Выбрать главу

– Czyli pani, Becca Whitley, jej brat i Winthropowie jesteście rodziną? – upewniłam się.

Ponieważ czyściłam blat kuchenny, byłam na szczęście zajęta, gdy Calla wygłaszała swój długi i raczej nudny wykład.

Calla skinęła głową.

– Byłam taka szczęśliwa, gdy Becca się tu przeprowadziła. Uwielbiałam Alice, a nie miałam okazji spotkać się z nią od wielu lat. – Calla wyglądała na melancholijną, ale jej nastrój zaraz gwałtownie się zmienił. – No i widzisz, kto jest właścicielem całego bloku, kto znalazł się w posiadłości, a kto siedzi w domu, który za chwilę zostanie przerobiony na sklepy – powiedziała z żalem.

Becca zarabiała na czynszu, Winthropowie wzbogacili się dzięki tartakowi, sklepowi sportowemu i ropie, a mały domek Calli stał wciśnięty między siedzibę towarzystwa ubezpieczeniowego a mały zakład naprawy silników.

Nie było na to dobrej odpowiedzi. Na ogół Calla była mi obojętna, ale czasem było mi jej żal. Niekiedy rozżalenie, które stanowiło o całym jej charakterze, drażniło mnie.

– No i wszyscy wpadają z wizytą – powiedziała, gapiąc się w okno, a para z filiżanki świeżo zaparzonej kawy wznosiła się w kierunku jej twarzy w złowieszczy sposób.

Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że się zachmurzyło, a ciemność zaglądała do pokoju. Joe C. i China Belle, podobnie jak meble ogrodowe, musieli zostać sprowadzeni do domu, zanim przemokną albo zostaną porwani przez wiatr.

– Prawnuki: Becca Whitley, cała wymalowana; Deedra, w swoich ciuchach ladacznicy… Joe C. uwielbiał to. A cioteczne wnuki: Howell trzeci, który pytał, czy może pomóc skosić trawnik, choć sam przez całe życie ani razu nie musiał włączyć kosiarki.

Nie zdawałam sobie wcześniej sprawy, że Calla była aż tak zawzięta. Odwróciłam się, by spojrzeć na tę starszą kobietę, która wydawała się niemal zahipnotyzowana. Musiałam pójść po staruszków albo skłonić Callę, by się nimi zajęła. W oddali zagrzmiał piorun, a wzrok Calli badał niebo w poszukiwaniu deszczu.

W końcu skierowała zimny i obcy wzrok w moją stronę.

– Możesz już iść – powiedziała tak chłodno, jakbym chciała udawać krewną Joego C.

Zabrałam swoje rzeczy i wyszłam bez słowa, pozostawiając Calli zadanie przemieszczenia dziadka i jego dziewczyny.

Byłam ciekawa, czy Callę ucieszyła śmierć Deedry. Odpadła jedna osoba, na którą Calla mogła się natknąć u dziadka. Odpadła jedna wymalowana kobieta, która mogła podniecać staruszka i ograbić Callę z jej potencjalnego spadku.

ROZDZIAŁ 4

Szeryf rozmawiała z Lacey Dean Knopp. Lacey ledwo przekroczyła pięćdziesiątkę, była uroczą blondynką o tak niewinnej twarzy, że niemal każdy chciał okazać jej jak najlepsze maniery, podzielić się jak najbardziej uczciwą opinią na dany temat i postarać się ze wszystkich sił. Kiedy poznałam Lacey, tego dnia, gdy zleciła mi sprzątanie mieszkania Deedry, ta niewinność mocno mnie zirytowała. Ale teraz, po latach, współczułam jej bardzo mocno, bo tak wielkie spotkało ją nieszczęście.

Szeryf wyglądała, jakby w ciągu dwóch ostatnich nocy nie przespała więcej niż godzinę. Wprawdzie jej mundur był czysty i wyprasowany, a buty wypastowane, ale twarz wyglądała jak pognieciona pościel, z której ktoś wstał zbyt szybko. Zastanawiałam się, jak musiał wyglądać jej brat Marlon. Jeśli Marta Schuster myślała racjonalnie, umieściła pogrążonego w żałobie młodzieńca gdzieś z dala od ludzi.

– Skończyliśmy już tutaj – oznajmiła szeryf. Lacey odpowiedziała odrętwiałym skinieniem głowy. Gdy oparłam się o ścianę, czekając, aż matka Deedry każe mi wejść do środka, Marta wpatrywała się we mnie wzrokiem żołnierza, który wrócił właśnie z morderczej bitwy.

– Lily Bard – powiedziała Marta.

– Pani szeryf.

– Co panią tu sprowadza? – zapytała Marta, unosząc brwi. Wyraz jej twarzy zinterpretowałam jako pogardliwy.

– Poprosiłam ją, żeby przyszła – wyjaśniła Lacey. Jedną rękę zacisnęła na drugiej, a gdy zaczęłam się jej przyglądać, przesunęła paznokciami prawej dłoni po lewej ręce.

– Lily pomoże mi wysprzątać mieszkanie córki – kontynuowała Lacey. Jej głos był płaski i bez życia.

– Ach tak – powiedziała szeryf, jakby to, co usłyszała, było w jakiś sposób istotne.

Czekałam, aż Marta się przesunie. W końcu znudziło jej się rozmyślanie i odsunęła się, żeby nas przepuścić. Gdy ją mijałam, klepnęła mnie w ramię. Lacey stała bez ruchu w salonie, a ja odwróciłam się i spojrzałam pytająco na Martę Schuster.

Zerknęła w głąb pokoju, żeby się upewnić, że Lacey nie słucha, po czym przysunęła się do mnie na nieznośnie bliską odległość i powiedziała:

– Sprzątnij rzeczy z pudełka pod łóżkiem i z dolnej szuflady komody w łazience dla gości.

Po sekundzie zrozumiałam i skinęłam głową.

Lacey nie zauważyła tej wymiany zdać. Gdy zamknęłam drzwi mieszkania, zobaczyłam, że Lacey rozgląda się dokoła, jakby nigdy wcześniej nie widziała mieszkania córki.

Spostrzegła, że jej się przyglądam.

– Nie przychodziłam tu zbyt często – powiedziała ze smutkiem.

– Przyzwyczaiłam się do tego, że u nas był „dom”, i wydawało mi się, że tam było miejsce Deedry. Chyba matkom zawsze się zdaje, że ich dzieci tylko się bawią w bycie dorosłymi.

Nigdy nie było mi nikogo tak żal. Ale litość nie mogła pomóc Lacey. Miała jej wokół siebie mnóstwo – gdyby tylko chciała. Ale tak naprawdę potrzebowała praktycznej pomocy.

– Od czego chciałaby pani zacząć?

Ledwo mogłam się powstrzymać od przemaszerowania do sypialni w poszukiwaniu rzeczy, których kazała mi się pozbyć Marta Schuster.

– Jerrell przyniósł to wcześniej – wskazała na stertę rozłożonych pudeł z kartonu i dwie rolki worków na śmieci. Znów zamilkła – Czy chce pani zatrzymać jakieś rzeczy Deedry? – zapytałam, starając się sprowokować ją do wydawania mi poleceń.

Lacey zmusiła się do udzielenia odpowiedzi.

– Być może część jej biżuterii – powiedziała stosunkowo pewnym głosem. – Żadnych ubrań, Deedra miała rozmiar mniejszy niż ja. – Poza tym Lacey umarłaby, gdyby ktoś ją zobaczył w skąpych ubraniach Deedry. – A tobie by się nie przydały?

Odczekałam chwilę, żeby nie wyglądało to, jakbym odrzucała ofertę bez zastanowienia.

– Nie, mam zbyt szerokie ramiona – odpowiedziałam. Była to wymówka w podobnym stylu co Lacey, udającej, że ubrania byłyby za małe. Zaraz potem pomyślałam jednak o stanie własnego konta i przypomniałam sobie, że potrzebuję zimowego płaszcza.

– Jeśli znajdę jakiś płaszcz albo kurtkę, które będą na mnie pasować, mogę je wziąć – powiedziałam niechętnie, a Lacey przyjęła to niemal z wdzięcznością. – Czyli gdzie ma trafić reszta ubrań?

– ZKS zbiera ubrania dla potrzebujących. Mogę je tam zabrać.

Zjednoczony Kościół był niedaleko, przy tej samej ulicy. Odkąd wybudowano nową szkółkę niedzielną, był to najbardziej oblegany kościół w miasteczku.

– Nie będzie to pani przeszkadzać?

– To, że jakaś biedna kobieta będzie chodzić w starych ubraniach Deedry? – zawahała się. – Nie, wiem, że Deedra chciała pomagać innym.

Próbowałam sobie przypomnieć, komu Deedra pomogła (w inny sposób niż poprzez rozluźnienie jego napięcia seksualnego), kiedy Lacey powiedziała:

– Wszystko z kuchni niech trafi do opieki społecznej. ZKS zbiera tylko ubrania.

Urząd miasta Shakespeare miał kilka pomieszczeń w domu kultury, w którym trzymano różne przedmioty zebrane ze strychów i szafek mieszkańców: garnki, patelnie, naczynia, przybory kuchenne, pościel, koce. Zbierano je, żeby mieć co dać rodzinom dotkniętym jakąś katastrofą. W tej części kraju katastrofami były na ogół pożary lub tornada.