Nie, to nieprawda. Coś się zmieniło. I nigdy już nie będzie tak, jak było. Gdyż teraz przebywał gdzieś tutaj Ishmaru.
Odkąd wysiadła z auta, spodziewała się go w każdej chwili.
Pchnęła drzwi, weszła. Hol szpitala był wyludniony o tej porze.
Gdzie się podziewasz? Wezwałeś mnie przecież. Gdzie jesteś?
– Tutaj go nie ma. Sprawdziłem już w administracji.
Nie potrafiła ukryć szoku, kiedy ujrzała Setha. Podniósł się z fotela ustawionego pod dużą paprocią.
– Co tu robisz?
– Przeżywam załamanie nerwowe – uśmiechnął się blado. – Nie wiedziałem nawet, czy na pewno będziesz tutaj. Mógł przecież umówić się z tobą w innym miejscu.
– Seth, odejdź. Nie chcę, żebyś tu był.
Zdawał się nie słyszeć jej słów.
– Opisałem, jak wygląda. Powiedziano mi, że pracuje tu w charakterze sanitariusza. Podał się za niejakiego Sancheza. Dziś pracował po południu, ale wieczór ma wolny.
– Seth, idź już.
– Nie. – Podszedł bliżej, mówił cicho, natarczywie. – Do diabła, nie musisz przede mną niczego ukrywać. Nawet jeśli kogoś zabijesz, co z tego? Przecież cię znam. Z pewnością nie zrobiłabyś tego bez ważnego powodu.
– W jaki sposób… – Nie, to nie miało teraz znaczenia. Nie pora na dyskusje. Trzeba odnaleźć Ishmaru. Podeszła do windy, wcisnęła przycisk.
Seth wsiadł za nią do kabiny.
– Na miłość boską, Kate, pozwól sobie pomóc.
– Nie mogę. On powiedział, że mam przyjść sama. – Wcisnęła czwarte piętro. – Tę sprawę muszę załatwić bez niczyjej pomocy.
– Dokąd idziesz? Jego nie ma w szpitalu. Mieszka w ostatnim segmencie domu.
Nie odpowiedziała. Drzwi windy rozsunęły się, a Kate wyszła na korytarz i skręciła do pokoju pielęgniarek. – Dyżurna pielęgniarka była pulchna i ciemnowłosa. Kate nie znała jej.
– Przykro mi, ale już za późno na odwiedziny.
– Jestem doktor Denby. Czy Charlene Hauk jest dziś w pracy?
– Charlene miała dzienną zmianę. Od szóstej rano. – Pielęgniarka zerknęła na zegarek. – Teraz zapewne śpi.
– Niech ją pani zerwie z łóżka. I powie, że przyszła Kate. – Szybkim krokiem ruszyła przed siebie. – Natychmiast.
Seth dogonił ją.
– Dokąd idziemy?
– Chyba wiem, gdzie jest Ishmaru. – Skręciła w lewo i zatrzymała się przed pokojem oznaczonym numerem 403. Zaczerpnęła głęboko tchu. – Zostań tu.
Pchnęła drzwi. W pokoju panował mrok.
– Ishmaru? Tu Kate Denby.
Żadnej odpowiedzi.
Seth odepchnął ją na bok, przesunął ręką po ścianie na lewo od drzwi. Po omacku odnalazł włącznik i po chwili blask lampy rozjaśnił pokój. Był pusty, jeśli nie liczyć podłużnego kształtu na łóżku pod kocem.
Zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.
Podeszła do łóżka i odgarnęła koc.
Na łóżku nie było nikogo. Kilka koców zwinięto w ten sposób, że mogły udawać kogoś leżącego w tym miejscu.
Ogarnął ją strach, chwiejnym krokiem cofnęła się od łóżka.
Dłonie Setha, troskliwe, czułe, opiekuńcze, spoczęły na jej ramionach.
– Kate, kogo się spodziewałaś tu znaleźć? Kto miał tu być?
– Tata. – Łzy spływały jej po policzkach. – Tata. – Nogi miała jak z waty. Ostatkiem sił opadła na wózek inwalidzki ustawiony przy łóżku. – Tata!
Seth uklęknął przed nią.
– Mów do mnie. Opowiedz, co się stało. Nie potrafię ci pomóc, jeśli do mnie nie przemówisz.
– I tak nie będziesz mógł mi pomóc – odparła głucho. – Nikt mi nie może pomóc. Ishmaru zabrał go, trzyma przy sobie.
– Kate – usłyszała kobiecy głos. Podniosła oczy. W progu stała Charlene. Włosy miała w nieładzie, na szlafrok włożyła sweter. – Co ty tu robisz? – Przeniosła wzrok na łóżko. – Chryste, gdzie Robert?
– Kiedy widziałaś go ostatnim razem?
– O trzeciej skończyłam dyżur, ale przyszłam tu o szóstej i podałam mu kolację. Mamy teraz nową pielęgniarkę dyplomowaną i nie byłam pewna, czy ona dopilnuje, aby Robert zjadł wszystko. Ale on na pewno jest gdzieś na tym piętrze. Wszyscy go tu znają. Niemożliwe, żeby po prostu błąkał się po szpitalu. Na wszelki wypadek powiadomię strażników.
– Nie.
– Musimy go znaleźć, Kate. Wiesz, jaki był ostatnio osłabiony.
– Sama go znajdę. – Z trudem podniosła się z wózka. – Wracaj do siebie, Charlene. Przyprowadzę go niedługo.
– Nie wygłupiaj się. I tak bym teraz nie zasnęła. Kocham Roberta, wszyscy go tu kochamy, Kate.
Seth powiódł wzrokiem po całym pokoju, po pastelowych, brzoskwiniowych ścianach, ozdobionych obrazkami, które namalowały zapewne dzieci, po kolorowej, zrobionej na szydełku narzucie okrywającej łóżko, i zatrzymał go na stylowej lampie. Obok, wsparta o nią, widniała na nocnej szafce koperta. Seth podniósł ją i podał Kate.
Emily Tylko Ishmaru zwracał się do niej w ten sposób.
Rozerwała kopertę.
Jesteśmy w lesie na tyłach szpitala. A przynajmniej ja tam jestem. Nie wiem, czy on przeżyje noc pod gołym niebem. Wygląda na bardzo słabego. W przeciwieństwie do Ciebie. Przyjdź do mnie. Znajdź mnie.
Seth wyjął jej z rąk kartkę, przeczytał.
– Bingo. – Skierował się do wyjścia.
– Nie! – Kate pierwsza dobiegła do drzwi. – On chce, abym przyszła sama. Jeśli zobaczy ciebie, może go zabić. Muszę tam iść tylko ja.
– Nonsens! Nie puszczę cię samej.
– Kate, co tu się dzieje? – zapytała zdezorientowana Charlene.
– Nic nie rób! – zawołała do niej Kate. – Słyszysz? Nic!
– To jak, opowiesz mi wreszcie o swoim ojcu? – poprosił cicho Seth, kiedy drzwi windy zasunęły się za nimi.
Mów. To już i tak nie ma znaczenia. A może mi pomóc wziąć się w garść.
– Cierpi na chorobę Alzheimera. Zaawansowane stadium.
– Chryste!
– Jest bezbronny… – Musiała urwać w połowie zdania, aby zapanować nad własnym głosem. – Zupełnie jak małe dziecko. Nie mógłby się obronić nie tylko przed Ishmaru, ale nawet przed karaluchem.
– Mówiłaś, że on nie żyje.
– To jego pomysł. Sam zajmował się dawniej setkami pacjentów chorych na Alzheimera. Wiedział więc, co go czeka. – Przesunęła językiem po spieczonych wargach. – Musisz to zrozumieć. Ojciec był niezwykłym człowiekiem: ciepłym, uprzejmym, pełnym godności osobistej. Miał wielu przyjaciół. Wszyscy go kochali i szanowali. Zawsze powtarzał, że choroba Alzheimera jest trudniejsza do zniesienia dla rodziny ofiary niż dla samego pacjenta. Nie mógł znieść myśli o tym, jaki los gotuje nam wszystkim. Nie chciał, aby Joshua widział jego upadek. Nie chciał, aby ktokolwiek się o tym dowiedział. Pragnął pozostać w pamięci bliskich taki, jaki był przez wiele lat.
– A więc sfingowałaś jego śmierć.
Nie miałam wyboru. Nie powiedział mi nawet, że jest chory, dopóki nie zniknął pewnego dnia. Pinebridge to szpital, w którym pracował od dawna, ale któregoś dnia wracał do domu i nagle uprzytomnił sobie, że nie wie, dokąd jedzie. Zatrzymał się na poboczu drogi. Znalazłam go w samochodzie dopiero dwa dni później. W następnym tygodniu zrobił sobie badania w innym szpitalu. Wyniki sugerowały, że to nowotwór. Ale to był tylko taki wybieg. Kiedy odwiedziłam go w szpitalu, powiedział mi, co mam robić. Miał już obmyślony plan. Omówił wszystko wcześniej z tutejszym ordynatorem i zapewnił sobie opiekę.
– Zgodzili się?
– Uwielbiali go. Zadbali nawet o to, aby nie zajmowali się nim ci ludzie, z którymi uprzednio współpracował i którzy mogliby go rozpoznać. Potem… zmienił się już do tego stopnia, że i tak nikt by go… Szkoda, że nie znałeś go przed laty. Teraz jest zamknięty w sobie niczym skorupiak, ale wtedy był bystry, energiczny i…