Выбрать главу

Stałam w drzwiach przez minutę lub więcej, ciężko dysząc. Po raz pierwszy zrozumiałam, co to znaczy rwać się do walki. Jednak zdrowy rozsądek zwyciężył i wycofałam się, zamykając za sobą drzwi kuchenne na klucz.

Odczulam natychmiastową reakcję na adrenalinę, którą moje ciało wpompowało do krwi, by przygotować mnie do walki. Z każdym krokiem czułam mrowienie rozluźniających się mięśni. Niechętnie poszłam sprawdzić, co nieproszony gość zostawił na schodach. Czysta biała chusteczka, pod którą coś się kryło. Powoli wyciągnęłam dłoń i odsunęłam materiał.

W promieniach słońca wpadających przez witraż na półpiętrze ujrzałam parę tanich metalowych kajdanek, pewnie z zestawu zabawek dla dzieci. Obok nich leżał plastikowy pistolet.

Przysiadłam na stopniu i ukryłam twarz w dłoniach.

Trzy dni temu o dawnym życiu Lily Bard nie wiedział nikt, a przynajmniej taką miałam nadzieję.

Teraz moją tajemnicę znali Claude Friedrich i Marshall, któremu sama opowiedziałam o wszystkim. Kto jeszcze mógł o mnie wiedzieć?

Życie, które tak pieczołowicie budowałam, rozpadało się. Próbowałam znaleźć jakiś punkt oparcia.

Po raz kolejny musiałam pogodzić się z ponurą prawdą: mogłam liczyć tylko na siebie.

Przeszukałam dom. Przez cały czas powtarzałam sobie, że gdy skończę i niczego podejrzanego nie znajdę, dokończę sprzątanie, lecz prawdziwą ulgę odczułam dopiero, gdy wróciłam do siebie. Natychmiast zatelefonowałam do pracy do pani Drinkwater i poinformowałam ją, że po drodze zauważyłam podejrzaną osobę kręcącą się w pobliżu ich domu.

– Myślę, że nie powinniście państwo zostawiać domu otwartego nawet na te piętnaście minut przed moim przyjściem – powiedziałam. – Więc albo będę przychodziła wcześniej, albo będziecie musieli dać mi klucz.

Pani Drinkwater najwyraźniej nie ufała mi. Ze słuchawki dobiegł mnie cichy odgłos. Najwyraźniej moja pracodawczyni stukała się ołówkiem po zębach. Bardziej niż mnie jako osobę woli oglądać efekty mojej pracy. Aż do dzisiejszego ranka taki układ bardzo mi odpowiadał.

– Sądzę – stwierdziła wreszcie – że lepiej, jeżeli będzie pani przychodzić wcześniej. Może pani zaczekać w kuchni, dopóki nie wyjdziemy.

– Dobrze, tak zrobię – odparłam i odłożyłam słuchawkę.

Nie chciałam dopuścić do tego, by powtórzyło się nikczemne zagranie, którym ktoś chciał mnie wyprowadzić z równowagi. Leżałam na łóżku i rozmyślałam o incydencie. Być może intruz nie zorientował się, że usłyszałam skrzypnięcie podłogi, a może spodziewał się, że zejdę na dół później i wtedy znajdę kajdanki i rewolwer. Raczej nie planował żadnej konfrontacji, w przeciwnym razie nie uciekłby tak szybko tylnym wejściem. Nie wiedziałam tylko, czy miałam domyślić się jego obecności, zanim wyszedł z domu. A to stanowiło zasadniczą różnicę.

Będę musiała się nad tym zastanowić. Może zapytam Marshalla?

Ta myśl sprawiła, że od razu usiadłam na łóżku. Klepnięciem w policzek przywołałam się do porządku.

Marshall znajdował się dotąd na peryferiach mojego życia, a po wczorajszej rozmowie prawdopodobnie zniknął z niego na zawsze. Obiecałam sobie nie myśleć więcej o nim jako o części mojego życia. Wróci do Thei albo mnie sobie odpuści, bo opowiedziałam mu, skąd wzięły się blizny. A może zdrowy rozsądek podpowie mu, że nie potrzebuje kogoś takiego jak ja?

Potem przyrzekłam sobie do końca dnia o niczym nie myśleć. Szybko zjadłam kanapkę i wyszłam z domu.

W czwartkowe popołudnia mam jeszcze dwóch klientów. Gdy o wpół do siódmej wyszłam od ostatniego – z biura podróży – poczułam, że skończył się bardzo długi dzień. Ostatnią osobą na świecie, którą chciałam wtedy zobaczyć, był Claude Friedrich stojący na progu mojego domu.

Pomyślałby kto, że mu się spodobałam – przemknęła mi przez głowę kąśliwa myśl.

Zaparkowałam samochód pod wiatą i podeszłam do drzwi frontowych, zamiast wejść kuchennymi jak zwykle.

– Czego pan chce? – zapytałam niegrzecznie.

Uniósł brwi.

– Niezbyt pani dziś uprzejma.

– Miałam długi dzień i nie mam ochoty na wspominki. Jestem głodna.

– Więc niech mnie pani zaprosi do środka. Nie będę przeszkadzał w przygotowaniach – powiedział taktownie.

Nie miałam pojęcia, co zrobić, tak byłam zaskoczona. Chciałam zostać sama, ale gdybym kazała mu sobie pójść, wyszłabym na rozdrażnioną. Poza tym mógł mnie nie posłuchać – i co wtedy?

Nie odpowiadając, otworzyłam drzwi i weszłam. Po chwili wszedł za mną.

– Chce pan coś do jedzenia albo do picia? – zapytałam z ledwo ukrywaną wściekłością.

– Jadłem już kolację, ale gdyby zaproponowała mi pani herbatę, nie odmówię – zagrzmiał basem Friedrich.

Przez chwilę zostałam sama w kuchni. Usiadłam, oparłam ręce na blacie i chwyciłam się za głowę. Usłyszałam powolne, miarowe kroki mężczyzny przechadzającego się po moim domu. Na chwilę przystanął przed drzwiami pokoju treningowego. Wstałam i zauważyłam, że wszedł do kuchni i przygląda mi się. Wyraz jego twarzy zdradzał zarówno sympatię, jak i ostrożność. Wyjęłam z szafki szklankę i nalałam mu trochę herbaty, wrzucając na dokładkę parę kostek lodu. Bez słowa podałam mu napój.

– Nie przyszedłem tu po to, żeby rozmawiać o przeszłości. Jak pani wie, musiałem prześwietlić każdego, kto miał jakiekolwiek kontakty z Pardonem. Pani nazwisko z czymś mi się kojarzyło… Zapamiętałem je z gazet. Ale dzisiaj przyszedłem tylko porozmawiać… Był u mnie pani klient – wyjaśnił Friedrich. – Mówi, że może pani potwierdzić jego słowa.

Uniosłam brwi.

– Tom O'Hagen zeznał, że w poniedziałek miał wolne. Około trzeciej skończył grać w golfa i wrócił do domu.

Czekał na moją reakcję, ale znów go rozczarowałam.

– Mówi, że później poszedł do mieszkania Pardona, żeby zapłacić czynsz, zastał drzwi uchylone, więc zajrzał do środka. Nikt nie odpowiadał na jego wołanie. Pan O'Hagen zobaczył pozwijany dywan i przesunięty tapczan. Zostawił pieniądze na biurku i wyszedł.

– Myśli pan, że o trzeciej Pardon mógł już nie żyć?

– Jeżeli Tom mówi prawdę. Tylko pani może potwierdzić jego słowa.

– Nie bardzo rozumiem.

– Mówi, że schodząc po schodach, zauważył panią. Stała pani przy drzwiach do mieszkania Yorków.

Cofnęłam się myślą w przeszłość, starając się przypomnieć sobie dzień, który zapowiadał się na najzwyklejszy pod słońcem. Dopiero gdy wróciłam do domu z nocnego spaceru, zorientowałam się, że właśnie ten dzień powinnam zapamiętać ze szczegółami.

Zamknęłam oczy, próbując odtworzyć krótki odcinek czasu z poniedziałkowego popołudnia. Niosłam torbę z zakupami, które Yorkowie zamówili na swój powrót. Nie, dwie torby. Musiałam je położyć na ziemi, żeby wyjąć właściwy klucz – źle sobie to zaplanowałam. Przypomniałam sobie, że w myślach skarciłam się za to.

– Nie widziałam nikogo w korytarzu, ale rzeczywiście słyszałam, jak ktoś schodzi po schodach. Mógł to być Tom – mówiłam powoli. – Miałam problem ze znalezieniem klucza do mieszkania Yorków w pęku na moim breloku. Weszłam do środka, odłożyłam torby z zakupami… Jedzenie włożyłam do lodówki, a resztę zostawiłam na blacie w kuchni. Nie musiałam podlewać asparagusa, bo miał jeszcze dość wody, a rolety w sypialni były już zwinięte, chociaż zwykle to ja je zwijam, więc wyszłam.