powinnam się cieszyć, jeśli wybrał kogoś, kogo lubi Joshua.
– Nie chodzi o to, aby traktować nas jak rzeczy – wtrąciła spiesznie Benny. – Ale jeśli rzeczywiście nie zależy ci…
– Już dobrze – przerwała jej Kate. – Dzięki, że mi powiedziałaś. Czym prędzej wyszła z umywalni. To bolesne poczucie straty jest bez sensu. Przecież ona i Benny przyjaźnią się, chociaż praca nie pozwala na większą zażyłość.
Pewnie nie było mu łatwo mieć za żonę pracoholiczkę.
Usiłowała wymazać te słowa z pamięci. No dobrze, pomyślała, otwierając drzwi i wchodząc do laboratorium. Nie jestem jak te kobiety z dawnych komedii obyczajowych. Podobnie jak Michael, zrozumiałam od samego początku, że nasze małżeństwo to nieporozumienie. I tylko Joshua swoją obecnością sprawił, że trwało ono tak długo. Ja natomiast nie przyczyniłam się do fiaska w większym stopniu niż Michael.
Ale czy rzeczywiście jest to fiasko? Ma przecież Joshuę, pracę, którą lubi, w Genetechu darzą ją szacunkiem. Nieźle, jak na kobietę dwudziestodziewięcioletnią. Jest mnóstwo takich, które mają znacznie mniej.
Usiadła za biurkiem i skwapliwie sięgnęła po wyniki wczorajszych testów.
– Dzwonił znowu Noah Smith. – Charlie wyrwał z notesu kartkę z numerem telefonu i rzucił ją na biurko Kate. – Prosił, żebyś się odezwała.
– Dzięki. – Bezwiednie odsunęła karteczkę na bok, zaabsorbowana obrazem DNA na wykresie. Poczuła, jak ogarnia ją podniecenie. Osiemdziesiąt siedem procent. Niewiele brakuje. Boże, wreszcie jest tak blisko.
– To już czwarty telefon – odezwał się Charlie. – Nie oddzwoniłaś przedtem do niego?
– Tak. Raz.
– Utarłaś nosa temu wielkiemu człowiekowi.
– Może.
– Jeśli nie chcesz tej posady, możesz zarekomendować mnie. – Charlie usiadł na brzegu biurka. – Nie mam nic przeciw współpracy z pretendentem do Nagrody Nobla.
– Pogadaj z nim. Masz lepsze osiągnięcia w badaniach nad rakiem niż ja.
– To właśnie powiedziałem mu teraz, kiedy zadzwonił. – Westchnął z żalem. – Według niego, posiadasz pewne plusy, których mnie brak.
– Bzdura.
– Poznałaś go już osobiście?
Pokręciła głową.
– Byliśmy na tej samej konferencji rok temu, ale widziałam go tylko z daleka. W otoczeniu chmary dziennikarzy. – Pamięć podsunęła jej nagle obraz Noaha Smitha, przedzierającego się przez ciżbę z nieustępliwością ostrej szabli: agresywnie, bezwzględnie, dynamicznie. – Spędził tam tylko jeden dzień. Wydaliśmy mu się zapewne mało inspirujący.
– Sss! – syknął Charlie. – Jak widzę, nie przepadasz za nim.
Wzruszyła ramionami.
– Jest chyba w porządku. Może tylko trochę w zbyt gorącej wodzie kąpany.
No cóż, to barwna postać. Służba w jednostce specjalnej, członek amerykańskiego jachtklubu… Dziennikarze uwielbiają pisać o naukowcach, którzy nie noszą okularów na nosie ani przenośnych mikroskopów w tylnej kieszeni spodni. A on lubi się dobrze bawić. Daj mu szansę.
Wiedziała, że Charlie ma rację. Noah Smith stanowił wymarzony temat dla dziennikarzy: bohater wojenny, sportowiec, a także naukowiec o błyskotliwej karierze. I zdaje się, że stuknęła mu dopiero czterdziestka. Jej niechęć do niego wydawała się pozbawiona wszelkich podstaw. Nie, nie wszelkich. Stał się dla niej prawdziwą udręką.
– Ty mu daj szansę – odparła.
– Nie mogę, bo i on mi nie daje żadnej – mruknął ponurym tonem.
– Skoro nie chcesz się za mną wstawić, mogłabyś przynajmniej przyjąć posadę, jaką zaoferował. Wtedy zająłbym twoje obecne miejsce.
– Przykro mi, ale nigdzie się nie wybieram. Podoba mi się tutaj.
– Uśmiechnęła się. – A teraz złaź z mego biurka i pozwól mi popracować.
Jego wzrok padł na wykres.
– Założę się, że nie jest to statystyka zachorowań na grypę. Jakiś prywatny projekt?
– Kilka porównań – odparła wymijająco.
– Rudzik? – Tak.
– Oczy ci błyszczą, kiedy na nie patrzysz.
– Naprawdę?
– Mój Boże, coś taka ostrożna! – Wyglądał na dotkniętego. – Nie ufasz mi?