– Kłamiesz.
– Dlaczego miałabym kłamać? Duchy nie muszą się uciekać do kłamstw.
– Kłamiesz dlatego, że posiadam większą moc niż ty – odparł szorstkim tonem. – Boisz się mnie.
– Czy bałam się ciebie kiedykolwiek przedtem? Czy bałam się ciebie tamtej nocy, gdy mnie zabiłeś?
– Nie, walczyłaś jak suka, którą zresztą jesteś. – Po chwili dodał: – Pocięłaś mnie nożem.
– Wtedy nie byłam jeszcze na tyle silna, aby cię zabić, ale teraz jestem. Czekałam długo, bardzo długo, żeby zabrać cię ze sobą do krainy ciemności. Czy wiesz, kogo tam spotkasz?
– Nie chcę tego słuchać.
W jego głosie zabrzmiała wyraźnie nuta trwogi.
– Spotkasz się tam ze stróżami.
Wziął głęboki oddech.
– Widzę, że jesteś bardzo sprytna. Ale nie uda ci się mnie nastraszyć. Zbyt długo czekałem na ten moment. To będzie z pewnością niezwykły pojedynek.
– Niezwykły, bo ja stoję tu na otwartej przestrzeni, a ty kryjesz się między drzewami jak tchórz? – Czy to złudzenie, czy naprawdę dostrzegła obok tamtej sosny ciemny zarys czyjejś postaci?
– Masz rację, nadeszła pora. Wychodzę zza drzew.
– Poczekaj. – Była teraz bezbronna i z pewnością słabsza od niego. Znajdowałby się w korzystniejszej sytuacji. – Nie tak chyba postępują wojownicy. Należy podchodzić przeciwnika, tropić go. A może myślisz, że będę przed tobą uciekać?
– Myślę, że będziesz próbować.
Skąd u niej ten pomysł? Biec po ciemnym lesie? Mrok ograniczał widoczność do niecałego jarda. Ale przecież Ishmaru nie był pod tym względem w lepszej sytuacji.
– Nawet gdybym próbowała uciekać, to co? Czy taki pojedynek nie sprawiłby ci większej przyjemności?
Milczał przez parę sekund.
– Tak, nie miałem jeszcze okazji cię tropić. A to rzeczywiście wyjątkowa przyjemność. Zgoda, uciekaj, a ja będę cię gonić.
Przyszła jej nagle do głowy pewna myśl, a wraz z nią zaświtała iskierka nadziei. Może…
– Dasz mi fory?
– W twoim głosie usłyszałem olbrzymi zapał. Cieszysz się, że oczekiwanie dobiegło końca, czyż nie?
– Dasz mi fory? – powtórzyła.
– Policzę do dziesięciu.
Puściła się pędem przed siebie, a potem skręciła gwałtownie w lewo.
Nie widziała żadnej ścieżki.
Poszukaj jakiegoś punktu orientacyjnego.
Zrozpaczona uznała jednak już po chwili, że wszystkie drzewa wydają się takie same, kiedy migają przed oczami jedno po drugim. Nie, jednak nie. Ta sękata wierzba różni się od innych. A więc wierzba. I jeszcze ten omszały głaz po lewej stronie.
– Robisz za dużo hałasu. Ułatwiasz mi zadanie! – zawołał Ishmaru, biegnący za nią. – Ale przyznaję, że jesteś szybka, bardzo szybka. I biegniesz lekko, jak prawdziwy wojownik.
Serce bije mi zbyt mocno, pomyślała. Musisz panować nad oddechem. Zachowuj się tak, jakby był to zwykły poranny bieg.
Tak, łatwo powiedzieć!
Pod stopami poczuła nagle wilgoć. Bryzgi wody chlapnęły na dżinsy. Przebiegała właśnie przez strumyk.
A więc jeszcze jeden punkt orientacyjny.
– Ale ja jestem szybszy. Zbliżam się do ciebie. Słyszysz?
Jasne, że słyszy. Zdawało jej się, że Ishmaru znajduje się tuż za jej plecami.
– Tamta mała dziewczynka też była szybka. Ta, która powiedziała mi, że jesteś Emily. Pamiętam, jak jej złociste włosy powiewały za nią, gdy biegła. Zajęło mi to prawie pięć minut, zanim ją złapałem.
O jakiej dziewczynce on mówi? – zastanawiała się gorączkowo.
– Ale nigdy nie wątpiłem, że ona jest dla mnie znakiem. Czy zaczyna brakować ci sił?
Tak, czuła narastające zmęczenie, a tymczasem jego głos brzmiał normalnie, jak przed biegiem.
Z każdą chwilą zbliżał się bardziej.
Jeszcze chwila – i dogoni ją.
Błagam, muszę biec szybciej. Pomóż mi…
Zorientowała się nagle, że istotnie biegnie szybciej, a oddech wraca do normy. Zdumiał ją nieoczekiwany przypływ sił.
Adrenalina? Nie była pewna. Zresztą czy to istotne?
Zwiększyła dzielący ich dystans o jard, a potem o dwa.
Biegła, przeskakując krzaki i zwalone pnie. Widziała teraz lepiej niż poprzednio. Zapewne wzrok przyzwyczaił się już do ciemności.
Z jakąś dziką radością usłyszała jego ciężki, świszczący oddech.
– Lepiej się pośpiesz – rzuciła szyderczo przez ramię. – I nie patrz za siebie. Chyba nie myślisz, że stróże pozwolą mi walczyć z tobą samotnie?
W odpowiedzi wydał jakiś chrapliwy, gardłowy jęk.
Jednak takie podjudzanie okazało się błędem. Ishmaru znowu przyśpieszył i zbliżył się do niej niebezpiecznie.
Nie, na pewno nie pozwoli mu rzucić się na siebie, jakby była wystraszonym królikiem.
Ta gałąź leżąca przy ścieżce!
Przystanęła w miejscu, podniosła ją i zamachnęła się, kiedy dobiegał do niej.
Stęknął z bólu, mimo iż zdołał pochwycić gałąź za drugi koniec.
– Sprytne. Nie spodziewałem się tego. – Wyrwał jej z ręki tę prowizoryczną broń. – Punkt dla ciebie. Teraz moja kolej.
Zacisnął jej dłonie na szyi.
Z całej siły kopnęła go kolanem w pachwinę.
– Uaa! – Uchwyt zelżał, a ona rzuciła się do ucieczki. Skręciła na prawo od dróżki, nieco dalej przeskoczyła ją znowu i zawróciła.
Znowu znalazł się tuż za nią. Szybciej! Nie wolno ci się zatrzymać. Nie teraz. Była już na drugim brzegu strumyka.
Plusk wody zdradził jej po krótkiej chwili, że Ishmaru nie został daleko w tyle.
Biegnij co sił. Szybciej!
Minęła omszały głaz.
Za sobą usłyszała jakieś mamrotanie.
A oto i ta sękata wierzba.
Teraz musi przyśpieszyć kroku. Pora na sprint.
– Nie! – zawołał Ishmaru, odgadując jej zamiar. – Nie, tak nie wolno!
Diabła tam, nie wolno. Dobiegła do polany.
Błyskawicznie schyliła się po broń leżącą na ziemi. Przeturlała się na bok.
Stał już nad nią.
Pociągnęła za cyngiel.
Drgnął, nadal jednak stał w miejscu.
Pociągnęła za cyngiel jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze.
Dlaczego nie pada na ziemię?
Spoglądał na nią niemal ze smutkiem.
– Tak nie wolno. – Z ust pociekła mu cienka strużka krwi. – To… nie jest…triumf.
Wystrzeliła jeszcze raz.
Osunął się na ziemię. Kate dźwignęła się na kolana i spojrzała na niego.
Miał otwarte oczy, zdawał się przeszywać ją na wylot spojrzeniem.
– To… żaden triumf… – Zesztywniał, utkwił wzrok w jakimś nieokreślonym punkcie nad jej prawym ramieniem. – Nie… nie chcę… Nie zabieraj…
Z jego ust wydarł się dźwięk przypominający skowyt, strach zniekształcił rysy jego twarzy.
– Emily!
Poczuła, że włosy jeżą się jej na głowie. Siedziała tak nieruchoma, wpatrzona przed siebie. Bała się spojrzeć w tył, rzucić okiem na to, co zobaczył Ishmaru. To nie mogła być Emily, lecz jego wyobraźnia, podsycona jej słowami.
Słowami Kate czy Emily?
Oczy Ishmaru były teraz zamknięte, jego mięśnie rozluźnione.
Musiała się upewnić.
Przyłożyła palec do szyi, aby wyczuć puls, a potem przysiadła znowu na piętach.
Nie żyje.
Zabójstwo było dla niej zawsze czymś odrażającym, teraz jednak, patrząc na niego, nie czuła żadnych skrupułów. Zrobiłaby to jeszcze raz. Gdyby otworzył teraz oczy, strzeliłaby ponownie, jakby miała przed sobą jadowitą żmiję.
Wszystko potoczyło się tak błyskawicznie, że jeszcze nie mogła w to uwierzyć. Ishmaru nie żyje. Koszmar dobiegł wreszcie końca.