Выбрать главу

Shiko-dachi to postawa przypominająca siedzenie w powietrzu. Jest trudna i sprawia ból nawet po długich ćwiczeniach. Najlepiej skoncentrować się na czymś innym, przynajmniej ja staram się tak ją przetrwać. Ale byłam zbyt rozkojarzona i nie mogłam zacząć medytacji. Zamiast tego postanowiłam przyjrzeć się odbiciu szeregu współcierpiących w lustrze zajmującym całą długość przeciwległej ściany.

Nowi zawsze znajdują się na końcu szeregu. Mężczyzna, który musiał dziś do nas dołączyć, miał pochyloną głowę i drżały mu nogi – czyli prawdopodobnie wszyscy znajdowali się w tej postawie od półtorej minuty, może dwóch. Czyli niewiele straciłam.

Po kilku sekundach zaczęłam się odprężać. Ból domagał się uwagi, więc niepokój wywołany spotkaniem z policjantem zaczął zanikać. Zaczęłam myśleć o kata, które mieliśmy ćwiczyć później. Starając się zbagatelizować ból mięśnia czworoglowego, zaczęłam sobie wyobrażać kolejne ruchy, które składają się na geiki sei ni bon. Przypomniałam sobie błędy, które zwykle popełniam, i nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie przejdziemy do pełnych wdzięku i siły kata – serii uderzeń, bloków i kopnięć, które połączone razem tworzą coś, co przypomina taniec.

– Trzy minuty – powiedział stojący w pierwszym rzędzie ogromny Murzyn Raphael Roundtree. Pasek od zegarka zapiął na obi.

– Jeszcze minuta – postanowił Marshall. Wyczułam niezadowolenie ćwiczących, chociaż nikt nawet nie pisnął. – Pamiętajcie, że uda trzymamy równolegle do podłogi.

Szereg zafalował, gdy uczniowie skorygowali postawę. Stałam twardo jak skała. W moim shiko-dachi trudno cokolwiek poprawić. Trzymałam stopy we właściwej odległości, rozstawione na zewnątrz pod właściwym kątem, a plecy wyprostowane.

Na chwilę ocknęłam się z zamyślenia, by spojrzeć w lustro na ćwiczących. Ostatni uczeń w szeregu miał poważne kłopoty. Chociaż był ubrany w szorty i podkoszulek, pot płynął mu strumieniami po twarzy. Nie mógł opanować drżenia nóg. Z pewnym zdumieniem rozpoznałam mojego sąsiada Carltona Cockrofta, który z dobrego serca powiedział mi, że wie o mojej nocnej wyprawie.

Zamknęłam oczy i znów spróbowałam skupić się na kata, ale byłam zbyt zaskoczona, a w głowie kłębiło mi się mnóstwo domysłów.

Gdy Raphael zawołał: „Cztery minuty!”, odczułam taką samą ulgę jak reszta grupy.

Wszyscy zaczęliśmy przestępować z nogi na nogę, by pozbyć się uczucia bólu.

– Lily! Rozgrzewka! – powiedział Marshall, ledwo zaszczycając mnie spojrzeniem, którym omiótł szereg. Stanął w kącie sali, skąd obserwował wszystkich, wychwytując nawet najdrobniejsze oznaki nieprzykładania się do ćwiczeń.

Skłoniłam się i wybiegłam przed grupę. Tego wieczoru było nas tylko ośmioro. Janet i ja byłyśmy jedynymi kobietami. Miałam wrażenie, że jestem od niej o rok starsza. Przedział wiekowy mężczyzn zaczynał się od dwudziestu lat, a kończył na jakichś pięćdziesięciu pięciu.

– Ki-o tsuke! – powiedziałam ostro, by zwrócić ich uwagę. – Rei – poinstruowałam, kłaniając się im.

Odpowiedzieli mi ukłonem, Cariton o mgnienie oka spóźniony. Przyglądał się stojącemu obok niego mężczyźnie, którego ruchy naśladował. Znów zadałam sobie pytanie, po co tu przyszedł. Ale grupa czekała na moje instrukcje, więc wyprostowałam prawą nogę, balansując na lewej.

– Duży palec do góry… i na dół… – powiedziałam.

Kilka minut później zakończyłam naprzemiennymi wypadami na boki z rękami wyciągniętymi przed siebie dla równowagi.

Ukłoniłam się Marshallowi i biegiem wróciłam na miejsce.

– Lizuska – rzucił Raphael półgębkiem. – Kto to widział tak się spóźniać?

Rozgrzewkę najczęściej prowadzimy na zmianę Raphael i ja. Uczy matematyki w liceum, więc myślę, że karate daje mu sposobność wyżycia się.

– Pierwszy raz – szepnęłam na swoją obronę i ujrzałam błysk zębów w szerokim uśmiechu.

Marshall zarządził krótką przerwę. Zaczerpnęłam łyk wody z dystrybutora w siłowni i podeszłam do Carltona. Teraz dla odmiany sprawiał wrażenie przegotowanego. Zupełnie nie nadawał się do zjedzenia. Twarz mu poczerwieniała, włosy zlepił pot. Nigdy wcześniej nie widziałam go nieuczesanego, a tym bardziej rozczochranego.

Raphael zaszedł mnie od tyłu, zanim mogłam zagadnąć sąsiada, więc przedstawiłam ich sobie. Traktuję Raphaela jak kolegę, chociaż nie widujemy się poza treningami. Teraz będę mogła w ten sam sposób poznać Carltona. Widocznie coś sobie przemyślał po naszej niezbyt przyjemnej rozmowie.

– Co cię tu sprowadza, Cariton? – zapytał Raphael z nieukrywaną ciekawością. Od razu było widać, że nowo przybyły nie należał do entuzjastów treningów.

– Prowadzę Marshallowi księgowość – wyjaśnił Cariton. Nie miałam o tym pojęcia. – Odkąd kupiłem dom w pobliżu, widzę, jak Lily chodzi na zajęcia. Zawsze wraca zadowolona. Więc zatelefonowałem dziś do Marshalla, a on zaproponował, żebym spróbował. Wiecie, co będzie dalej? Ledwo żyję po tym shigga-cośtam.

– Teraz – powiedział Raphael z jawnie sadystycznym uśmiechem – teraz dopiero się zacznie.

– O nie! – Cariton wyglądał na przerażonego. Spojrzałam na Raphaela i jednocześnie wybuchnęliśmy śmiechem.

Gdy wychodził ostatni z ćwiczących, ja jeszcze sznurowałam buty. Guzdrałam się celowo, żeby porozmawiać z Marshallem, nie umawiając się z nim specjalnie, gdyż to zakłóciłoby delikatną równowagę w naszych wzajemnych relacjach.

– Spóźniłaś się dziś – skomentował Marshall, składając starannie kaftan karategi i wkładając go do sportowej torby.

Biały T-shirt eksponował skórę w ciepłym odcieniu kości słoniowej. Pewnego wieczora słyszałam, jak opowiadał Raphaelowi, że jego babka była Chinką, a dziadek Amerykaninem. Oprócz karnacji, prostych czarnych włosów i ciemnych oczu nic na to nie wskazywało. Jest trochę starszy ode mnie – ma mniej więcej trzydzieści pięć lat – i jakieś siedem centymetrów wyższy. Ale jest silniejszy i bardziej niebezpieczny niż wszyscy inni, których znam.

– Policja – mruknęłam zamiast wyjaśnienia.

– Chodziło im o Pardona? – zainteresował się.

Wzruszyłam ramionami.

– Coś cię dzisiaj dręczy – zauważył.

Nigdy nie powiedział mi nic bardziej osobistego niż „dobre kopnięcie” albo „dłoń, nadgarstek i ramię w linii prostej”, jeżeli nie wspomnieć o „naprawdę popracowałaś nad tymi bicepsami”. Ze względu na naszą długą znajomość czułam jednak, że nie powinnam go zbywać.

– Parę spraw – powiedziałam powoli. Siedzieliśmy na podłodze, oddaleni o niecały metr od siebie. Marshall zdążył włożyć jeden but i rozluźniał sznurówki w drugim. Wciągnął go i zawiązał, a ja zdążyłam naciągnąć drugą skarpetkę.

Skrzyżował nogi, złożył je razem w pozycję kwiatu lotosu, podparł się rękami i na chwilę zawisł tak nad podłogą. Nie zmieniając pozycji, „podszedł” do mnie. Spróbowałam się uśmiechnąć, ale ze względu na nową sytuację poczułam się nieswojo. Nigdy nie rozmawialiśmy o sprawach osobistych.

– No to mów – zagadnął.

Celebrowałam sznurowanie butów tak długo, jak mogłam, zastanawiając się, co mu powiedzieć. Podniosłam wzrok, gdy jego uwagę przyciągnął cichy dzwonek telefonu z biura. Umilkł po drugim razie. Widocznie jeden z pracowników podniósł słuchawkę.