Założyłam dłonie na piersiach i odwróciłam się twarzą do pastora.
Mam wrażenie, że w tych rzadkich chwilach, gdy widzę go z zamkniętymi ustami, Joel McCorkindale wygląda nieswojo. Teraz z wyraźną niechęcią i z zaciśniętymi wargami patrzył to na leżącego na podłodze Norvela, to znów na mnie. Miałam wrażenie, że gdy za młodych lat spojrzał w lustro i zobaczył w nim bardzo przeciętnego mężczyznę, poprzysiągł sobie, że zacznie wpływać na innych siłą osobowości i niesamowitym głosem, przezwyciężając niedostatki fizyczne – przeciętny wzrost i nienadzwyczajną cerę. Sylwetkę też ma przeciętną – nie za wiele mięśni i nie za wiele tłuszczu. Za to gdy otwiera usta, potrafi zniewolić człowieka, wypełnić przestrzeń radością, spokojem lub pewnością siebie.
Teraz wypełnił ją irytacją.
– Co się tutaj dzieje? – zapytał zniewalającym głosem, jakiego zapewne użył Bóg, gdy przemawiał z gorejącego krzaka.
Miałam jednak nadzieję, że Bóg potrafił powściągnąć irytację.
Norvel jęknął i chwycił się za rękę. Wiedziałam, że nie ośmieli się mnie oskarżyć przed swoim chlebodawcą. Odwróciłam się do zlewu i umyłam ręce, żebym dokończyć układanie herbatników.
– Panno Bard! – zadudnił tubalny głos.
Westchnęłam i odwróciłam się z powrotem. Dlaczego zawsze, dosłownie zawsze, kiedy mam chwilę dobrej zabawy, muszę za nią zapłacić?
Ludzie nigdy nie potrafią skorzystać z okazji i siedzieć cicho.
– Co tu się stało? – dopytywał się stanowczo McCorkindale.
– Norvel trochę się zapędził, więc go uspokoiłam. – Miałam wrażenie, że taka odpowiedź będzie wymagać najmniej wyjaśnień.
Pastor natychmiast mi uwierzył, co też przewidziałam. Raz lub dwa obrzucił mnie uważnym spojrzeniem. Odniosłam wrażenie, że przyjął moje wytłumaczenie za dobrą monetę.
– Norvel, czy to prawda?
Norvel ujrzał zapowiedź nieszczęścia (że się tak wyrażę) i skinął głową. Zastanawiałam się, czy bystrość umysłu przezwycięży jego gniew.
– Bracie Norvel, po spotkaniu porozmawiamy w moim gabinecie.
Norvel znów skinął głową.
– Teraz pomogę ci wstać, a siostra Lily niech wróci do swoich obowiązków – zarządził McCorkindale hipnotyzującym głosem.
Po minucie miałam ogromną kuchnię dla siebie.
Szukając serwetek, stwierdziłam, że skłonność Norvela do alkoholu nie mogła umknąć uwadze nazbyt spostrzegawczego Pardona Albee, bo spotykał Norvela zarówno w bloku, jak i w kościele. Zastanowiłam się, czy przypadkiem nie zagroził mu zdemaskowaniem, podobnie jak ja. Norvel miał więc motyw, by zamordować Pardona. Jako dozorca z pewnością widział mój wózek na śmieci stojący we wtorki przy ulicy. Pewnie zapamiętał go, na wypadek gdyby kiedyś potrzebował przewieźć coś ciężkiego.
Takie wyjaśnienie coraz bardziej mi się podobało, niestety, wcale nie przydawało mu to wiarygodności. Brzydzę się Norvelem i bardzo bym się ucieszyła, gdyby zniknął z bloku w pobliżu mojego domu. Ale naprawdę nie przypuszczałam, by potrafił zaplanować pozbycie się ciała Pardona w taki sposób. Chociaż z drugiej strony może desperacja zaostrzyła mu intelekt?
Na tacy położyłam miseczkę ze słodzikiem i cukiernicę. Wyjęłam dwa termosy i nalałam do nich kawę. Zanim wszyscy członkowie zarządu zebrali się w niewielkiej salce zebrań tuż obok większej sali przyjęć, na stole znalazły się filiżanki, spodki, talerzyki, serwetki, termosy z kawą i tace z herbatnikami. Teraz pozostawało mi tylko czekać na zakończenie spotkania, co zwykle następowało po półtorej godziny. Uprzątnę zastawę, a potem będę mogła pójść na zajęcia ze sztuk walki.
Przez jakieś piętnaście minut doprowadzałam kuchnię do porządku. Czasami dla reklamy dobrze zrobić coś więcej, poza tym dzięki temu się nie nudziłam. Wróciłam do sali przyjęć. Mierzy około dwanaście metrów na sześć. Pod ścianami znajdują się stoliki ze składanymi krzesłami wsuniętymi pod blaty. Przez cały tydzień korzystają z nich przedszkolaki, więc zostaje po nich nieporządek i krzesła stoją nierówno, chociaż nauczyciele starają się wpoić dzieciom, że należy po sobie sprzątać. Uporządkowałam wszystko tak, jak lubię, i jeżeli podeszłam pod drzwi sali, w której odbywało się spotkanie, to tylko dlatego, że nudziłam się jak mops. Powtarzałam sobie, że cokolwiek tu usłyszę, nigdy nie wyjdzie na zewnątrz, tak samo jak różne szczegóły z życia moich pracodawców, które poznaję podczas sprzątania.
Drzwi do sali zebrań były uchylone, co zapewniało dostęp powietrza. O tej porze roku w salce bez okien szybko robi się duszno. Skoro nie wzięłam ze sobą książki, rozerwę się tym, dopóki nie nadejdzie czas na sprzątanie.
Po chwili zorientowałam się, że sprawa dotyczy jednej z przedszkolanek, która podczas Tygodnia Dinozaurów wspomniała dzieciom o ewolucji. Bardzo starałam się wyobrazić sobie, co w tym takiego istotnego, ale po prostu nie mogłam. Jednak członkowie zarządu najwyraźniej uznali to za bardzo poważne przewinienie. Zaczęłam się zastanawiać, które przedsiębiorcze dziecko doniosło na nauczycielkę i jak ona zareaguje, gdy wyrzucą ją z pracy. Brat McCorkindale, jak wszyscy się do niego zwracali, opowiadał się za wezwaniem nauczycielki na rozmowę (jego określenie). Dalsze postępowanie miało zależeć od tego, co powie na swoją obronę. Był zdania, że kobieta, którą opisał jako „bogobojną i oddaną dzieciom”, powinna otrzymać szansę wyjaśnienia sprawy i wyrażenia skruchy.
Członek zarządu Lacey Dean Knopp – matka Deedry – była podobnego zdania, chociaż stwierdziła ze smutkiem, że samo wspomnienie o ewolucji było poważnym wykroczeniem ze strony nauczycielki. Sześcioro pozostałych członków obecnych na zebraniu opowiadało się za natychmiastowym zwolnieniem.
– Jeżeli tak zachowują się ludzie, których zatrudniamy, powinniśmy ich staranniej selekcjonować – odezwał się nosowy kobiecy głos.
Poznałam go – należał do Jenny O'Hagen, żony Toma O'Hagena, wraz z którym prowadziła miejscową restaurację należącą do krajowej sieci Bippy. Jak przystało na prawdziwych japiszonów, Jenny i Tomowi udało się wcisnąć w pracowite życie tak wiele umówionych spotkań, funkcji kościelnych i kontaktów telefonicznych związanych z najróżniejszymi organizacjami społecznymi (a należą do każdej, która ich przyjmie), że zupełnie nie mają czasu dla siebie. Doskonały sposób na uniknięcie niechcianych rozmów w rodzinnym gronie. Oboje mieszkają w Apartamentach Ogrodowych na parterze, na prawo od mieszkania Pardona Albee. Naturalnie nie mają ani chwili czasu na sprzątanie, więc oni również należą do grona moich stałych klientów. Wolę, gdy nie ma ich w domu, kiedy pracuję. Niestety, gdy zaczynam, najczęściej właśnie wstaje jedno z nich – to, które było na nocnej zmianie.
Nie wiedziałam, że O'Hagenowie należą do Zjednoczonego Kościoła, a już zupełnie nie miałam pojęcia, że Jenny wybrano do rady. Z drugiej strony mogłam się tego domyślić. To typowy przejaw filozofii życiowej O'Hagenów: bezdzietna Jenny wkręciła się do rady przedszkola, bo to najważniejsza instytucja w Shakespeare, a lista oczekujących jest długa. Prawdopodobnie umówiła się z Tomem, że 15 października tego roku poczną dziecko, i uczestniczyła w pracach rady, by zapewnić potomkowi miejsce w przedszkolu.
Skoro okazało się, że w sprawę zaangażowali się moi klienci, zaczęłam z większą uwagą słuchać pełnych emocji słów wypowiadanych w sali obrad. Wszyscy byli tak rozgorączkowani, że zastanawiałam się, czy nie powinnam była zaparzyć im kawy bezkofeinowej zamiast zwykłej.
Rada postanowiła zwrócić uwagę młodej kobiecie na niestosowność jej postępowania, lecz jej nie zwalniać. Straciłam zainteresowanie, gdy na porządku dziennym pojawiły się nudniejsze rzeczy, takie jak budżet szkoły i formularze medyczne do wypełnienia przez rodziców… Ziewnęłam. Dobrze, że nie odeszłam, żeby jeszcze trochę posprzątać, bo po jakimś czasie usłyszałam następne znajome imię.