– Bez urazy. Chodzi mi tylko o to, aby nic nie stanęło nam na drodze. Ten cały rozgardiasz wokół RU 2 jest dla mnie od dawna główną zadrą w tyłku. Teraz marzy mi się tylko jedno: wrócić do Ameryki Południowej z masą pieniędzy i pożyć tam jak król. – Uśmiechnął się i wstał. – I jeszcze przerzucić na pana i Blounta wszystkie troski, jakie mnie gnębiły. Czuję się teraz znacznie lepiej. Mam nadzieję, że nie wspomni pan Blountowi o mojej wizycie. Mógłby wziąć mi za złe, że poleciałem do jego tatusia. Uznałby to za brak zaufania.
– Nie mam tajemnic przed synem.
Seth wzruszył ramionami.
– Cóż, zrobi pan, jak uważa. Żegnam, panie Giandello. Dziękuję, że poświęcił mi pan trochę cennego czasu.
Giandello odczekał parę chwil, a kiedy drzwi zamknęły się za jego gościem, podniósł słuchawkę i zatelefonował do syna.
– Po co, u diabła, niepokoił pan mego ojca? – krzyczał Blount, kiedy w drodze powrotnej do Waszyngtonu Seth zadzwonił do niego z pokładu samolotu. Jego głos był piskliwy, daleki od tego gładkiego, uprzejmego tonu, jakim zwykł czarować swoich rozmówców. – Ta sprawa dotyczy tylko nas obu, Drakin. Pana i mnie.
– Spokojnie. Jestem człowiekiem ostrożnym. Musiałem się upewnić, że mówi pan prawdę. Jak powiadają, źle strzeżone źródło może wyschnąć. Ale pański ojciec przekonał mnie. Jestem gotów do współpracy.
W słuchawce zaległa cisza.
– Nigdy nie wątpiłem, iż wyrazi pan zgodę – powiedział w końcu Blount. – Od samego początku widziałem w panu człowieka, który wie dobrze, z której strony wiatr wieje. – Jego głos był znowu uprzejmy i gładki, pobrzmiewała w nim głęboka satysfakcja. – Wolałbym tylko, aby wierzył pan bardziej w to, co mówię. Musimy się spotkać i przedyskutować tę sprawę.
– Jestem dokładnie tego samego zdania. Może około trzeciej po południu pod pomnikiem Waszyngtona?
– Za dużo tam ludzi.
– Ale lepsze już to niż jakaś restauracja lub hotel. W całym Waszyngtonie aż się roi od płatnych informatorów. Pod pomnikiem są tylko turyści.
– Niech będzie. – Blount zachichotał. – Teraz, kiedy zawarliśmy układ, nie ma już znaczenia, czy ktoś zobaczy nas razem, czy nie. O trzeciej pod pomnikiem Waszyngtona.
– O trzeciej pod pomnikiem Waszyngtona.
– Kto mówi? – zapytał Ogden.
– Niech pan tam będzie o tej porze.
– Nie uznaję anonimowych telefonów.
– A jednak pan uzna, jeśli chce schwytać Judasza na gorącym uczynku.
– Judasza?
Seth odłożył słuchawkę. Wygląda na to, że najbliższe godziny będą bardzo interesujące. Udało mu się wprawić bąka w ruch. Teraz trzeba tylko dopilnować, aby nie przestał wirować.
Kate uznała, że dość już kąpieli w basenie. Joshua nie wyjdzie z wody przed nią, a pływali już ponad dwie godziny. Nie wyglądał wprawdzie na zmęczonego, trudno było nawet uwierzyć, że był kiedykolwiek chory, ale nieraz pozory mylą. Nie ma sensu ryzykować.
– Jeszcze jedno okrążenie. – Opryskała mu twarz wodą. – Ścigamy się.
Dopłynęła do mety pierwsza.
– Oszukiwałaś. Nie byłem jeszcze gotowy.
– Każdy sposób jest dobry, żeby wygrać. – Wciągnęła się na brzeg i pomogła synowi wyjść z wody. – Przegrywałam z tobą tyle razy, że przestało mi się to podobać.
– Może przegrywałaś dlatego, że ważysz więcej.
– Dzięki. – Cisnęła w niego ręcznikiem. – Za to przebiegniesz na drugą stronę basenu i odszukasz Phyliss oraz pana Rimilona. Czas na lunch.
– Dobrze. – Zerwał się na równe nogi.
– I przynieś mi szlafrok! – zawołała za nim.
Patrzyła na niego, kiedy oddalał się biegiem. Ani śladu jakiegokolwiek osłabienia. Wyglądał tak zdrowo jak dawniej, zanim zachorował. Dzięki Bogu! Tamtego wieczoru przeraził ją nie na żarty…
Cóż, taka bywa nieraz cena uczucia. Troska o kogoś bliskiego to rzecz naturalna. Zdjęła czepek i spojrzała w stronę, skąd zbliżali się właśnie Phyliss, Rimilon i Joshua.
– Idziemy na lunch?
– Czemu nie? – Phyliss rzuciła jej szlafrok. – Potrzebny ci solidny zastrzyk kalorii po tych szaleństwach w basenie. Rozmyślałaś?
To zdumiewające, jak dobrze Phyliss ją zna.
– I dobrze mi to zrobiło. Miałam nadzieję, że… – Urwała. Czy to możliwe? Pomysł wydawał się zbyt szalony. Ale jeśli…
Skierowała się ku wyjściu.
– Spotkamy się na górze. Muszę zatelefonować.
– Do kogo? – zapytała Phyliss.
– Do Lynskiego.
– Pomysł nie był jednak najlepszy. – Blount z wyraźnym niezadowoleniem spoglądał na chmarę uczniów wysiadających z autobusu. – Jak mamy rozmawiać w takim rozgardiaszu?
– Przejdziemy się wokół stawu. Musi pan przyznać, że nikt nie zwraca na nas uwagi. A zresztą sam pan twierdził, że to już nie ma znaczenia.
Blount odprężył się.
– Bo istotnie nie ma. Chyba za bardzo się przejmowałem Ogdenem. Ale to już przeszłość. – Dotrzymywał kroku Sethowi. – Musi pan zarejestrować RU 2 gdzieś w Europie. Musimy do tego doprowadzić, w przeciwnym razie nie będziemy mogli otworzyć tej kliniki.
– Mam już rezerwację na samolot. – Rzucił ukradkiem spojrzenie na sunącą nieopodal czarną limuzynę. Ogden?
– A co z Kate Denby? Jej nazwisko figuruje na wniosku patentowym.
– Potrafię udowodnić, że większość prac wykonał Smith.
– Tak też myślałem.
– Byłoby jednak lepiej dojść z nią do jakiejś ugody. – Seth skierował spojrzenie na staw. – I jeśli nie chce pan użerać się w sądach z jej spadkobiercami, radzę trzymać Ishmaru z dala, przynajmniej do czasu, kiedy zawrzemy układ.
– Mówiłem już, że Ishmaru nie stanowi problemu. – Blount uśmiechnął się. – Denby też przestanie stwarzać problemy, jeśli Ishmaru znajdzie to, czego szuka. Jak się wydaje, nasza pani doktor nie jest wcale taka niewinna, za jaką uchodzi.
Seth z trudem panował nad sobą.
– Nie wierzę! – Udało mu się zapytać obojętnym tonem: – A co takiego miałaby przeskrobać?
– Morderstwo. – Widząc minę Setha, Blount dodał: – Ja też byłem tym zaskoczony.
– Chodzi o tego gliniarza w Dandridge? Ta sztuczka nie bardzo się wam udała. Prokuratura odstąpiła już od oskarżenia.
– Nie, tamta sprawa miała miejsce kilka lat wcześniej. Ale i ten ostatni nakaz aresztowania nie przysporzy jej sympatii w sądzie.
– Jeszcze jedna rozprawa. To nie rozwiąże problemu.
– Ona mnie nie obchodzi – rzucił niecierpliwie Blount. – Co z RU 2? Niech moi prawnicy sporządzą tekst umowy, zanim odleci pan do Europy.
– Wolę swoich prawników.
– Przyznaję, że spodziewałem się…
– Ty nędzny mały kutafonie! – Raymond Ogden odwrócił Blounta twarzą ku sobie, zaciśnięta pięść ugodziła go w usta. – Ty pieprzony kłamliwy sukinsynu!
Blount osunął się na kolana.
Ogden kopnął go w brzuch, na jego twarzy malowała się furia.
– Spakuj swoje rzeczy i wynocha z mojej firmy! Jesteś skończony! – Kopnął go jeszcze raz. – I niech ci się nie wydaje, że coś na tym skorzystasz. Nie pozwolę na to. Masz za mało oleju w głowie, aby zdziałać coś na dużą skalę, ty dupku!
– Jezu, ale się wściekł, co? – mruknął Seth, patrząc, jak Ogden kroczy z powrotem do swojej limuzyny.
– Sukinsyn – sapał ciężko Blount, starając się odzyskać oddech. – Skąd, u diabła, wiedział, że jestem…
– Och, ja go o tym poinformowałem. – Seth podał mu rękę, pomógł wstać. – Uznałem, że tak trzeba.
Blount otworzył szeroko oczy.
– Pan go poinformował? I wystawił mnie?
– Cóż, mieliśmy się spotkać i przyszło mi na myśl, że mogę upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu.