Выбрать главу

Zaczęłam podejrzewać, że w głębi serca uważali, iż strzelając do Napa, dokonałam niewłaściwego wyboru.

Z początku prawdziwą podporą była dla mnie młodsza siostra Varena. Jednak stopniowo fakt, że tak powoli wracałam do zdrowia fizycznego i umysłowego, zaczął ją niecierpliwić, aż wreszcie coś w niej pękło. Uważała, że powinnam wreszcie wstać z łóżka. Była gotowa przejść do porządku dziennego nad tym, co przeszłam, rozmawiać o rzeczach, które nie miały z tym żadnego związku, nawet z moim powrotem do zdrowia. Po kilku coraz bardziej wybuchowych wymianach zdań, w których padały takie zachęty, jak: „Weź się za siebie i zrób coś ze swoim życiem” i „Nie możesz żyć tylko przeszłością”, Varena wróciła do normalnych obowiązków pielęgniarki w małym szpitalu w naszym rodzinnym mieście, ucząc w szkółce niedzielnej i umawiając się z miejscowym farmaceutą.

Na miesiąc przeprowadziłam się do rodziców. Cały mój dobytek zmieścił się na strychu ich domu i w szopie na narzędzia. Dom z dużą werandą, ogrodem różanym i dobrze znanymi sąsiadami emanował kojącą energią. Niestety, większość osób nie potrafiła zachowywać się naturalnie w moim towarzystwie. Najlepszym ledwo się to udawało, a reszta nie mogła przezwyciężyć zgrozy na myśl o tym, co przeżyłam.

Ze wszystkich sił broniłam się przed zaszufladkowaniem jako ofiara tragedii. Rozpaczliwie próbowałam odzyskać przeszłość, lecz wreszcie zorientowałam się, że muszę poddać partię. Musiałam porzucić Bartley, zapomnieć o Memphis, wyjechać – byle dalej.

– Ale dlaczego wybrałaś akurat Shakespeare? – zapytał Marshall.

– Spodobała mi się nazwa – odpowiedziałam, wzdrygając się, bo prawie zapomniałam, że oprócz mnie jeszcze ktoś jest w sali. Włożyłam T-shirt. – Nazywam się Bard, jak pewien bard ze Stratfordu. Czyli Shakespeare.

– Tak po prostu wędrowałaś palcem ma mapie?

Skinęłam głową i wstałam.

– Wcześniej próbowałam się zaczepić w kilku innych miejscach, ale nie wypaliło, więc wybór na chybił trafił wydawał mi się tak samo dobry jak każdy inny.

Ogarnęło mnie niewytłumaczalne zmęczenie. Każdy ruch wymagał ogromnego wysiłku.

– No to na razie – pożegnałam się. – Teraz już wiesz wszystko.

Spakowałam strój do karate, zarzuciłam sportową torbę na ramię i wyszłam z sali. Nie zapomniałam. Gdy doszłam do drzwi, odwróciłam się i złożyłam ukłon.

Samochód prowadziłam automatycznie, próbując o niczym nie myśleć. Minęły całe lata, odkąd po raz ostatni opowiadałam komuś tę historię. Od wielu lat nie musiałam przeżywać jej na nowo. Były to dobre lata. Ludzie traktowali mnie zupełnie normalnie, jak zwyczajną kobietę – nie jak rzecz ani ofiarę przestępstwa.

A teraz Friedrich dawał mi do zrozumienia, jak wiele o mnie wie. A więc musiał też wiedzieć, że zabiłam człowieka. Może pomyślał sobie, iż przypomniały mi się dawne czasy i zamordowałam też Pardona Albee. Pytanie na temat związków, jakie mnie z nim łączyły, mogło sugerować motyw – zabiłam Pardona, bo nie miałam ochoty dłużej znosić jego zalotów. Gdyby lepiej znal Pardona, wiedziałby, że to dość dziwny pomysł.

Po powrocie do domu usiadłam na skraju łóżka. Starałam się wyobrazić sobie siebie jako samozwańczego członka straży obywatelskiej, jako kogoś w rodzaju… Jak nazywała się dziewczyna, którą zgwałcono w Tytusie Andwnikusie? Lavinia… tak, Lavinia. Napastnicy obcięli jej język i dłonie, żeby nie mogła wyjawić ich tożsamości. Mimo to, o ile dobrze pamiętam, jakoś udało jej się powiedzieć o wszystkim braciom. Ugotowane ciała napastników podała na obiad matce oprawców, gdyż to ona pozwoliła na zbrodnię.

Nie dręczyło mnie pragnienie zemsty na wszystkich mężczyznach za to, co mi się przydarzyło. Ale na pewno przestałam już ufać wszystkim bez wyjątku, zdecydowanie przestałam spodziewać się zbyt wiele po ludziach i nie zaskoczyłoby mnie, gdybym znów usłyszała o podobnym przestępstwie.

Nie wierzyłam w zasadniczą dobrą wolę mężczyzn ani w milczącą solidarność kobiet.

Nie wierzyłam, że ludzie wszędzie są zasadniczo tacy sami, ani w to, że jeżeli traktuje się ich uprzejmie, oni odpłacą nam tym samym. Nie wierzyłam w świętość życia.

Gdyby teraz stanęli przede mną ci mężczyźni – czterej gwałciciele i pomocnik Napa, który mnie skuł – a ja miałabym naładowaną broń… Zastrzeliłabym ich wszystkich – pomyślałam. Ale nie jeżdżę po Ameryce po barach dla motocyklistów i nie chodzę po urzędach pocztowych, szukając ich zdjęć na listach gończych. Nie wynajęłam też prywatnego detektywa, żeby ich odszukać.

Czy to znaczy, że nie postradałam zmysłów, czy też sugeruje, że zabiję kogoś w sprzyjających okolicznościach? Poczułam mrowienie całego ciała, jak ścierpniętej ręki przygniecionej we śnie. Coś podobnego czułam wtedy, gdy wbrew własnej woli nie mogłam się oprzeć wspomnieniom. To reszta mojej osobowości wracała do skorupy, którą się stałam, gdy zanurzałam się w wydarzeniach z przeszłości.

Odsunęłam kołdrę, sprawdziłam, czy nastawiłam budzik, i z radością wpełzłam do łóżka. Sięgnęłam do wyłącznika lampy.

Kobietę też bym zabiła – pomyślałam, czując, jak ogarnia mnie fala znużenia. Nie widziałam jej. Motocyklistów też nie widziałam, tylko słyszałam i czułam.

Ale Pardon Albee – czy Friedrich naprawdę mógł przypuszczać, że zabiłabym kogoś, kogo znałam w normalnym życiu?

Pewnie, że mógł.

Zastanawiałam się, jak zginął Pardon. Nie widziałam wiele krwi, chociaż z drugiej strony nie przyjrzałam mu się zbyt dokładnie. Od ponad dwóch lat uczyłam się u Marshalla karate, więc pomyślałam, że gdybym musiała, pewnie potrafiłabym zabić kogoś gołymi rękami. Właśnie dlatego postanowiłam trenować sztuki walki.

Dlatego też Friedrich zaliczył mnie do grona podejrzanych: z jednej strony bardzo wysportowana kobieta… a z drugiej podstarzały, wścibski, przypuszczalnie heteroseksualny mężczyzna mieszkający w pobliżu… Patrząc na sprawę z tej strony, nasuwało się tylko jedno rozwiązanie – zabiłam Pardona we śnie.

Przewracając się na lewy bok, postanowiłam, że od jutra zajmę się tropieniem mordercy. W chwilach tuż przed zaśnięciem wszystko wydaje się takie proste.

ROZDZIAŁ 6

Właśnie wracałam do domu, żeby wziąć prysznic po porannym treningu w Body Time – na szczęście dzisiaj rano siłownię otworzył asystent Marshalla – kiedy zobaczyłam Marcusa Jeffersona z małym chłopcem. Miałam mokre od potu włosy, a na popielatym T-shircie i krótkich spodniach nieestetyczne duże ciemne plamy. Właśnie chciałam otworzyć drzwi wejściowe, kiedy usłyszałam wołanie.

– Dzień dobry, Lily – dobiegły mnie słowa Marcusa.

Po raz pierwszy zobaczyłam, jak się uśmiecha, i zrozumiałam, co widzi w nim Deedra. Jest dobrze zbudowanym mężczyzną o karnacji w odcieniu kawy z domieszką jednej łyżki mleka. Jego brązowe oczy mają złoty odcień. Uśmiechnięty i elegancko ubrany chłopczyk wyglądał jeszcze ładniej. Szczególnie zachwyciły mnie długie falujące rzęsy i ogromne ciemne oczy.

Chociaż nie mogłam się doczekać prysznica, z grzeczności podeszłam ku nim i przykucnęłam przed dzieckiem.

– Jak masz na imię?

– Kenya – odparł chłopiec, promieniejąc uśmiechem.