Powtórzyłam gest zamykania drzwi na klucz. Potem odwróciłam się do wyjścia…
– Widziałam go! Szedł od strony mieszkania Pardona do siebie. Śpieszył się! – wykrzyknęłam z dumą.
Nie darzę Toma O'Hagena szczególną sympatią, jednak cieszyłam się, że mogę potwierdzić jego wersję wydarzeń, przynajmniej do pewnego stopnia. Jeżeli słyszałam Toma schodzącego po schodach, a po dwóch, trzech minutach, które spędziłam w mieszkaniu Yorków, wychodzącego od Pardona, raczej nie miał czasu na popełnienie zbrodni. Tylko po co szedł na górę? Przecież mieszka na parterze. Do Deedry? Nie. Była w pracy.
– Słyszałem, że zna pani Marshalla Sedakę – powiedział niespodziewanie Friedrich.
Byłam tak zaskoczona, że spojrzałam mu prosto w oczy.
– Tak.
– Zgłosił się dzisiaj na komisariat. Rozmawiał z Dolphem Staffordem. Powiedział mu, że po śmierci Pardona dziedziczy cały interes. Widać denat miał sporo udziałów w różnych interesach.
Wzruszyłam ramionami. I co z tego?
– Nikt z miejscowych nie zna Marshalla zbyt dobrze – dodał Friedrich. – Pewnego dnia po prostu zjawił się w mieście i ożenił z Theą Armstrong. W sumie to dość dziwne, że nikt wcześniej nie zainteresował się tą dziewczyną. Przecież nie można jej odmówić urody ani inteligencji. Może chłopak po prostu miał szczęście? Teraz wyprowadził się z domu i wynajął mieszkanie przy Farradaya.
Nie miałam pojęcia, że właśnie tam zamieszkał. Ulica, o której wspomniał Friedrich, znajdowała się mniej więcej trzy przecznice ode mnie. Sięgnęłam do lodówki, wyjęłam garnek z zupą, którą ugotowałam w weekend, i włożyłam do kuchenki mikrofalowej.
Zanim odezwał się dzwonek wyłącznika czasowego, upłynęły dwie długie minuty. Oparłam dłonie na kuchennym blacie i czekałam, jaką sensacją uraczy mnie jeszcze komendant policji.
– Śmierć Pardona Albee spowodował uraz szyi – powiedział po chwili. – Najpierw dostał w szczękę, a potem potężny cios w gardło.
Skojarzenie nasuwało się samo. Marshall był bardzo silny.
– Więc uznał pan – podsumowałam, nalewając zupę na talerz – że Marshall rzucił Theę dla mnie, a potem zabił pana Albee, żeby przejąć cały interes, bo bez tysiąca dolarów miesięcznie od Thei nie domknie mu się budżet?
Friedrich się zarumienił.
– Tego nie powiedziałem.
– Sugestia nasuwa się sama. Chyba że mi pan podpowie, co pan miał na myśli. A może coś mi umknęło? – Wpatrywałam się w niego pytająco przez dłuższą chwilę z uniesionymi brwiami. – No właśnie. Coś panu pokażę, może to pana zainteresuje.
Pokazałam mu białe zawiniątko – chusteczkę z brzegami zdobionymi białymi paskami różnej szerokości. Wypukłości zdradzały, że coś kryje się w środku.
– Zechce mi pani powiedzieć coś więcej? – spytał Friedrich.
Krótko i mam nadzieję bez emocji opisałam, co tamtego ranka zdarzyło się u Drinkwaterów.
– I nie wezwała nas pani? Ktoś niepowołany wszedł do domu, a pani nie zadzwoniła? Nawet jeżeli pani nic się nie stało, mógł coś ukraść.
– Jestem pewna, że nic nie zginęło. Znam ten dom jak własną kieszeń i mogę powiedzieć, że wszystko było w porządku. Niczego nie szukał, nie przesuwał ani nie zostawił otwartych szuflad.
– A więc zakłada pani, że te rzeczy podrzucił ktoś, kto wie, co przydarzyło się pani w Memphis?
– Czy to nie logiczne wytłumaczenie? Wiem, że pan już wie. Mówił pan o tym komuś?
– Nie. Po co? Kilka dni temu zatelefonowałem do komendy policji w Memphis. Jak już wspomniałem, po jakimś czasie przypomniałem sobie, gdzie wcześniej słyszałem pani nazwisko. Zdziwiłem się, że go pani nie zmieniła, muszę przyznać.
– To moje nazwisko. Dlaczego miałabym je zmieniać?
– Żeby nie poznał go nikt, kto chciałby z panią pogadać o tym, co się stało.
– Rzeczywiście, przez jakiś czas zastanawiałam się nad tym – przyznałam. – Ale ci bandyci zabrali mi już wystarczająco dużo. Chciałam zachować przynajmniej imię i nazwisko. Poza tym… Wyglądałoby to na przyznanie się, że zrobiłam coś złego.
Rzuciłam Friedrichowi pełne wściekłości spojrzenie, które powiedziało mu wyraźnie, żeby powstrzymał się od komentarza. W zadumie sączył herbatę.
Ciekawe, czy Pardon wiedział o mojej przeszłości – pomyślałam. Nigdy ani słowem o tym nie wspomniał, ale należał do ludzi, którzy lubili wiedzieć wszystko o wszystkich. Gdyby wiedział, na pewno zrobiłby jakąś aluzję. Nie mógłby się oprzeć.
– Czy policja w Memphis przysłała panu raport? A może jakieś dokumenty? – zapytałam.
– Tak – przyznał. – Przefaksowali mi akta sprawy. Położył rękę na kieszeni i zapytał mnie, czy może zapalić fajkę.
– Nie – odmówiłam. – Gdzie zostawił pan ten faks?
– Myśli pani, że ktoś z mojego biura go zauważył i wszystko rozpowiedział? A pani nikomu o tym nie mówiła?
Skłamałam.
– Ani słowa. Osoba, która to zostawiła na schodach u Drinkwaterów, wie, że zostałam zgwałcona i zna okoliczności zdarzenia. Moim zdaniem, informacja o tym musiała wyjść z pana biura.
Claude Friedrich spochmurniał. Wyglądał na wyższego, bardziej zdecydowanego i groźniejszego.
– Może ktoś panią rozpoznał, gdy się tu pani przeprowadziła? Tylko do tej pory coś go powstrzymywało i nie wspominał o tym?
– I to coś właśnie przestało go powstrzymywać – stwierdziłam. – Proszę już iść. Muszę poćwiczyć.
Zabrał chusteczkę, kajdanki i broń. Byłam zadowolona, że sobie poszedł.
Zwykle nie ćwiczę w czwartki wieczorem, zwłaszcza jeżeli rano byłam w siłowni. Ale ten dzień był jednym długim pasmem strachu i złości, przerwanym monotonią codziennej pracy. Musiałam coś zrobić, żeby się odprężyć, a trening z workiem jakoś mi się nie uśmiechał. Chciałam poćwiczyć z ciężarami.
Ubrałam się w różowe szorty ze spandeksu i biustonosz, na to włożyłam T-shirt w kwiatki, złapałam torbę treningową i pojechałam do Body Time. W czwartkowe wieczory Marshall ma wolne, więc cieszyłam się, że nie będę musiała przeżywać emocjonalnego napięcia, patrząc, jak stara się przetrawić to, o czym mu powiedziałam.
Derrick, czarnoskóry student college'u, który zastępuje Marshalla, pomachał mi przyjaźnie na powitanie. Recepcja znajduje się na lewo od drzwi. Zatrzymałam się, żeby się wpisać, a potem podeszłam do stanowisk z ciężarami, rozpinając po drodze sportową torbę. W siłowni zastałam tylko dwóch mężczyzn, którzy na poważnie interesowali się kulturystyką. Jeden ćwiczył na suwnicy skośnej do mięśni czworogłowych ud, a drugi rzeźbił łydki na prasie. Znaliśmy się tylko z widzenia, więc odpowiedziawszy na moje skinienie, przestali zwracać na mnie uwagę.
W pozostałej części budynku było ciemno – żadnych świateł w gabinecie Marshalla, drzwi sali do aerobiku i karate były zamknięte.
Porozciągałam się trochę i na rozgrzewkę podniosłam kilka lekkich hantli, a potem włożyłam ochronne rękawiczki z miękkimi podkładkami na dłoń i z palcami odciętymi przy kłykciach. Ciasno zapięłam rzepy.
– Asekurować cię? – zaproponował Derrick, gdy skończyłam trzeci zestaw ćwiczeń.
Skinęłam głową. Zrobiłam po dwadzieścia, trzydzieści i czterdzieści powtórzeń w seriach, a potem wzięłam z półki dwudziestokilogramowe hantle. Położyłam się na jednej z ławek, uważnie układając ciężary w zasięgu rąk. Derrick stanął za moją głową. Sprawdziłam, czy wszystko w porządku, i chwyciłam hantle. Unosiłam je, dopóki nie zetknęły się nade mną.
– Nieźle, Lily! – wykrzyknął Derrick.
Opuściłam, a potem znów podniosłam ciężary, starając się nad nimi zapanować. Na twarzy wystąpiły mi kropelki potu. Byłam szczęśliwa.