Выбрать главу

Podrzuciłam brelok z kluczami i złapałam go prawą ręką, zastanawiając się, czy powinnam zajrzeć do wnęki, czy nie.

Stwierdziłam, że powinnam.

Zniknięcie i ponowne pojawienie się ciała Pardona w parku, w czym niepoślednią rolę odegrał mój wózek na śmieci, zaciekawiło mnie, lecz także rozzłościło. Po pierwsze, pokazało, że jedna z osób, które widywałam niemal codziennie, ma inną, znacznie ciemniejszą stronę charakteru – nie sądziłam bowiem, żeby mordercą był ktoś spoza grona mieszkańców bloku.

Uświadomiłam to sobie dopiero wtedy, gdy włożyłam klucz do zamka.

Zajrzałam do środka dość dużego pomieszczenia. Wychodzi prosto na korytarz, a ponieważ jego kształt odpowiada biegowi schodów, jest o wiele wyższe po lewej niż po prawej stronie. Sięgnęłam w górę ku długiemu sznurowi, za pomocą którego włączało się światło – żarówkę bez klosza. Gdy tylko go dotknęłam, ktoś odezwał się za mną.

– Coś pani zginęło?

Mimo woli stłumiłam okrzyk zaskoczenia, lecz w ułamku sekundy rozpoznałam ten głos. Odwróciłam się i zobaczyłam Claude'a Friedricha.

– Mogę pani w czymś pomóc? – zapytał, a ja starałam się odgadnąć jego intencje z wyrazu szerokiej twarzy.

– Boże, gdzie pan się schował? – zapytałam gwałtownie, zła na siebie, że go nie usłyszałam, że mnie tak wystraszył.

– W mieszkaniu Pardona.

– Czekał pan tam na kogoś?

Zorientowałam się, że nie uda mi się sprowokować go do gniewu i raczej nie zapomni o zadanym mi pytaniu.

– Przeprowadzałem wizję lokalną miejsca przestępstwa – wyjaśnił pogodnie. – I zastanawiałem się – zapewne pani też – jak to możliwe, by jedna osoba o wpół do piątej widziała na tapczanie ciało, skoro ktoś inny o trzeciej widział pusty tapczan i wspominał o śladach walki w mieszkaniu.

– Pardon mógł jeszcze żyć przez jakiś czas – powiedziałam, zaskakując samą siebie.

Podzieliłam się z policjantem czymś, co przyszło mi do głowy.

Wyglądał na zaskoczonego, ale i zadowolonego.

– Rzeczywiście, to możliwe, jeżeli odniósłby inny rodzaj obrażeń. – Friedrich w zamyśleniu pokiwał głową pokrytą gęstwiną siwiejących włosów. – Ale po takim ciosie w szyję udusił się dość szybko.

Spojrzał na moje puste ręce, bo wiadro z przyborami do sprzątania postawiłam na korytarzu, gdy otwierałam drzwi. Wyglądały na szczupłe, kościste i silne.

– Mogłam go zabić – przyznałam – ale tego nie zrobiłam. Nie miałam żadnego motywu.

– A gdyby Pardon zagroził, że rozpowie wszystkim o tym, co się pani przydarzyło?

– Nie miał o niczym pojęcia. – Do takiego wniosku doszłam dzisiaj rano. – Wie pan, jaki był: uwielbiał wszystko wiedzieć o wszystkich. Korciłoby go, żeby powiedzieć o tym bezpośrednio zainteresowanej osobie. Bez przerwy powtarzałby, jak bardzo mi współczuje. Nikt o tym nie wiedział, dopóki pan nie zadzwonił do Memphis i nie zostawił raportu na biurku.

To była kolejna sprawa, na której temat musiałam sama czegoś się dowiedzieć: kto w komendzie policji rozmawiał na mój temat i z kim. Uznałam za całkiem prawdopodobne, że ten, kto podłożył kajdanki i broń na schodach domu Drinkwaterów, dowiedział się o znaczeniu tych przedmiotów od nieumiejącego trzymać języka za zębami pracownika komendy.

– Prawdopodobnie ma pani rację – przyznał Friedrich. Tym razem mnie zaskoczył, rewanżując się za niespodziankę. – Prowadzę własne dochodzenie w tej sprawie. A pani sprawdza, czy morderca przypadkiem nie schował tu ciała?

Przymknęłam oczy na zmianę tematu. Słabe zabezpieczenie danych na komendzie musiało być dla niego drażliwym tematem i trudno się dziwić, że nie chciał się nad tym rozwodzić.

– Tak – odparłam, a potem wyjaśniłam mu, skąd mam klucz.

– A więc popatrzmy razem – zasugerował wspaniałomyślnie Friedrich, co od razu wzbudziło moją podejrzliwość.

– Przecież już pan tu był – zaoponowałam.

– Nie byłem. Klucze Pardona dotąd się nie znalazły, a nie chcieliśmy wyważać drzwi. Dzisiaj rano miał tu przyjść ślusarz, żeby je otworzyć, ale właśnie zaoszczędziła pani kilka dolarów podatnikom z Shakespeare. Nie przyszło mi do głowy zapytać, czy ma pani klucze.

Uznałam, że to nie najlepsza pora na wyjawienie mu, iż mam też klucze do drzwi frontowych i do tylnego wejścia do budynku.

– Dlaczego nie spytał pan Norvela Whitbreada? – zapytałam. – Przez jedno przedpołudnie w tygodniu miał pracować dla Pardona.

– Powiedział, że nie ma klucza. Nie zdziwiło mnie to, a nawet wydało się dość prawdopodobne, że Pardon nie ufał mu i raczej sam otwierał te drzwi w razie potrzeby.

Zanotowałam w myślach kolejną niewyjaśnioną kwestię: gdzie są klucze Pardona?

Friedrich wszedł do środka i pociągnął za sznurek włącznika. Gdy jasne światło zalało każdy kąt, uważnie rozejrzał się po pomieszczeniu. Pardon, cokolwiek by o nim mówić, nie pożałował pieniędzy na mocną żarówkę.

– Czy pani zdaniem ktoś tu był i coś poprzestawiał? – spytał Friedrich, gdy oboje dobrze się wszystkiemu przyjrzeliśmy.

– Nie – odparłam trochę rozczarowana.

Na półkach w tylnej części i po lewej stronie stały równo poukładane najniezbędniejsze rzeczy – worki na śmieci, żarówki, sprzęt do sprzątania – i inne drobiazgi, które zdaniem Pardona mogły się kiedyś przydać – pułapki na myszy, flakony, gałka od drzwi, duża blokada do frontowych drzwi używana po praniu dywanu w korytarzu, póki materiał nie wysechł. Prawą stronę pomieszczenia zajmował stary ogromny odkurzacz. Moją uwagę zwrócił starannie zwinięty kabel zasilający. To oznaczało, że ostatnio nie używał go Norvel. Nigdy nie ułożyłby kabla tak ładnie – pomyślałam z podziwem.

Ciekawe dlaczego. Przecież to należało do jego obowiązków.

Friedrich uważnie przeglądał po kolei półki. Widocznie chciał wszystko dobrze zapamiętać.

Wyciągnęłam dłoń, żeby dotknąć jego rękawa, jednak po chwili zmieniłam zdanie.

– Panie komendancie – zagadnęłam.

– Słucham – odpowiedział Friedrich z roztargnieniem.

– Niech pan popatrzy na kabel odkurzacza. – Odczekałam, aż się dobrze przyjrzy. – Norvel Whitbread nie korzystał z niego ostatnio, a przecież miał tu sprzątać.

Wyjaśniłam mu, dlaczego tak uważam.

Friedrich spojrzał na mnie z lekkim rozbawieniem.

– Wydedukowała pani, kto używał odkurzacza, na podstawie sposobu zwinięcia kabla? – zapytał, a ja zrozumiałam, że nie traktuje mnie poważnie.

– Tak, wydedukowałam. Widziałam, jak starannie Pardon odkładał różne rzeczy na miejsce, dlatego uważam, że to właśnie on ostatni z niego korzystał. Co poniedziałek rano przed pójściem do pracy w kościele Norvel miał odkurzać i myć szyby w korytarzu, zamieść chodnik przed wejściem i posprzątać na parkingu. Podejrzewam, że w poniedziałek tego nie zrobił.

– Dość daleko idące wnioski jak na jeden odkurzacz.

Obojętne wzruszenie ramionami wymagało ode mnie sporo wysiłku.

Zdjęłam z breloka klucz do pomieszczenia gospodarczego i podałam Friedrichowi. Zanim mógł cokolwiek powiedzieć, wzięłam swoje wiadro z przyborami i wyszłam z budynku, nie myśląc więcej o policjancie. Zastanawiałam się, czy na pewno powinnam wracać do domu. Nagle stwierdziłam, że już nie jestem głodna. Może powinnam wskoczyć do samochodu i od razu pojechać do Winthropów?