Выбрать главу

Robert Sheckley

Czy pani coś czuje, kiedy to robię?

Był to średniej klasy apartament w Forest Hill z całym standardowym wyposażeniem: grubo ciosaną ławą z sosnowego drewna od Lady Yoginy, stroboskopową lampą do czytania nad wielkim Niewygodnym Krzesłem zaprojektowanym przez Sri Jakiegośtam, polifonicznym odtwarzaczem grającym „Blood-Stream Patterns” dra Molidoffa i dra Yulil Zgodnie ze zwyczajem znajdował się tam również barek z mikrobiotycznym jedzeniem, zapełniony aktualnie Zestawem Numer Trzy Murzyńskiej Kuchni Grubego Czarnego Andy — podgardle wieprzowe i zielony groszek. I było też Łóżko Gwoździ Murphy’ego, Specjalny Ascetyczny Model „Piękny Sen” zawierający 2000 chromowych, platerowanych, samoostrzących się gwoździ numer cztery. Jednym słowem, całe umeblowanie świadczyło o patetycznych wysiłkach dotrzymania kroku powstałej w ubiegłym roku modzie na wartości duchowe.

W owym apartamencie przebywała obecnie młodo wyglądająca gospodyni, Melisanda Durr, samotna i cierpiąca na anomię. Przed chwilą właśnie wyszła z Pokoju Rozkoszy, największego pomieszczenia w mieszkaniu, wyposażonego w iście królewskich rozmiarów komodę oraz smutno-ironiczne podobizny lingama i yoni z brązu, zawieszone na ścianie.

Była naprawdę ładna: miała wspaniałe nogi, kusząco zaokrąglone biodra, jędrne kształtne piersi. Twarz o drobnych, delikatnych rysach °kalały długie, miękkie, błyszczące włosy. Ładna, bardzo ładna. Dziewczyna, z którą każdy mężczyzna chciałby się znaleźć sam na sam. Chociaż raz. Może nawet dwa razy. Ale z pewnością nie po raz trzeci.

Dlaczego? Cóż, oto najświeższy przykład:

— Hej, Sandy, kochanie, coś było nie tak?

— Ależ nie. Frank, było cudownie; dlaczego myślisz, że coś było nie w porządku?

— No, bo patrzyłaś w sufit z takim dziwnym wyrazem twarzy, marszczyłaś brwi…

— Naprawdę? Ach tak, już sobie przypominam; zastanawiałam się właśnie, czy nie kupić takiego uroczego trompe-l’oleil, jakie sprzedają u Saksa. Można by je powiesić na suficie.

— I myślałaś o tym? W takim momencie?

— Ależ, Frank, nie denerwuj się, było wspaniale, możesz mi wierzyć, Frank, byłeś wspaniały, naprawdę tak uważam.

Frank był mężem Melisandy. Nie odgrywa on żadnej roli w tym opowiadaniu i bardzo małą rolę w jej życiu.

Stała więc w swoim wytwornym apartamencie, doskonale piękna powłoka skrywająca puste wnętrze, wspaniała możliwość, której nigdy nie dano się urzeczywistnić, prawdziwa niedotykalska Amerykanka… kiedy rozbrzmiał dzwonek u drzwi.

Na twarzy Melisandy pojawił się wyraz zaskoczenia, potem niepewności. Czekała. Dzwonek zabrzęczał ponownie. „Pewnie pomyłka” — pomyślała.

Mimo to podeszła do drzwi, włączyła Uzbrojonego Portiera-Strażnika na wypadek, gdyby to był jakiś zboczeniec, włamywacz lub cwaniak, który mógłby spróbować wepchnąć się przemocą do środka; potem uchyliła nieco drzwi i zapytała:

— Kto tam?

Męski głos odpowiedział:

— Agencja Wysyłkowa Acme, mam burbur dla pani Burburburbur.

— .Nie rozumiem, proszę mówić głośniej.

— Agencja Acme, mam burbur dla burburburbur i nie mogę tu stać przez cały burbur.

— Nie rozumiem pana!

— MÓWIĘ, ŻE MAM PACZKĘ DLA PANI MELISANDY DURR, DO CHOLERY!

Melisanda otworzyła drzwi na całą szerokość. Za drzwiami stał posłaniec z wielką paką, prawie tak wysoką, jak on sam, na oko mierzącą jakieś pięć stóp cztery cale. Adres i nazwisko na opakowaniu zgadzał) się. Pokwitowała odbiór, posłaniec wepchnął pakę do środka i wyszedł, przez cały czas burcząc coś pod nosem. Melisanda zamknęła za nim drzwi i popatrzyła na paczkę.

Kto mógł mi przysłać taki niespodziewany prezent bez żadnej szczególnej okazji? — pomyślała. — Nie Frank, nie Harry, nie ciotka Emmie ani ciotka Ellie, ani mama, ani tata (oczywiście, że nie, głuptasku, przecież on nie żyje od pięciu lat, biedny staruszek), ani żadna z osób, które mi przychodzą na myśl. Ale może to wcale nie jest prezent; może to jakiś kiepski dowcip albo bomba przeznaczona dla kogoś innego i wysłana pod niewłaściwym adresem (albo bomba przeznaczona dla mnie i wysłana pod właściwym adresem), albo po prostu nieporozumienie.

Przeczytała nalepki na opakowaniu. Towar został wysłany z domu towarowego Sterna. Pochyliła się, wyciągnęła zawleczkę unieruchamiającą zabezpieczający zamek (łamiąc przy tym paznokieć), zdjęła zabezpieczenie i przesunęła dźwignię na pozycję OTWARTE.

Opakowanie pękło na dwanaście identycznych segmentów, które rozchyliły się jak płatki kwiatu. Każdy z segmentów zaczął się samodzielnie składać.

— Jejku — powiedziała Melisanda.

Opakowanie rozłożyło się do końca, poskładane segmenty zwinęły się do wewnątrz i rozpadły. Pozostały po nich dwie garście delikatnego, zimnego, szarego popiołu.

— Ciągle jeszcze nie rozwiązali tego problemu z popiołem — mruknęła Melisanda. — Mimo wszystko.

Spojrzała z zainteresowaniem na przedmiot stanowiący zawartość paczki. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak metalowy cylinder, pomalowany na czerwono i pomarańczowo. Jakaś maszyna? Tak, z pewnością maszyna; szczeliny wentylacyjne przy podstawie, gdzie znajdował się silnik, dodatkowe wyposażenie — rozsuwane wysięgniki, chwytne zaczepy, rozmaite urządzenia. Były też dodatkowe wejścia do podłączania końcówek umożliwiających przeprowadzanie bardziej skomplikowanych operacji, rozciągliwy, samonawijający się kabel oraz standardowa wtyczka, obok której widniała plakietka z napisem: WŁĄCZAĆ DO GNIAZDKA POD NAPIĘCIEM 110-115 VOLT.

Gniew wykrzywił rysy twarzy Melisandy.

— To jakiś cholerny odkurzacz! Na litość boską, przecież ja już m a m odkurzacz! Kto mi to przysłał, do cholery?

Przemierzyła pokój tam i z powrotem, migając długimi nogami pod spódnicą. Na jej wykrojonej w kształcie serca twarzy malowało się napięcie.

— Mimo wszystko — powiedziała na głos — myślałam, spodziewałam się, że to będzie prawdziwy prezent, coś ładnego albo przynajmniej coś zabawnego, może nawet jakaś ciekawostka. Na przykład… O Boże, sama nie Wiem, na przykład, co może taki wielki pomarańczowo-czerwony automat do gry, taki duży, żebym mogła wejść do środka i siedzieć tam zwinięta w kłębek a kiedy ktoś by zaczął gracja mogłabym naciskać wszystkie dźwignie światełka by się zapalały dzwonki by dzwoniły a ja naciskałabym wszystkie te cholerne dźwignie naraz a jak już doszłabym do końca to wtedy Boże automat by wyświetlił wygraną MILION MILIONÓW i to jest właśnie to!

A więc — w końcu wypowiedziała na głos to długo skrywane marzenie. Jakże odległe i bezbarwne wydawało jej się w tej chwili, a przecież nad kusiło i wywoływało poczucie winy.

— W każdym razie — powiedziała sobie, otrząsając się z rozkosznych wizji i upychając je na później w najgłębszych zakamarkach umysłu — w każdym razie zamiast prezentu dostałam tylko zwyczajny, parszywy odkurzacz, chociaż mój własny odkurzacz ma dopiero niecałe trzy lata więc po co mi jeszcze jeden i kto mi to świństwo przysłał?

Obejrzała, swój prezent szukając wizytówki. Nie było nic. Żadnej wskazówki. A potem pomyślała: Sandy, ależ tuman z ciebie! Oczywiście że nie ma żadnej wizytówki; maszyna z pewnością została tak zaprogramowana, żeby po uruchomieniu wygłosić określoną wiadomość.

Melisanda była teraz zaciekawiona, umiarkowanie, ale w wystarczającym stopniu, żeby zacząć działać. Rozwinęła kabel i wetknęła wtyczkę do gniazdka w ścianie.

Klik? Zapaliło się zielone światełko, rozbłysły błękitne litery WSZYSTKIE SYSTEMY SPRAWNE, silnik zamruczał, ukryte serwomechanizmy zastukały z cicha; następnie automatyczny regulator zameldował: ZASILANIE W NORMIE i delikatną, różową poświatą rozjarzył się napis: PEŁNA GOTOWOŚĆ DO PRACY.