Poza tym jak zginął? Na głowie miał ślady krwi, ale nie przyjrzałam mu się bliżej. Wtedy w parku byłam zbyt przerażona, poza tym ogarnął mnie wstręt.
Spojrzałam na tarczę swojego dużego męskiego zegarka. Punktualnie ósma. Jedną z cnót podstawowych, które najbardziej ceni sobie Alva, jest punktualność.
Gdy otworzyła mi drzwi, wyglądała okropnie.
– Nic pani nie jest? – wyrwało mi się mimo woli.
Siwe włosy kobiety sterczały na wszystkie strony, najwyraźniej nie uczesała ich ani nie zakręciła, a spodnie i bluzkę dobrała na chybił trafił.
– Nie. Wszystko w porządku – westchnęła ciężko. – Wejdź. T. L. i ja właśnie kończymy śniadanie.
Yorkowie zwykle wstają o wpół do szóstej, a przed wpół do dziewiątej kończą śniadanie, ubierają się i wychodzą na spacer.
– Kiedy wróciła pani do domu? – zapytałam. Nie miałam w zwyczaju wtykać nosa w nie swoje sprawy, lecz chciałam zająć Alvę rozmową. Zwykle po wyjeździe za miasto nie może się doczekać, żeby pochwalić się wnukami i córką, a nawet od czasu do czasu postacią drugoplanową, na przykład ojcem wnuków i mężem tejże córki. Dzisiaj w milczeniu podreptała przede mną do salonu.
T. L., siedząc w małym kąciku jadalnym, bardziej przypominał siebie. Zaliczał się do osób, z którymi rozmowa w trzech czwartych składała się z oklepanych zwrotów.
– Dzień dobry, Lily! Jesteś śliczna jak zawsze. Zapowiada się piękny dzień.
Ale i on sprawiał wrażenie przygnębionego. Mówił głuchym głosem, a gdy wstał zza stolika, zauważyłam, że porusza się mniej sprężyście. Dzisiaj rano naprawdę podpierał się laską z fantazyjną srebrną główką, którą córka dała mu w prezencie pod choinkę.
– Tylko się ogolę, moje panie – mruknął dzielnie – a potem schodzę wam z drogi.
Złożył gazetę obok swojego miejsca przy stole i wyszedł. T. L. jest wysokim, bystrym, siwowłosym mężczyzną. Ostatnio trochę przytył, ale mimo ciężkiej pracy fizycznej, jaką wykonywał przez całe życie, zachował sporo sił. Patrzyłam, jak dał nura do sypialni. W jego zachowaniu zauważyłam jeszcze jedną różnicę. Po chwili rozjaśniło mi się w głowie: Dzisiaj rano milczał, choć zwykle pogwizduje pod nosem, najczęściej piosenki country and western lub hymny religijne.
– Może jednak powinnam przyjść kiedy indziej?
Alva sprawiała wrażenie zaskoczonej pytaniem.
– Nie, Lily. Jesteś kochana, że tak o mnie dbasz. Ale im wcześniej zacznę porządki, tym lepiej.
Moim skromnym zdaniem, lepiej byłoby, gdyby wróciła do łóżka. Mimo to zaczęłam znosić do kuchni naczynia po śniadaniu, czego nigdy wcześniej nie musiałam robić u Yorków. Z tego rodzaju rzeczami Alva zwykle doskonale sobie dotąd radziła.
Zmyłam naczynia, wytarłam i odłożyłam na miejsce. Alva nie odezwała się ani słowem. Siedziała, tuląc w dłoniach filiżankę z kawą. Wpatrywała się w ciemny płyn, jakby z jego fusów chciała wywróżyć przyszłość. Ogolony T. L. wynurzył się z sypialni. Na zewnątrz sprawiał wrażenie wesołego, ale nadal nie gwizdał.
– Wybieram się do fryzjera, kochanie – oznajmił żonie. – Tylko mi się z Lily nie przepracujcie.
Pocałował ją i wyszedł.
Nie miałam racji, podejrzewając, że Alva ożywi się po wyjściu męża. Nadal w zadumie sączyła kawę. Poczułam, jak ciarki przebiegają mi po plecach. Wiele razy pracowałam z nią ramię w ramię od samego rana, lecz teraz ta siedząca przy stole kobieta wydawała się kimś zupełnie obcym.
Alvie dokucza rwa kulszowa. Ma coraz większe trudności z poruszaniem się, ale zwykle jest praktyczną, dobroduszną kobietą, która wie dokładnie, co chce zrobić, w jakiej kolejności, i potrafi to zwięźle przekazać. Zdaję sobie sprawę, że niektórzy czują się dotknięci jej prostolinijnością – zresztą miałam okazję się o tym przekonać na własne oczy – ale osobiście nigdy nie miałam nic przeciwko temu. W jej głowie nie kołacze się zbyt wiele niewypowiedzianych myśli, nie zalicza się też do osób przesadnie taktownych, ale jest dobra, uczciwa i serdeczna.
Chwilę później zobaczyłam zakupy, które przyniosłam Yorkom w poniedziałek po południu. Leżały dokładnie tam, gdzie je zostawiłam. Nikt nie tknął kostki masła ani sałaty w lodówce. Jedno z nich musiało jednak rozpakować ręczniki kuchenne – zauważyłam nową rolę na wieszaku – a chleb schować do chlebaka.
Do tego, co już powiedziałam, nie mogłam dodać nic więcej. Pani domu nie poinstruowała mnie, od czego mam zacząć, więc starłam kuchnię na mokro.
Lubi porządkować mieszkanie w określonej kolejności. Przypomniałam sobie, od czego zwykle zaczyna – od zasłon. Rzeczywiście, zdążyła je zdjąć z okien pokoju wychodzącego na ulicę. A więc do niedawna funkcjonowała zupełnie normalnie. Zabrałam się do czyszczenia żaluzji od strony mieszkania. Były zakurzone. Domyśliłam się, że w tym miejscu przerwała pracę.
– Czy coś jest nie tak? – zapytałam niepewnie.
Alva długo milczała. Zaczęłam mieć nadzieję, że nie powie mi, o co chodzi, jednak wreszcie się odezwała.
– Nie mówiliśmy o tym nikomu – powiedziała zbolałym głosem. – Ten facet z Creek County, Harley Don Murrell, skazany za gwałt… ten drań… to on zgwałcił naszą wnuczkę Sarę.
Czułam, jak cała krew odpływa mi z twarzy.
– Co się stało? – zapytałam, siadając naprzeciwko.
– Dzięki Bogu, że nie podają nazwiska ofiary w gazecie ani w wiadomościach – powiedziała. – Już wyszła ze szpitala, ale T. L. uważa, że powinna trafić do innego. Do psychiatrycznego. Ma dopiero siedemnaście lat. Co gorsza, nie może liczyć na męża. Jest wściekły, że właśnie jej coś takiego się przytrafiło. Powiedział, że gdyby nie nosiła obcisłego trykotu i legginsów, ten drań zostawiłby ją w spokoju.
Westchnęła, nadal wpatrzona w filiżankę do kawy. Gdyby spojrzała w górę, zobaczyłaby zupełnie inną kobietę, ale miałam nadzieję, że tego nie zrobi. Bardzo szeroko otworzyłam oczy, żeby powstrzymać cisnące się do nich łzy.
– Właśnie że by jej nie zostawił – stwierdziłam.
Pochłonięta własnym nieszczęściem Alva odpowiedziała:
– Ja to wiem, jej matka to wie i ty to wiesz. Ale mężczyźni zawsze się dziwią i niektóre kobiety też. Szkoda, że nie widziałaś tej zdziry, żony Murrella, jak siedziała tam w sądzie. Powinna była siedzieć w domu i kulić się ze wstydu. Zachowywała się tak, jakby nie miała pojęcia, co wyprawia jej mąż. Mówiła dziennikarzom, że Sara to… zła dziewczyna, że wszyscy w hrabstwie Creek wiedzieli, jak go podpuszczała…
Rozpłakała się.
– Na szczęście drań poszedł siedzieć – pocieszyłam ją.
– Tak – przyznała. – Płakał, krzyczał, że Bóg mu świadkiem. Na nic mu się to zdało, dostał to, na co zasłużył. Ale kiedyś wyjdzie, chyba że ktoś go zabije w więzieniu. O to się modlę, chociaż kto wie, czy Pan Bóg mnie kiedyś za to nie potępi. Mówią, że więźniowie nie lubią gwałcicieli ani tych, co molestują małe dzieci. Może ktoś go tam zatłucze w nocy?
Znałam ten ton i te słowa. Na chwilę ogarnęła mnie fala paniki. Dobrze, że Alva, pogrążona we własnych myślach, nie zwracała na mnie uwagi. Podświadomie uniosłam rękę do piersi, dotknęłam jasnożółtego T-shirtu i wyczułam pod nim ślady blizn.
– Alva, mogę tylko posprzątać – wykrztusiłam wreszcie.
– W takim razie bierzmy się do roboty – powiedziała drżącym głosem. – Może nam to dobrze zrobi?
Przez trzy godziny sprzątałyśmy nieduże mieszkanie, odkurzając rzeczy, które nigdy nie były zakurzone, i porządkując te, które nigdy nie były w nieładzie. Alva żyje skromnie. Zawsze myślałam, że świetnie by sobie radziła na łodzi. Wszystko, co zbyteczne, bezwzględnie wyrzuca, a resztę rzeczy układa logicznie w taki sposób, by zajmowało jak najmniej miejsca. Podziwiam ją. Mam podobne skłonności, chociaż pocieszam się, że ich objawy przebiegają łagodniej. Gdy ścierałam szafki w łazience, przyszło mi do głowy, że Alva ma dość ograniczone zainteresowania, a więc sprzątanie to jedna z nielicznych możliwości wyrażenia własnego ja. Co prawda, kiedyś widziałam, jak haftuje jakieś proste wzory, ale nie czyta ani nie szyje. Nieszczególnie interesuje ją też gotowanie czy telewizja. Zamiast tego sprząta.