– Jesteś niemożliwy. – Rozbawiona pokręciła głową. – Dopiero co próbowałeś pozbyć się mnie stąd.
– No cóż, chyba wiem, w jaki sposób można wzbudzić twoje wątpliwości.
Zachichotała i machnęła wymownie ręką.
– Wynoś się wreszcie.
Zadzwonił telefon.
– W samą porę – mruknął Charlie. – Jak widać, Smith nie daje łatwo za wygraną.
– To pewnie dział kreowania wizerunku firmy. Zagrożą mi sankcjami za wywołanie „incydentu”. – Podniosła słuchawkę. – Kate Denby.
– Co się, u diabła, dzieje w tym waszym Genetechu?
Westchnęła ciężko.
– Cześć, Michael.
Charlie wzruszył ramionami i wrócił do swojego biurka.
– Po co się bijesz z tymi świrami?
– Żeby oni nie pobili mnie. Nasi pracownicy powiadomili już posterunek?
– Domagają się ochrony policyjnej na jutro. Na miłość boską, co ci odbiło? Mogłaś zostać ranna!
– Ale nie zostałam. – Umilkła na moment, po czym dodała: – Ani Benny.
W słuchawce nastała cisza.
– Powiedziała ci? – zapytał wreszcie.
– Czy to była tajemnica?
– Nie, po prostu… sam nie wiem. Tak mi niezręcznie. Musimy porozmawiać.
– Nie, wcale nie. – Czuła się dotknięta i ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowała, było wysłuchiwanie przeprosin Michaela za to, że związał się z jedną z jej przyjaciółek. – Wszystko zostało już powiedziane.
– Przyjadę po ciebie o czwartej i odwiozę cię do domu.
– Nie mogę zostawić tu swojego auta. Na noc zostaje tylko część ochrony. Ci fanatycy mogliby mi roztrzaskać samochód.
– Przywiozę ze sobą Alana. Odprowadzi twoje auto do domu. – Odłożył słuchawkę.
Żałowała już, że odezwała się w ten sposób. Powinna była przewidzieć, jak zareaguje Michael. Zawsze nalegał, aby wykładać każdą sprawę na stół, w dodatku rozłożoną na czynniki pierwsze. No cóż, do czwartej pozostało jeszcze wiele godzin, nie mogła spędzić tego czasu, rozmyślając o nadchodzącym spotkaniu z Michaelem.
Opuściła wzrok na wyniki testu i znowu poczuta, jak odżywają w niej emocje.
– Udało się, Rudziku – szepnęła. – Myślę, że się udało. – Wstała i szybkim krokiem przeszła do przyległego pokoju. Rudzik biegał tam i z powrotem w dużej klatce, czujny i… zdrowy. Na tyle zdrowy, że zapragnęła przytulić go do serca. Ponieważ jednak trudno tulić szczura przeznaczonego do eksperymentów laboratoryjnych, ograniczyła się do podania mu liścia sałaty. – Osiemdziesiąt siedem procent – powiadomiła go z ulgą. – Myślę, że nadeszła pora, aby przenieść cię na emeryturę. Ta praca jest dla ciebie bez przyszłości. Co byś powiedział na spędzenie następnego tygodnia u mnie w domu? Joshua byłby tobą zachwycony.
Rudzik nie wykazywał entuzjazmu wobec tej perspektywy. Trudno, za to jej euforia mogła wystarczyć dla nich obojga. Jeszcze parę minut studiowała testy, porównując wyniki, wreszcie odłożyła je na bok. Najwyższy czas zająć się pracą, za którą Genetech jej płaci.
Szkoda, wielka szkoda.
A jest już tak blisko sukcesu!
Seattle
Godzina 15.35
– Szukałeś mnie – powiedział Seth, kiedy Noah podniósł słuchawkę. – Oto jestem.
– A dokładnie gdzie? Venga?
– W moim mieszkaniu w Miami. Venga stała się dla mnie zbyt ryzykowna. Musiałem rozdeptać miejscowego robaka i pomyślałem, że najlepiej wziąć nogi za pas. Przyleciałem dzisiejszej nocy.
– Chryste, tego mi jeszcze brakowało! Kłopoty z prawem?
– Właściwie nie. Miejscowa policja orzekła, że Namirez zginął w nieszczęśliwym wypadku.
– Jakiż to wypadek?
– Upadł twarzą na kulę z pistoletu – wyjaśnił pogodnie Seth. – Ciekawe, jak do tego doszło. Widocznie zawinił tu brak równowagi na równiku.
– Co to za jeden, ten Ram… Nieważne, nie chcę wiedzieć. Na pewno nie ściga cię policja?
– Chcieli mi dać medal. Może nawet wystawić pomnik na głównym placu w mieście.
– W takim razie dlaczego uciekasz?
– Wcale nie uciekam. To by było niegodne. Po prostu chodzę szybko, bardzo szybko. Namirez miał wspólników, którzy zapewne nie byli zachwyceni jego śmiercią akurat w tym momencie ich działalności. – Umilkł, następnie zapytał: – Po co Tony do mnie dzwonił? Chodzi o RU 2?
– Sprawy mogą niebawem osiągnąć punkt krytyczny. Chciałbym, żebyś był w miejscu, gdzie łatwo nam przyjdzie nawiązać kontakt.
– W Seattle?
– Nie, zostań, gdzie jesteś. W razie potrzeby zatelefonuję.
– Świetnie. Po tych sześciu miesiącach spędzonych w dżungli przyda mi się trochę relaksu i wypoczynku. Przy okazji: nie chcesz szczeniaka?
– Co?
– No, nie od razu. Celnikom nie podobało się, że pies nie jest szczepiony. Znalazłem go w dżungli. Musi teraz przejść kwarantannę.
– Nie chcę żadnego szczeniaka.
– Moim zdaniem, powinieneś mieć psa. Pasuje do fajki, ciepłych papuci, kominka i domu. Byłby cennym nabytkiem dla takiego domatora jak ty. Może nawet trochę by cię rozruszał.
– Nie, Seth.
– Wrócę jeszcze do tej sprawy, kiedy skończy się okres kwarantanny. Odezwij się w razie potrzeby. – Odłożył słuchawkę.
Noah uśmiechnął się mimo woli. Skąd, u diabła, Seth wytrzasnął tego psa? Na pewno nie był zadowolony, kiedy celnicy orzekli konieczność poddania go kwarantannie. Ale co dalej? Jeśli Seth wbił sobie do głowy, że pies ma należeć do niego, Noaha, to poruszy niebo i ziemię, aby tak się stało.
Mimo wszystko Noah był teraz w pogodnym nastroju. Seth, jak zwykle, pozwolił mu poczuć się lepiej, bezpieczniej; dzięki niemu odnosił wrażenie, iż łatwiej uporałby się z przeszkodami. Chociaż jeśli chodzi o stosowane przez Setha metody radzenia sobie z przeszkodami, to Bóg wie, że nie zawsze są one godne naśladowania. Zbyt prostackie.
Musiałem rozdeptać robaka.
To rzeczywiście zbyt prostackie.
Telefon zadzwonił znowu.
– Unika mnie pan – zganił go Raymond Ogden, kiedy Noah podniósł słuchawkę. – Ładnie to tak?
Dobry nastrój ulotnił się w jednej chwili.
– Nie mam nic do powiedzenia.
– Za to ja mam. – Po chwili milczenia Ogden wyjaśnił: – Nie ma pan możliwości ani kontaktów, aby podjąć produkcję RU 2. W takiej sytuacji najlepsze wyjście to sprzedać wszystko mnie. W moich rękach szanse na sukces staną się realne.
Noah zacisnął dłoń na słuchawce.
– Nie wiem, o czym pan mówi.
– Och, daj pan spokój. Nie można pracować sześć lat nad czymś takim jak RU 2 i nie dopuścić do żadnych przecieków informacji.
– Ma pan na myśli szpiegostwo przemysłowe?
– Ależ skąd, to przecież niezgodne z prawem. – Umilkł na moment. – Początkowo nie przejmowałem się tym zbytnio. Nie sądziłem, że ruszy pan z miejsca.
– A dlaczego sądzi pan teraz, że tak się jednak stało?
– Nazwijmy to intuicją.
Może blefuje, pomyślał Noah. Wszystkie dotychczasowe testy otaczał ścisłą tajemnicą, dzielił zadania na poszczególne działy, tak aby każdy z nich znał tylko cząstkę całości. Może Ogden robi jedynie rekonesans, aby przekonać się, czy Noah potwierdzi jego podejrzenia.
– Co to w ogóle jest, według pana, RU 2, Ogden?
– Skończmy z tą zabawą w kotka i myszkę. Sprzedaje pan czy nie?
– Muszę się zastanowić.
– Nie dam się wodzić za nos – oświadczył łagodnym tonem Ogden. – Nie zamierzam siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż doprowadzi mnie pan do ruiny, Noah. Musi pan sprzedać mi RU 2.
Noah uświadomił sobie, że Ogden nie blefuje. Że wie dokładnie, jakie niebezpieczeństwo stanowi dla niego RU 2.