Выбрать главу

– Potrzebuję bukiecik do przypięcia do sukienki – powiedziałam ekspedientce.

– Orchideę? Czy jakieś ładne goździki?

– Nie goździki – poprosiłam – orchideę, z białą siateczką i kolorową wstążką.

Wspaniała kobieta nie zadała więcej pytań, tylko zabrała się do pracy. Po niecałych dziesięciu minutach mogłam wręczyć Carrie orchideę otoczoną białą siatką i zieloną wstążką. Miała łzy w oczach, gdy przypinała ją do sukienki.

– Teraz wyglądasz jak prawdziwa panna młoda – powiedziałam, a moje napięcie zelżało.

– Szkoda, że nie ma z nami Jacka – powiedziała uprzejmie Carrie, choć nie miała zbyt wielu okazji, by z nim przebywać. – Claudea i mnie ucieszyłoby, gdyby mógł tu być.

– Nadal jest w Kalifornii. I nie wiem, kiedy wróci.

– Mam nadzieję, że wam… – Carrie nie dokończyła i byłam jej za to wdzięczna.

Urząd miasta zajmował całą przecznicę. Był to stary, choć niedawno odnowiony budynek. Claude czekał na podjeździe dla wózków inwalidzkich.

– Ma na sobie garnitur.

Byłam tak zaskoczona, że niemal brakło mi słów. Nigdy nie widziałam, żeby Claude był ubrany w coś innego niż mundur lub niebieskie dżinsy.

– Czyż nie jest przystojny?

Policzki Carrie, które na ogół miały ziemisty odcień, teraz były delikatnie zaróżowione. W sumie wyglądała dziś raczej na dwadzieścia pięć niż trzydzieści dwa lata.

– Tak – powiedziałam łagodnie. – Wygląda cudownie.

Brat Claudea Charles stał obok niego i wyglądał na jeszcze bardziej zestresowanego niż pan młody. Charles lepiej czuł się w ogrodniczkach i masce spawacza niż w garniturze. Był nieśmiały i miał naturę samotnika, dzięki czemu udawało mu się pozostawać prawie niewidzialnym nawet w tak małym miasteczku. Chyba byłam w stanie policzyć na palcach, ile razy go spotkałam, odkąd zamieszkałam w Shakespeare.

Dziś naprawdę się postarał.

Kiedy Claude zobaczył zbliżającą się Carrie, wyraz jego twarzy się zmienił. Zobaczyłam, jak hardość powoli z niej znika i zastępuje ją coś innego. Wziął Carrie za rękę, a zza pleców wyciągnął bukiet.

– Oj, Claude! – powiedziała rozanielona. – Pomyślałeś o tym.

Super. O wiele lepiej niż mój bukiecik. Teraz Carrie naprawdę wyglądała jak panna młoda.

– Claude, Charles – przywitałam się.

– Lily, dziękuję, że przyszłaś. Bierzmy się do dzieła.

Gdyby Claude był jeszcze trochę bardziej zdenerwowany, wypaliłby dziurę w chodniku.

Zauważyłam, że sędzia Hitchcock wygląda zza drzwi.

– Sędzia na nas czeka – powiedziałam. Claude i Carrie spojrzeli na siebie i równocześnie głośno westchnęli. Ruszyli w stronę drzwi, Charles i ja poszliśmy za nimi.

Po krótkiej ceremonii nowożeńcy patrzyli tylko na siebie, choć Carrie uścisnęła mnie i Charlesa, a Claude podał nam dłoń. Zaoferował też, że zaprosi nas na lunch, ale jednogłośnie odmówiliśmy. Charles pragnął wczołgać się z powrotem do swojej jaskini, a ja po porannej pracy nie byłam w nastroju do świętowania, choć starałam się być wesoła ze względu na przyjaciół.

Charles i ja ucieszyliśmy się, że możemy już odejść. Kiedy Carrie i jej świeżo upieczony mąż wyjechali na swój przedmiodowy weekend, wróciłam do domu, wkurzona na samą siebie za kiepski nastrój, który, jak miałam nadzieję, jednak dobrze ukryłam. Przebrałam się z powrotem w roboczy strój, eleganckie ubranie powiesiłam w szafie. Zabrałam ze sobą jakiś owoc, który miał zastąpić mi lunch. Mroczne uczucia, które nosiłam w sobie, budziły mój niepokój. A to zwykle przekładało się na potrzebę działania. Gdyby ktoś próbował mnie dziś napaść, ucieszyłabym się. Chętnie bym komuś przywaliła.

Kiedy sprzątałam maleńki domek bardzo starej pani Jepperson, okrągła czarna kobieta, która codziennie „opiekowała się” nią przez cały dzień, starała się, jak mogła, żeby przyłapać mnie na kradzieży. A ja cały czas miałam w sobie tę cząstkę złości, która paliła i sprawiała ból.

Całą godzinę zajęło mi zorientowanie się, że ta złość była tak naprawdę samotnością. Od dawna już nie czułam się samotna. Lubię być sama, a przez ostatnich parę lat miałam ku temu aż za wiele okazji. Przez długi czas nie zaprzyjaźniałam się z nikim, nie miałam kochanków. Ale w tym roku wiele się zmieniło i niestety, gdy pozwoliłam sobie na przyjaźń, pozwoliłam sobie też na osamotnienie. Westchnęłam, wkładając poplamioną pościel do pralki i zalewając ją wybielaczem.

Wróciło to uczucie, kiedy było mi żal samej siebie. Mimo że sobie to uświadamiałam, wydawało mi się, że nie jestem w stanie ugasić oburzenia, które się we mnie tliło.

Pojechałam do następnej pracy, później do domu, ale nadal nie umiałam znaleźć w sobie niczego, co ukoiłoby mój wewnętrzny niepokój. Jack, który często wybierał nie najlepszą porę, akurat wtedy do mnie zadzwonił.

Co jakiś czas opowiadał mi o sprawie, nad którą akurat pracował. Ale niekiedy, zwłaszcza w przypadkach związanych z dużymi transakcjami finansowymi i dużą kasą, zamykał gębę na kłódkę. To był taki właśnie przypadek. Powiedział, że bardzo za mną tęskni, i wierzyłam mu. Miałam też jednak myśli godne pogardy, pomysły, które mnie przerażały. Nawet niekoniecznie ich treść, ale sam fakt, że się pojawiały. Kalifornia, kraina młodych, jędrnych i opalonych ciał. A Jack, najbardziej namiętny mężczyzna, jakiego kiedykolwiek spotkałam, był w Kalifornii. Byłam zazdrosna nie o kobietę, lecz o stan.

Nie było specjalnie zaskakujące, że rozmowa nie przebiegła dobrze. Byłam bardzo lakoniczna i niedostępna. Jack był sfrustrowany tym, że nie wydawałam się zadowolona, gdy zadzwonił w środku pełnego zajęć dnia. Zdawałam sobie sprawę, że byłam okropna, ale nie mogłam się powstrzymać. Sądzę, że on o tym też wiedział.

Musieliśmy spędzać więcej czasu razem. Po tym jak odwiesiłam słuchawkę, z trudem powstrzymując się, by na niego nie naskoczyć, zmusiłam się do konfrontacji z rzeczywistością. Weekend raz na jakiś czas już nie wystarczał. Przyzwyczajanie się do tego, że jesteśmy parą, zajmowało nam całe godziny. Później cudownie się czuliśmy, ale zaraz potem musieliśmy przechodzić przez cały proces rozstania, bo Jack wracał do Little Rock. Nie mógł ustalić stałych godzin pracy. Mój rozkład dnia był dość regularny. Mogliśmy się widywać i rozwijać nasz związek, tylko mieszkając w tym samym mieście.

Życie jest wystarczająco trudne bez takich komplikacji. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie nadszedł czas, żeby dać sobie spokój. Ale sam pomysł sprawił mi tyle bólu, że musiałam sobie jeszcze raz powiedzieć, że Jack jest mi niezbędny.

Nie chciałam do niego dzwonić, kiedy byłam tak spięta. Nie mogłam też przewidzieć, co odpowie. Więc tego wieczora poszłam do pustego pokoju gościnnego i kopałam z całej siły worek treningowy.

ROZDZIAŁ 5

Czwartek był dniem treningu bicepsów. Ćwiczenia na bicepsy być może wyglądają imponująco, ale nie należą do moich ulubionych. Ciężko jest zrobić je poprawnie. Większość ludzi macha hantlami. Oczywiście, im mocniejszy robisz zamach, tym słabiej pracują twoje bicepsy. Zauważyłam, że w filmach, gdy jest scena w siłowni, bohaterowie albo pracują nad mięśniami ramion, albo ćwiczą na ławeczce. Na ogół gość, który ćwiczy bicepsy, jest palantem.

W chwili gdy odkładałam dwunastokilowe hantle na miejsce, Bobo Winthrop przyszedł na siłownię z dziewczyną. Bobo, młodszy ode mnie o jakieś dwanaście lat, był moim przyjacielem. Ucieszyłam się na jego widok i cieszyło mnie, że przyprowadził dziewczynę. Od paru lat, nawet po wszystkich kłopotach, jakie miałam z jego rodziną, był przekonany, że byłam mu przeznaczona. Teraz dzielił czas między naukę w college’u w pobliskim Montrose a wpadanie do domu, żeby odwiedzić chorą babcię, swoją rodzinę i zrobić pranie, więc nie widywaliśmy się zbyt często. Brakowało mi go, a to uczucie sprawiało, że byłam ostrożna.