Zastanawiałam się, czy Marshall dziś do mnie zadzwoni. Co będzie wieczorem na zajęciach? Bezwzględnie zdusiłam te myśli w zarodku. Będzie, co ma być. Łączy nas dobry seks i nic więcej. Ale co szkodzi powspominać?
Spojrzałam na zegarek, a potem niechętnie przygotowałam przybory: wiadro na kółkach ze środkami czyszczącymi i szmatami, następnie wyruszyłam wykonać pierwsze zlecenie tamtego dnia – posprzątać mieszkanie Deedry Dean.
O ósmej Deedra powinna być już w pracy. Mimo to przed przekręceniem klucza w zamku zastukałam ostrzegawczo do jej drzwi. Nie skończyła jeszcze porannej toalety. Nie pierwszy raz się spóźniała.
Chodziła z lokówkami na głowie. Oprócz nich miała na sobie tylko czarną koronkową halkę. Marcus Jefferson wychodził właśnie ze swojego mieszkania, gdy Deedra otworzyła swoje. Zadbała o to, by dobrze się jej przyjrzał w negliżu. Weszłam do środka i gdy się odwracałam, by zamknąć drzwi, udało mi się dostrzec wyraz twarzy Marcusa. Wyglądał na trochę… zdegustowanego, ale podnieconego zarazem.
Pokręciłam głową. Deedra pokazała mi język, a potem wpadła z powrotem do łazienki, żeby skończyć nakładać makijaż. Z ogromnym wysiłkiem powstrzymałam się, by nie dać jej w twarz w nadziei, że umysł tej kobiety wreszcie zaskoczy. Gdzieś w jej głowie muszą się tlić jakieś resztki inteligencji, skoro dotąd nie wyrzucono jej z pracy, w której przecież musi coś robić.
– Lily! – zawołała z łazienki, gdy ponuro przyglądałam się bałaganowi panującemu w jej mieszkaniu. – Czy jesteś rasistką?
– Nie, raczej nie – odkrzyknęłam, z przyjemnością wracając myślą do umięśnionego ciała Marshalla. – Kłopot polega na tym, że nie myślisz poważnie o Marcusie, tylko się zabawiasz. Poza tym sypianie z czarnym to nadal delikatna sprawa. Lepiej, żebyś myślała o nim poważnie. W przeciwnym razie co powiesz, kiedy ludzie zaczną cię obgadywać?
– On też to robi dla zabawy – odpowiedziała Deedra, wyglądając na chwilę zza drzwi.
Jeden policzek miała uróżowany, a drugi naturalnie biały.
– Czas zrobić coś zupełnie bez sensu – mruknęłam i zaczęłam składać wszystkie magazyny i listy porozrzucane po stoliku.
Na chwilę zastygłam. Przyganiał kocioł garnkowi? Nie – stwierdziłam z pewną ulgą – to, co robiliśmy z Marshallem, coś dla nas znaczyło. Jeszcze nie byłam pewna co. Ale wiedziałam, że tak było.
Zajęłam się swoimi obowiązkami, jakby Deedry nie było w mieszkaniu, żałując, że jest inaczej. Kończyła toaletę, bez przerwy nucąc, śpiewając i paplając do siebie, co w niemożliwy do opisania sposób działało mi na nerwy.
– Myślisz, że co z nami będzie po śmierci Pardona? – zapytała, zapinając czerwoną sukienkę w czarne pasy. Równocześnie wsunęła stopy w dobrane kolorystycznie czółenka.
– Jesteś trzecią osobą, która mnie o to pyta – odparłam rozdrażniona. – A niby skąd mam wiedzieć?
– Po prostu uważamy, że wiesz wszystko – powiedziała Deedra rzeczowo. – I trzymasz gębę na kłódkę, to twoja zaleta.
W odpowiedzi tylko westchnęłam.
– Z Pardona był kawał sukinsyna – kontynuowała tym samym tonem. – Zawsze się mnie czepiał. Zawsze gdzieś się kręcił, zawsze wypytywał, co słychać u mamy, jakby musiał mi przypomnieć, kto za mnie płaci czynsz. Kiedy umawiałam się z jakimś białym dobrze sytuowanym gościem – prawnikiem, lekarzem albo prezesem banku – zawsze mi gratulował. Jakby mnie przestrzegał, żebym nie zeszła na złą drogę.
Sama bym spróbowała, gdybym przypuszczała, że może to odnieść jakiś skutek – przyznałam w duchu. Teraz, kiedy Pardon nie żył, mogła sobie z niego żartować, lecz kiedy ostatnio z nią rozmawiałam, śmiertelnie się przestraszyła, kiedy wspomniałam, że mógł przeszukać jej mieszkanie.
Zapięła ostatni guzik sukienki, a potem wróciła jeszcze do lustra w łazience, żeby nadać ostateczny szlif artystycznie zmierzwionym blond włosom.
Po chwili znów usłyszałam jej charakterystyczny nosowy głos:
– Kiedy w poniedziałek po południu poszłam do tego starego pierdziocha, żeby mu zapłacić – nagle zaczęłam zwracać uwagę na jej słowa – miałam go prosić, żeby przypadkiem nie puścił pary z gęby o mnie i Marcusie. Ale spał wtedy na tapczanie.
– O której godzinie? – spytałam, próbując nadać głosowi obojętne brzmienie.
– Hm… mniej więcej o wpół do piątej – odpowie działa z roztargnieniem. – Wyrwałam się z pracy na kilka minut. Zapomniałam mu zanieść czek w przerwie na lunch, a wiesz, jak mu zależy, żeby wszystkich skasować przed piątą.
Zrobiłam parę kroków w głąb korytarza, żeby zobaczyć jej odbicie w lustrze. Konturówką poprawiała brwi.
– Czy w jego mieszkaniu nie zauważyłaś niczego podejrzanego?
– To u niego też sprzątałaś? – zaciekawiła się, odkładając kredkę. Zadowolona z efektów swojej pracy, ruszała się szybciej, zbierając rzeczy. – Faktycznie, tapczan stał tyłem do drzwi, nie tam, gdzie zwykle. Ale był na rolkach. Jednym końcem dotykał stolika, a dywan był cały pofałdowany.
– Weszłaś do środka i dobrze się rozejrzałaś, co?
Stanęła w bezruchu, sięgając po torebkę leżącą na stoliku przy drzwiach.
– Chwileczkę – powiedziała. – Posłuchaj, Lily, weszłam do środka dopiero wtedy, kiedy nie zareagował na pukanie. Pomyślałam, że jest gdzieś w drugiej części mieszkania, skoro drzwi były otwarte. Wiesz, że zawsze był w domu w dniu, kiedy przypadały wpłaty czynszu. Pomyślałam, że to dobra okazja, żeby z nim pomówić. Powinnam była sobie odpuścić. Przez cały dzień miałam pecha – najpierw samochód nie chciał zapalić, potem opieprzył mnie szef, a kiedy wracałam, o mało nie wpakowałam się w kampera Yorków. W każdym razie wydawało mi się, że usłyszałam w mieszkaniu jakiś odgłos, więc otworzyłam drzwi. Leżał na łóżku i spał jak suseł. Więc zostawiłam czek na biurku, bo zauważyłam, że kilka już tam jest. Powiedziałam coś dosyć głośno, żeby go obudzić, a potem wyszłam.
– On nie spał – powiedziałam. – Już wtedy nie żył.
Deedra otworzyła usta ze zdumienia. Jej szczątkowy podbródek znikł zupełnie.
– O nie – szepnęła. – Nawet przez myśl mi nie przeszło… Po prostu stwierdziłam, że śpi. Jesteś pewna?
– Absolutnie pewna – odparłam, chociaż nie miałam pojęcia, jak to pogodzić ze słowami Toma O'Hagena, który zeznał, że mniej więcej godzinę wcześniej widział mieszkanie Pardona w takim samym stanie, ale ciała nie zauważył.
– Musisz o tym powiedzieć policji – poradziłam.
Deedra jakby zastygła w odrętwieniu.
– Już to zrobiłam – powiedziała nieprzytomnie. – Ale o tym nikt mi nie powiedział. Jesteś pewna?
– Jestem pewna.
– Więc dlatego mnie nie usłyszał, chociaż mówiłam dość głośno.
– Powiedziałaś policji, o czym chciałaś rozmawiać z Pardonem?
Rzut oka na mały złoty zegarek sprawił, że wystrzeliła jak z procy.
– O cholera! Nie, powiedziałam im tylko, że poszłam zapłacić czynsz. – Chwyciła klucze, a potem przejrzała się jeszcze raz w dużym lustrze nad łóżkiem. – I ty też pamiętaj, żebyś nie pisnęła ani słowa! Co ich obchodzi moje życie osobiste?
Po wyjściu Deedry miałam wiele do przemyślenia.
O wpół do piątej plus minus piętnaście minut ciało Pardona Albee leżało na tapczanie w jego mieszkaniu. Ale o trzeciej go tam nie było. Tom wszedł przez uchylone drzwi i zastał w pokoju bałagan, coś jakby ślady walki.
W takim razie gdzie morderca przechował ciało, zanim przewiózł je do arboretum?
Gdy mieszkanie Deedry znów nadawało się do użytku, spakowałam swoje przybory, a potem starannie zamknęłam za sobą drzwi na klucz. Nie chciałam więcej słuchać oskarżeń Deedry, jak w ubiegłym tygodniu. Powoli zeszłam po schodach do O'Hagenów. Sprzątałam u nich w piątkowe przedpołudnia.