Выбрать главу

– Zajmuj się tym do woli. – Przeszła obok niego. – Ja idę do mego syna.

– Kate, on jest bezpieczny. Wiesz, że znajduje się pod dobrą opieką. Rimilon jest cały czas…

– Niczego już nie jestem pewna. – Zapukała do drzwi sąsiedniego apartamentu. – Chcę po prostu być z moim synem.

Drzwi otworzyła Phyliss.

– To ty, Kate?

– Migellin nie żyje. On nie żyje, Phyliss! – Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. – Nie masz nic przeciw temu, abym posiedziała trochę u was?

– Nie wygłupiaj się! – Phyliss objęła ją czule. – Chodź, opowiedz mi o wszystkim.

– Jest dość roztrzęsiona – powiedział Tony.

– Dziwisz się? – zapytał Seth.

– Nie, jasne, że nie. Sam byłem roztrzęsiony, kiedy dowiedziałem się o Migellinie. Polubiłem go.

– Ja też. – Seth wrócił do pokoju. – Chodź. Jest parę rzeczy, którymi powinieneś się zająć.

– Co? Wiesz dobrze, że bez pomocy Migellina nie mamy szans na zastopowanie tej ustawy.

– Może. Gdzie jest ten pies tropiciel, którego trzymasz na smyczy?

– Barlow? Cały czas w Seattle.

– Sprowadź go tu. Może mi być potrzebny.

– Migellin był naszą jedyną nadzieją. Co można…

– Po prostu go sprowadź. – Seth usiadł, sięgnął po telefon.

– Do kogo dzwonisz?

– Do mego starego kumpla Blounta.

Blount odezwał się zaraz po drugim sygnale.

– Spodziewałem się pańskiego telefonu, Drakin. Słyszał pan już o Migellinie? Wielka szkoda, że do tego doszło. Ogden szaleje jak rozwścieczony byk. To bardzo…

– Dlaczego?

W słuchawce zaległa cisza. Dopiero po chwili Blount wyjaśnił:

– Migellin stanowił przeszkodę. Nawet gdyby pan wycofał się z opozycji przeciw ustawie ograniczającej badania genetyczne, Migellin kontynuowałby swoją szkodliwą dla nas działalność. Taki już był.

– A więc uczyniliście z niego męczennika.

– Zupełnie jakbym słuchał Ogdena. Nie musimy się tym martwić. Nawet jeśli podniesie się wrzawa przeciw firmom farmaceutycznym, nie dosięgnie nas. Po przejściu ustawy zwycięski marsz RU 2 zostanie wstrzymany tu na okres przynajmniej dziesięciu lat. A taka blokada zwiększy nasz zysk. Prawo podaży i popytu. Wie pan chyba, że wsparcie Migellina przestanie odtąd mieć znaczenie.

– Tak, wiem o tym.

– Jeśli jeszcze pan przestanie protestować, ustawa przejdzie w głosowaniu w mgnieniu oka.

– Bardzo sprytne. Nie patrzyłem na to w ten sposób.

– Bo od tego jestem ja. Żeby pomagać panu uporać się z rozmaitymi dokuczliwymi drobiazgami. Dzięki temu nasza współpraca wyda owoce. – Umilkł, po czym dodał: – Bo będziemy ze sobą współpracować, nieprawdaż, Drakin?

– Teraz, kiedy Migellin został już usunięty z drogi, jestem coraz bliższy podjęcia takiej decyzji.

– Spodziewałem się, że to pana zmobilizuje.

Ale wspólnicy powinni darzyć się wzajemnie zaufaniem. A pan okłamał mnie, mówiąc, że Ishmaru został wycofany z gry. Bo to zrobił Ishmaru, prawda?

– Naturalnie, mówiłem przecież, że zawarłem z nim pewien układ. Jednak po wykonaniu zadania odleciał samolotem, zgodnie z umową. Proszę się nim nie przejmować. Jego użyteczność dla nas dobiega końca. Mój ojciec wie, jak zwalczać robactwo jego pokroju.

– To wielce pocieszające.

– Powinniśmy się spotkać i omówić dalsze kroki.

– Jeszcze nie teraz. Przeczekajmy poruszenie, jakie wywołała śmierć Migellina.

– Chyba jestem zbyt niecierpliwy. Ma pan rację. Skontaktuje się pan ze mną po pogrzebie?

– Może pan być tego pewny. – Odłożył słuchawkę.

– I co? – zapytał Tony.

– Chcę mieć jak najwięcej informacji na temat Ogdena, Blounta i Marca Giandello. Jak najwięcej i jak najszybciej.

– Co to da? Zwłaszcza teraz, kiedy Migellin nie żyje… Zmarnuje pan tylko czas.

– Nie szkodzi.

Tony spoglądał na niego z niedowierzaniem.

– Nigdy nie daje pan za wygraną?

– Znając pańską opinię na mój temat, domyślam się, że jest pan zaskoczony.

– Istotnie. Ale dlaczego?

– Gdyż istnieją sprawy naprawdę warte zachodu.

– RU 2?

– Obawiam się, że nie jestem aż tak szlachetny. Działam na bardziej osobistym poziomie.

– Kate?

Kate, Noah, Migellin. Ale czasem mam już tego po dziurki w nosie Tony patrzył na niego czujnie.

– I co pan chce zrobić? Seth uśmiechnął się.

– Jak to co? Zrobię tak, żeby było najlepiej. A jakie mam wyjście?

Pinebridge.

Ishmaru uśmiechał się do siebie, idąc długą alejką w stronę imponujących drzwi wejściowych tego niewielkiego szpitala. Pinebridge podobało mu się, budziło pozytywne przeczucia. Znajdowało się za miastem, okalały je lasy.

Czyżby to miejsce było mu przeznaczone?

Och, Emily, mała diablico, przyznaję, że cię nie doceniłem.

Zabicie własnego ojca wymagało z pewnością nie lada nienawiści. Oczywiście, on też mógłby postąpić w ten sposób, gdyby nie fakt, że jego ojciec zmarł, zanim jeszcze on odnalazł prawdziwą drogę. Ale nie każdy byłby do tego zdolny.

Na pewno zostawiła jakiś ślad; wszyscy zostawiają ślady. Może są akta w kancelarii albo ktoś z personelu zauważył coś interesującego. Z pewnością istnieje taki ślad, a wtedy on wykorzysta go, aby zwabić Kate tam, gdzie chce ją mieć. Wykorzysta te dowody jako przynętę i wtedy Kate przyjdzie.

Siwowłosa kobieta w wieku około pięćdziesięciu lat spojrzała na niego z uśmiechem, kiedy wszedł do działu kadr.

– Czym mogę służyć?

– Mam nadzieję, że to ja będę mógł się przysłużyć. Jestem Bill Sanchez. Agencja zatrudnienia Valmeyer przysłała mnie do pracy w charakterze sanitariusza.

– Ach tak. – Przekartkowała spiesznie plik papierów na biurku. – Sądziłam, że zjawi się tu… – Znalazła wreszcie dokument, którego szukała… niejaki Norman Kendricks.

– Mam właśnie zająć jego miejsce. – Uśmiechnął się. – Norman musiał zrezygnować z tej pracy. Nie czuł się dobrze.

Jeszcze jeden pogrzeb.

Kiedy to się wreszcie skończy?

Ulewny deszcz bębnił o ozdobne wieko obsypanej kwiatami trumny.

Mimo niepogody na uroczystość przybyło wiele osób, wśród nich wybitne osobistości. Członkowie Kongresu, dygnitarze zagraniczni, wiceprezydent z małżonką.

Nie tak jak na pogrzeb Noaha, pomyślała Kate. Zgoda, Migellin zasłużył na ten hołd, ale zasłużył na niego także Noah. Zerknęła na Setha. Ciekawe, czy i on wspomina teraz Noaha. Nie, chyba nie. Jego twarz była mokra od deszczu, ale nie widniał na niej smutek. Miał zaciętą, twardą minę, która przywodziła jej na myśl tamtą noc po śmierci Noaha, gdy przyszedł ją posiąść.

Bała się go wtedy.

Ceremonia dobiegła końca, ludzie zaczęli się rozchodzić, przesuwać dalej, gromadzić w małych grupkach. Pora jedności minęła.

Seth ujął ją pod ramię, osłonił troskliwie czarnym parasolem. Ruszyli za innymi żałobnikami w stronę bramy cmentarnej.

– Noahowi też się należał taki pogrzeb – powiedziała. – To nie wydaje mi się w porządku.

– A mnie się wydaje, że Noah wolałby coś skromniejszego. Migellin zresztą też.

– Może masz rację… Musimy się zastanowić, co dalej.

– Zastanowimy się, jeśli wyjmiesz wreszcie głowę z piachu.

Nie mogła się nawet pogniewać za takie słowa. Seth miał rację. W ciągu paru ostatnich dni prawie go nie widywała. Spędzała cały czas z Phyliss i Joshuą, separując się od wszystkiego innego.

– Jestem gotowa. Nie uda nam się teraz zapobiec przegłosowaniu tej ustawy, co?

– Trzeba by cudu, a te nie zdarzają się zbyt często.

– Musi istnieć jakieś wyjście.