Polałam wannę z włókna szklanego delikatnym mleczkiem do czyszczenia, wyciągnąwszy wcześniej gumową matę, którą po drodze do wyjścia wrzucę do kosza z rzeczami do prania. Powoli szorowałam wannę, zastanawiając się nad tym wszystkim. Chociaż starałam się, jak mogłam, nie znalazłam żadnego innego wyjaśnienia, które lepiej pasowałoby do faktów.
Skończyłam, pani Rossiter podała mi dwudziestodolarówkę, a ja skinęłam głową i skierowałam się do wyjścia.
– Zobaczymy się za dwa tygodnie, prawda, Durwood? – zaszczebiotała, spoglądając na pachnącego spaniela.
Pies wyglądał, jakby miał nadzieję, że jednak nie, ale pomerdał ogonem, skoro pani tego od niego oczekiwała.
Reszta dnia zapowiadała się znacznie mniej intrygująco. Wieczorem na treningu miałam się spotkać z Marshallem i po raz pierwszy, odkąd przybyłam do Shakespeare, nie cieszyłam się z tego powodu. Byłam wdzięczna Claude'owi Friedrichowi za próbę naprawienia błędu, ale żywiłam pewne podejrzenia co do czystości jego motywów. Wizyta u Yorków wyprowadziła mnie z równowagi – nie, nie dlatego, że przejęłam się śmiercią takiego śmiecia jak Harley Don Murrell, lecz dlatego że było mi przykro, iż widziałam ich w takim stanie.
Na żadną z tych rzeczy nie mogłam nic poradzić.
W ostatniej pracy tego dnia wiele myślałam, potem poszłam do domu po karategę. Nie spieszyłam się. Przez chwilę zastanawiałam się nawet, czy nie opuścić zajęć, ale nie mogłam się na to zdobyć, gdyż wyglądałoby to na tchórzostwo. Zamiast tego umyślnie odczekałam do ostatniej minuty, żebym nie musiała rozmawiać z Marshallem przed rozpoczęciem treningu.
Mimo wszystko poczułam lekkie rozczarowanie, gdy ukłoniłam się i zorientowałam, że nie ma go na sali. A więc on też obawiał się spotkania ze mną. Ta myśl sprawiła, że poczułam się lepiej. Byłam z siebie dumna, że odważyłam się przyjść.
– Ty dzisiaj prowadzisz zajęcia? – zapytałam Raphaela, jedynego trenującego dłużej niż ja.
– Polecenie służbowe – odparł obojętnym tonem, lecz nie udało mu się ukryć satysfakcji. – Dobrze się czujesz? Jak tam twoje żebra? Słyszałem, że gość trafił na pogotowie. Tak trzymać!
Ku mojemu zdumieniu uczestnicy zajęć po kolei podchodzili do mnie, żeby mi pogratulować. Zrozumiałam, że z ich punktu widzenia moje krótkie starcie z Norvelem potwierdzało sensowność tego, co robią – czasu i wysiłku poświęcanego na treningi, a także naukę technik samoobrony. Janet Shook nawet poklepała mnie po plecach. Z dużym wysiłkiem zachowałam spokój. Zajęłam miejsce w szeregu. Nie opuszczało mnie oszołomienie. Spodziewałam się wszystkiego, tylko nie tego.
Kątem oka dostrzegłam Carltona. Większość niezadowolonych odpadała po drugim treningu, więc uznałam jego obecność za dobry znak. Sądząc po tym, jak ruszał się w czasie rozgrzewki, mięśnie nie bolały go już tak bardzo. Niedługo będzie mógł robić rzeczy, które jeszcze niedawno wprawiłyby go w zdumienie. Na komendę Raphaela ukłoniliśmy się i po raz kolejny zaczęliśmy męczące ćwiczenia.
Przysiady sprawiły, że znów rozbolał mnie bok i musiałam przerwać po serii trzydziestu.
– Idziemy na łatwiznę, co? – skomentował Raphael, a Janet się roześmiała.
Zorientowałam się, że żartują, i uśmiechnęłam się. Cariton podszedł i wyciągnął do mnie rękę, żeby pomóc mi wstać. Skorzystałam z propozycji, po raz kolejny zaskakując samą siebie.
– A tak poważnie, uważaj na siebie, Lily. Marshall kazał mi pilnować, żebyś się nie przemęczyła – powiedział Raphael, gdy powoli wracaliśmy do sali po przerwie na łyk wody.
Spuściłam głowę, żeby ukryć wyraz twarzy, i wróciłam na miejsce, lecz kiedy odwróciłam się ku niemu, czekając na następne polecenie, zobaczyłam, że przygląda mi się podejrzliwie. Przyszedł czas na chwyty obezwładniające. Wszystkie przerabialiśmy wcześniej. Każdy udawał, że boi się ćwiczyć ze mną.
– A więc, kobieto ze stali, kiedy planujesz następną walkę? – zapytał Cariton, gdy po treningu wkładaliśmy buty. W sali oprócz nas zostali tylko Raphael i Janet.
Nawet się roześmiałam.
– Wiecie, że Norvela zwolnili za kaucją? – powiedziałam, bo nic innego nie przyszło mi do głowy.
– Zakład, że nigdy więcej nie wejdzie ci w drogę – powiedziała sucho Janet.
Domyśliłam się, iż zwleka z wyjściem, czekając na Carltona. Pewnie miała nadzieję na jakąś poważniejszą deklarację zainteresowania z jego strony, a może zaproszenie na drinka.
– Lepiej, żeby nie próbował – przyznałam szczerze.
Na chwilę zaległa cisza. Wymienili między sobą spojrzenia.
– Sprawiło ci to przyjemność? – zapytał nieoczekiwanie Raphael. – Ćwiczymy tu przez tyle godzin, walczymy ze sobą na niby, a czasami wszystko boli mnie tak bardzo, że żona pyta, po co to robię. Nie wspominając już o tym, że odkąd skończyłem gimnazjum, z nikim się nie biłem. A ty, kobieta, walczyłaś. Jak to jest? Co wtedy czułaś?
– A bo ja wiem… – odpowiedziałam po chwili zastanowienia. – Byłam jednocześnie przerażona i podekscytowana. Mogłam naprawdę zrobić mu krzywdę, gdyby policja nie przyjechała tak szybko.
– Rozdzielili was? – chciała wiedzieć Janet.
– Nie. Leżał na ziemi i krwawił z nosa. Miał dość. Ale chciałam mu jeszcze dołożyć.
Raphael i Cariton wymienili niespokojne spojrzenia.
– Adrenalina – próbowałam wyjaśnić. – Pokonałam mężczyznę w walce wręcz, ale wystraszył mnie, bo zaatakował niespodziewanie. A skoro byłam przestraszona, byłam też wściekła. Byłam tak zła na niego, że naprawdę chciałam mu zrobić krzywdę.
Przyznanie, iż się przestraszyłam, nie było łatwe.
Raphael i Cariton zastanawiali się nad moimi słowami, lecz Janet chodziło o coś innego.
– A więc trening ci się przydał – stwierdziła, pochylając się ku mnie, żeby spojrzeć mi w twarz. – Zareagowałaś tak jak na zajęciach. Nie wahałaś się ani chwili i automatycznie zastosowałaś to, czego się nauczyłaś, prawda?
Zrozumiałam, czego się obawia. Odpowiedziałam krótko:
– Tak, automat zadziałał.
Skinęła głową, co oznaczało potwierdzenie głęboko skrywanej nadziei. Potem na jej ustach pojawił się chłodny uśmiech. Ta niewysoka, drobna kobieta po raz pierwszy zrobiła na mnie wrażenie. Teraz z kolei ja pochyliłam się ku niej i jeden jedyny raz umyślnie spojrzałam komuś innemu w oczy, szukając potwierdzenia własnych podejrzeń. I znalazłam. Tak samo jak ja musiała kiedyś przeżyć coś strasznego.
Nie chciałam jednak o tym rozmawiać. Za wszelką cenę pragnęłam uniknąć kobiecych wspominków i powodzi emocji. Czegoś takiego nie znosiłam, więc zgarnęłam swoje rzeczy, mruknęłam, że jadę do domu się odświeżyć, i dodałam, że umieram z głodu.
W drodze do domu zaczęłam myśleć o koszuli Pardona. Wiem, jak wyglądają ubrania prane setki razy. Zacznijmy od tego, że koszula, o której mowa, była tania, a on nosił ją i prał wielokrotnie od wielu lat. Była tak cienka, że zrobiła się prawie przeźroczysta. Zapamiętałam, iż w świetle latarki zauważyłam rozerwaną kieszeń na piersi i postrzępione nitki. Nie wątpiłam, że kilka z nich musiało zostać na miejscu zbrodni, czyli prawdopodobnie w jego mieszkaniu. Więcej powinno się znajdować tam, gdzie ukrywano ciało. I dlaczego dotąd nie odnalazły się klucze Pardona?